mogłam być taka głupia? Szukam w pamięci i po chwili przypominam sobie, że ją zapisywałam. Mogłabym przysiąc. Pamiętam nawet, jak kopiowałam ją na pendrive’a, zastanawiałam się, czy Zach wyrazi się o niej równie pochlebnie jak o poprzedniej, i przekonywałam samą siebie, że w końcu zrozumie, że się co do mnie pomylił.
Przez kolejne pół godziny przewracam pokój do góry nogami, aż wygląda, jakby się do niego włamano, ale poszukiwania nie dają rezultatu.
Alison… to musi być jej sprawka. Próbuje mi dokuczyć w ten swój pasywno-agresywny sposób i zrobiła coś, co wie, że mnie zaboli. Pędzę do jej pokoju i walę w drzwi, wykrzykując jej imię, na wypadek gdyby się tam ukrywała. Ale odpowiada mi tylko cisza.
Łapię klucze i wypadam z mieszkania, zatrzaskując za sobą drzwi. Nawet nie zawracam sobie głowy zakładaniem kurtki i ignoruję lodowaty wiatr. Moje kroki dudnią po chodniku. Nie mam pojęcia, dokąd zmierzam, ale muszę się wynieść z tego mieszkania.
Po kilku minutach czuję, jakby głowa miała mi eksplodować. Uświadamiam sobie, że biegnę w stronę kawiarni. Mimo zimna jestem zlana potem i muszę wyglądać okropnie, ale to nic. Przyda mi się trochę kofeiny, żeby zapanować nad tętnem i skupić się na napisaniu tej cholernej pracy od nowa.
Wciąż mam odręczne notatki, które sporządziłam, zanim zabrałam się do pisania, ale wiem, że nigdy nie uda mi się odtworzyć oryginalnej historii. Nie ma szans, by ta nowa okazała się równie dobra jak poprzednia. Niech szlag trafi tę dziwkę, straciła głowę dla mężczyzny – jeśli Aarona w ogóle można tak nazwać – i dlatego to zrobiła. Widywałam Liv zachowującą się podobnie. Nigdy nie pozwoliłabym, żeby facet doprowadził mnie do tego rodzaju psychotycznych zachowań.
Gdy wchodzę do środka, w kawiarni siedzi tylko jeden klient: starszy mężczyzna, któremu drży ręka, gdy unosi filiżankę do ust. Za barem stoi dziś Lucia i pyta, czy chcę to, co zwykle.
– Nie – mówię. – Poproszę podwójne espresso.
Będę siedziała dziś do późna i muszę wlać w siebie jak najwięcej kofeiny.
Lucia marszczy brwi i jednocześnie się śmieje, a potem wtrąca coś po słowacku.
– Przepraszam. Siadaj. Już przynoszę.
Starszy mężczyzna właśnie sobie poszedł, więc zajmuję jego miejsce w kącie przy oknie i wyciągam notatnik w oczekiwaniu na kawę. Gapię się na swoje zapiski i modlę się o wenę. Ale słowa zlewają się w czarną bazgraninę. To na nic; nie dam rady tego zrobić.
– Hej, oto balsam dla zbolałych oczu.
Podnoszę wzrok, a Zach Hamilton stoi przy moim stoliku i uśmiecha się szeroko.
– Co tutaj robisz? – próbuję ukryć zadowolenie, jakie odczułam na jego widok.
Przysiada się do mnie.
– Musiałem ocenić kilka prac na ostatnią chwilę i pomyślałem, że wpadnę tutaj, zanim wrócę do domu. Zastanawiałem się, czy dziś pracujesz… – Spogląda na notatki rozrzucone po blacie. – …ale najwyraźniej nie.
– Nie dzisiaj, ale musiałam chociaż na trochę wyjść z mieszkania. Mam dużo nauki.
Gdyby tylko wiedział…
Zach marszczy brwi.
– Josie, wszystko w porządku? Wydajesz się odrobinę… nie w sosie? Och, Boże, to głupie wyrażenie, prawda? Muszę brzmieć, jakbym miał z dziewięćdziesiąt lat.
Ale ja nie potrafię się zmusić do śmiechu. Jeszcze nigdy w życiu nikt nie zapytał, czy wszystko u mnie w porządku, no może poza policją, więc siłą tłumię łzy cisnące mi się do oczu.
– Nie, właściwie to nie. Wcale. Nic nie jest w porządku.
Już w chwili gdy wyrywają mi się te słowa, wiem, że popełniam błąd, wciągając Zacha Hamiltona do swojego życia.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.