rozmawiać. W każdym razie nie teraz.
Nie wyjaśniam, że uparłam się rozszyfrować, o co tu naprawdę chodzi. Niech myśli, że będę tańczyć, jak mi zagra. Tylko tak zdołam przyłapać ją na kłamstwie.
Słucham podziękowań, przypatrując się jej uważnie. Zastanawiam się, czy istotnie może być moją córką. Czy Helena – jeśli nadal żyje – mogłaby tak wyglądać? Grace jest w tym samym wieku, a włosy ma prawie tego samego koloru co Matt. Muszę dowiedzieć się o niej czegoś więcej.
– Kiedy są twoje urodziny? – pytam.
– Siódmego grudnia.
– Helena urodziła się pierwszego. Tydzień wcześniej.
Sama nie wiem, co to miałoby oznaczać.
Grace nerwowo zmienia pozycję; pewnie też nie jest pewna, czy to dobry, czy zły znak. Postanawiam więc zmienić temat.
– Rozumiem, że nie mieszkasz z mamą?
Staram się, żeby to wyglądało zupełnie naturalnie. Ot, zadaję parę pytań dla podtrzymania rozmowy.
Grace potrząsa głową.
– Jestem na pierwszym roku studiów. Mama nie chciała, żebym się wyprowadzała, ale ja wolałam przenieść się do akademika. Mieszkam teraz w Liberty Hall. Przyjemnie tam jest. Fakt, bardzo za nią tęskniłam… ale to było, zanim się dowiedziałam… – Zawiesza głos, skoncentrowana na jakimś nieprzyjemnym wspomnieniu.
Zadaję jeszcze kilka pytań i dowiaduję się, że studiuje dziennikarstwo.
– Wybrałyśmy podobny zawód, co nie? – zauważa i uśmiecha się z dumą.
Kiwam głową i przyznaję, że też studiowałam dziennikarstwo. Zabawny zbieg okoliczności. A może coś więcej?
Żeby zmienić temat, pytam, gdzie mieszka jej matka. Oczy Grace momentalnie zwężają się w szparki.
– W Ewell. Czemu pytasz? Nie zamierzasz chyba…?
– Szczerze mówiąc, sama nie wiem, co zamierzam. No bo co mam dalej robić? Po wszystkim, co mi powiedziałaś? Co teraz?
Nie wiem, dlaczego obnażam przed nią swoje wątpliwości. Grace potrząsa głową i odstawia szklankę. Jest tak samo zdezorientowana jak ja – chyba że cała historia to skomplikowany szwindel.
– Nie wiem. Nie zastanawiałam się, co będzie, kiedy cię już znajdę i… poproszę o pomoc. Nie mam do kogo się zwrócić.
Słyszę tę frazę już drugi raz i mięknie mi serce. A jeśli to jednak jest Helena? Nie mogę odesłać jej z kwitkiem, nie sprawdziwszy nawet, czy to może być prawda. Ta myśl przypieczętowuje moją decyzję. Przede wszystkim muszę mieć pewność, czy to moja córka. Od tego zależy, co zrobię dalej.
– Jak wróci Matt, musimy podpytać go o możliwość wykonania testu DNA. Żebyśmy mieli pewność.
Mówiąc to, przyglądam się jej twarzy; nie wydaje się zszokowana ani przestraszona moją propozycją.
– Zgadzam się. Chociaż ja już wiem. Wiedziałam, odkąd zobaczyłam twoje zdjęcie w internecie.
Łatwość, z jaką zgadza się poddać testom, nieco mnie uspokaja. Potem jednak zdaję sobie sprawę z tego, że na wyniki być może trzeba będzie czekać tygodniami.
Grace wstaje, przeciąga się.
– Czy mogę skorzystać z łazienki? – pyta.
Wskazuję jej drogę do toalety na parterze, zadowolona, że nie muszę prowadzić jej na piętro. Nie chcę na razie spuszczać jej z oka.
Postanawiam zrobić nam obu kanapki. Nie zdążyłam zjeść lunchu, a ona też pewnie jest głodna. Grace wraca i oferuje pomoc. Kiedy odpowiadam, że sobie poradzę, podchodzi do okna w salonie i chwilę patrzy przez szybę. Odwraca się, dopiero kiedy wołam ją do stołu. Zgarnia z talerza pierwszą kanapkę z brzegu i wgryza się w nią, nie sprawdziwszy, z czym jest. W tym wyraźnie się różnimy – jeśli chodzi o jedzenie, jestem bardzo wybredna.
A ja dopiero teraz, kiedy kanapki są już gotowe, zdaję sobie sprawę, że nie przełknę ani kęsa. Za dużo muszę się najpierw dowiedzieć.
– Jaka jest twoja mama… Ginny?
Jeśli moje pytanie ją zaskakuje, nie daje tego po sobie poznać.
– No, ona… Nie wiem. Ludzi trudno się opisuje, nie sądzisz? Zwłaszcza tych, którzy są ci bliscy. – Grace opuszcza wzrok i zaczyna skubać chleb. – Albo przynajmniej myślisz, że to twoi bliscy.
Milczę, więc ciągnie dalej.
– No więc… Ciężko pracuje. Była dobrą matką, zawsze chętnie mnie wspierała, pomagała mi radzić sobie na uczelni. Jest nadopiekuńcza, ale potrafię to zrozumieć. To znaczy teraz potrafię. Zobaczyłam w tym sens. Bała się, że ktoś mnie jej odbierze, tak jak ona odebrała mnie wam. Bo to tak musiało być, prawda?
– A skąd masz pewność, że Lucas nie kłamał? Co cię przekonało, że ona nie jest twoją biologiczną matką?
Zadając to pytanie, zastanawiam się, czy Grace i Ginny nie łączy toksyczny związek. Może to jakieś problemy w domu sprawiły, że Grace tak łatwo uwierzyła Lucasowi.
Patrzy na mnie przez chwilę.
– Nic więcej nie umiem powiedzieć. Po prostu mam takie przeczucie. Ale chcę się dowiedzieć prawdy. Nie uważasz, że jak na kogoś, kto ją zna, Lucas powiedział coś bardzo dziwnego?
– Czy ja wiem? A nawet jeśli – tylko nawet jeśli, bo wciąż nie wiem, co o tym myśleć – ten Lucas mówił prawdę, nie powinnyśmy przedwcześnie wyciągać wniosków na temat twojej… Ginny.
Tego nauczyła mnie moja praca. Nie zawsze jest tak, jak się wydaje na pierwszy rzut oka.
– Ale czemu miałby kłamać? Przynajmniej mogę się z nią teraz nie widywać. Miałam zajrzeć do domu w czasie ferii, a to jeszcze masa czasu.
– A twój ojciec? – pytam. – Gdzie jest?
Grace potrząsa głową.
– Nie znam ojca. Porzucił mamę, gdy tylko się dowiedział, że zaszła w ciążę. Nigdy go nie widziałam, nawet na zdjęciu.
Wszystko to za gładko się składa.
– Może chociaż wiesz, jak się nazywa?
Wbija wzrok w blat stołu i dopiero po chwili odpowiada:
– Wiem tylko, że na imię ma Colin. Poznali się w pubie i byli ze sobą zaledwie parę tygodni. Mama niechętnie o nim mówi. Chyba się wstydzi, że on nie chciał stawić czoła sytuacji razem z nią.
Trudno mi nie pomyśleć, że Matt i ja też niedługo się znaliśmy i byliśmy o wiele za młodzi na dziecko, a jednak Matt mnie wspierał i całkowicie zgodził się z moją decyzją, że urodzę Helenę.
– A ty? – pyta Grace. – Masz rodzeństwo? Kim są twoi rodzice? I rodzice Matta?
Rozważam, czy powinnam jej odpowiadać, ale uznaję, że to nie może zaszkodzić.
– Oboje jesteśmy jedynakami. Moi rodzice mieszkają na Florydzie, więc rzadko ich widuję, a Matt ma już tylko mamę, ojciec nie żyje. Odwiedzamy ją tak często, jak tylko możemy.
Źrenice Grace nagle się rozszerzają.
– Czy to ona jest tą babcią, która miała mnie pod opieką, kiedy…
– Tak. Na imię ma Miriam.
– A ty nie… nie obwiniasz jej za to, co się stało?
Pamiętam,