gubiąc przy tym ani złożoności indywidualnego doświadczenia, ani skali politycznego kontekstu. Podjęłam próbę zintegrowania pozornie rozłącznych obszarów wiedzy, by stworzyć pojęcia odnoszące się zarówno do doświadczeń życia domowego i seksualnego, sfery tradycyjnie identyfikowanej z kobiecością, jak i do doświadczeń związanych z udziałem w wojnie i życiu politycznym – sfery tradycyjnie przypisanej mężczyznom.
Książka ta ukazuje się w momencie, gdy dyskusja publiczna na temat zbrodni powszechnych w życiu seksualnym i domowym stała się możliwa za sprawą ruchów kobiecych, a dyskusja publiczna na temat zbrodni powszechnych w życiu politycznym stała się możliwa za sprawą ruchów na rzecz praw człowieka. Spodziewam się, że książka wzbudzi kontrowersje. Po pierwsze dlatego, że jest napisana z feministycznej perspektywy. Po drugie dlatego, że rzuca wyzwanie tradycyjnym pojęciom diagnostycznym. Po trzecie – i może najistotniejsze – dlatego, że opowiada o rzeczach strasznych, o których nikt tak naprawdę nie chce słuchać. Starałam się wyrażać swoje myśli językiem, który pozostaje w relacji, wiernym zarówno pozbawionej emocji i racjonalnej tradycji mojej profesji, jak i pełnym pasji wystąpieniom ludzi, którzy padli ofiarą przemocy i znieważania. Poszukiwałam języka, który nie ugnie się nakazom dwójmyślenia i pozwoli nam zbliżyć się choć trochę do spotkania z niewypowiadalnym.
CZĘŚĆ PIERWSZA
Rozdział 1
Historia studiów nad traumą jest osobliwą historią nawrotów amnezji. Okresy postępów badawczych pojawiały się na przemian z okresami całkowitego zapomnienia. W minionym stuleciu parokrotnie obierano i nagle porzucano podobne sposoby myślenia o traumie tylko po to, by ponownie odkryć je znacznie później. Klasyczne źródła sprzed pięćdziesięciu lub stu lat czyta się dziś jak współczesne prace. Dziedzina ta, choć ma ciekawą i bogatą tradycję, popadała w okresy niepamięci, po których musiała być zawsze powoływana na nowo.
Ta okresowa amnezja nie jest rezultatem zwyczajnych zmian w modzie, mających wpływ na każde intelektualne przedsięwzięcie. Studia nad traumą nie wygasają przez brak zainteresowania. Ich przekleństwem są raczej wzbudzane przez nie silne kontrowersje. Studia nad traumą wielokrotnie prowadziły ku sferze niewyobrażalnego, a kres przynosiły im fundamentalne wątpliwości o charakterze światopoglądowym.
Prowadzić studia nad traumą to stawać twarzą w twarz zarówno z ludzką bezbronnością w świecie natury, jak i z ludzką zdolnością do czynienia zła. Prowadzić studia nad traumą znaczy stać się świadkiem straszliwych wydarzeń. Kiedy zdarzenia te są katastrofami naturalnymi lub „dziełem Boga”, świadek natychmiast empatyzuje z ofiarami. Ale kiedy traumatyczne zdarzenia są zaprojektowane przez ludzi, świadek zostaje pochwycony w konflikt pomiędzy ofiarą i sprawcą. Moralną niemożliwością jest pozostać neutralnym wobec tego konfliktu. Obserwator zostaje zmuszony do zajęcia strony.
Kuszące jest zajęcie strony sprawcy. Wszystko, o co sprawca prosi, to żeby obserwator nie robił nic. Sprawca odwołuje się tu do uniwersalnego pragnienia, żeby nie widzieć, nie słyszeć i nie czynić nic złego. Ofiara dla odmiany prosi obserwatora, żeby dzielił z nią brzemię cierpienia. Ofiara żąda działania, zaangażowania i pamiętania. Leo Eitinger, psychiatra, który badał ocalałych z nazistowskich obozów koncentracyjnych, opisał okrutny konflikt interesów między ofiarą i obserwatorem: „Wojna i ofiary są czymś, o czym społeczeństwo woli nie pamiętać. Woal zapomnienia otacza wszystko, co bolesne i nieprzyjemne. Obydwie strony stoją naprzeciw siebie, twarzą w twarz, po jednej stronie ofiary, które pragną zapewne zapomnieć, ale nie potrafią, po drugiej stronie kierowani nader silnymi, choć może nieuświadomionymi motywami, stoją ci wszyscy, którzy pragną zapomnieć i którym się to udaje. Ten kontrast (…) staje się często bolesny dla obu stron. Przegranymi (…) zostają ci, którzy w tym nierównym dialogu są najsłabsi”1.
Żeby uniknąć odpowiedzialności za swoje zbrodnie, sprawca robi wszystko, co w jego mocy, by sprzyjać zapomnieniu. Dyskrecja i milczenie są jego pierwszą linią obrony. Jeżeli powołanie się na dyskrecję zawiedzie, sprawca podważa wiarygodność ofiary. Skoro nie potrafi uciszyć jej absolutnie, chce się upewnić, że nikt nie będzie jej słuchać. Używa w tym celu argumentów o godnej podziwu różnorodności, poczynając od najbardziej bezczelnego zaprzeczenia, a kończąc na wyszukanych racjonalizacjach. Po każdej zbrodni należy oczekiwać tych samych przewidywalnych wywodów: nic podobnego nie miało miejsca, ofiara kłamie, ofiara przesadza, ofiara sama to na siebie sprowadziła – w każdym wypadku okazuje się, że czas już zapomnieć i odejść do własnych spraw. Im silniejszy jest sprawca, tym potężniejsze jego prerogatywy do definiowania rzeczywistości i tym bardziej zwycięskie okazują się jego argumenty.
Argumenty sprawcy są nieodparte, kiedy obserwator mierzy się z nimi sam. Bez wsparcia otoczenia obserwator z reguły poddaje się pokusie, by odwrócić wzrok2. Dzieje się to nawet wtedy, gdy ofiara jest idealizowanym i cenionym przedstawicielem społeczeństwa. Żołnierze wszystkich wojen, nawet ci uznani za bohaterów, uskarżają się z goryczą, że nikt nie chce znać prawdy o wojnie. Kiedy pozycja ofiary jest od początku słabsza (jak w przypadku kobiet czy dzieci), ofiara może przekonać się, że najbardziej traumatyczne zdarzenia z jej życia wydarzyły się poza sferą społecznie uznawanej rzeczywistości. Jej doświadczenie staje się niewypowiadalne.
Prowadzić studia nad traumą to musieć wciąż walczyć z tą tendencją do zdyskredytowania ofiary lub uczynienia jej niewidoczną. Historia tej dziedziny to historia burzliwych dyskusji nad tym, czy osoby w stanach posttraumatycznych (posttraumatic condition) zasługują na troskę i szacunek, czy raczej na pogardę; czy doświadczają one autentycznego cierpienia, czy tylko je pozorują; czy ich opowieści są prawdziwe, czy fałszywe, a jeżeli fałszywe, to czy są narzucone przez wyobraźnię, czy może umyślnie sfabrykowane. Pomimo bogatej literatury dokumentującej zjawiska związane z traumą dyskusja wciąż koncentruje się na podstawowym pytaniu, czy są one wiarygodne i rzeczywiste.
Wiarygodność nie tylko pacjentów, lecz również badaczek i badaczy traumy wciąż podawana jest w wątpliwość. Klinicyści zbyt długo i uważnie słuchający straumatyzowanych pacjentów często stają się podejrzani dla swoich współpracowników, jakby stawali się skażeni przez sam kontakt. Uczone, które w badaniach na tym polu wykraczają zbyt daleko poza granice konwencjonalnych przekonań, często spotykają się ze swojego rodzaju izolacją zawodową.
Żeby traumatyczna rzeczywistość mogła zaistnieć w świadomości, konieczny jest kontekst społeczny, który wzmacnia i chroni ofiary oraz pozwala zawrzeć sojusz ofiarom i świadkom. Dla pojedynczych ofiar kontekst ten wytwarzany jest przez relacje z przyjaciółmi, ukochanymi osobami i rodziną. Dla społeczeństwa kontekst ten wytwarzany jest przez ruchy polityczne dające głos wykluczonym i słabszym.
Systematyczne studia nad traumą są więc zależne od poparcia ruchów politycznych. Samo pytanie, czy studia takie mogą być prowadzone i dyskutowane publicznie, jest w istocie pytaniem o charakterze politycznym. Uzasadnienie prowadzenia studiów nad traumą wojenną możliwe jest tylko w kontekście, w którym kwestionowana jest zasadność ofiary młodych mężczyzn na wojnie. Uzasadnienie prowadzenia studiów nad traumą seksualną i domową możliwe jest tylko w kontekście, w którym kwestionowana jest podporządkowana rola kobiet i dzieci. Postępy w tej dziedzinie możliwe są tylko przy wsparciu ruchu politycznego dość potężnego, by mógł uzasadnić silną wspólnotę między badaczami i pacjentami, a także by mógł przeciwstawić się tak powszechnemu w społeczeństwie procesowi zapominania i zaprzeczania. Wyparcie, dysocjacja i zaprzeczenie występują w świadomości społecznej tak samo jak w świadomości indywidualnej.
W minionych stuleciach pewne formy traumy trzykrotnie ukazały się świadomości społecznej. Za każdym razem postępy w badaniach danego typu traumy dokonywały się przy wsparciu ruchów politycznych.