Klaudiusz Szymańczak

Mroczny świt


Скачать книгу

wrażenie kogoś, kto zna już odpowiedzi na wszystkie pytania.

      – Pierwszy pociąg osobowy odjeżdża stąd o szóstej czterdzieści osiem – zaczął Slade. – Osobowym raczej nie wiózł ciała, poza tym one tak rano nie kursują. Szukamy kogoś, kto pracuje na kolei albo ma kontakt z kolejarzami. Być może jest to kierowca ciężarówki, jak mówiłeś. – Spojrzał z uznaniem na Watersa. – Tymi torami w nocy jeżdżą pewnie pociągi towarowe. Kiedy jadą przez miasto i stację Clifton, muszą prawdopodobnie zwolnić albo nawet na moment się zatrzymać. Wtedy morderca wysiadł z wagonu. Zwłoki prawdopodobnie z niego wyrzucił. Na zdjęciach widać było tylko te pocięte plecy. Trzeba sprawdzić dokładnie, czy na twarzy nie ma śladów uderzenia o ziemię z niewielkiej wysokości, ewentualnie czy pod skórą nie ma jakichś odłamków żwiru lub kamieni, jakie zazwyczaj są na torach i obok nich. Ten kawałek od torów przeszedł z trupem na plecach. Dopiero świtało, więc nikt go raczej nie widział. Żeby przenieść takiego chłopa jak ten listonosz, potrzeba siły. Rzeczywiście może być kierowcą ciężarówki, ale równie dobrze strażakiem, musi albo być bardzo silny, albo wiedzieć, jak się nosi ludzi, i prawdopodobnie wie, jak zrobić zastrzyk, więc strażak bardziej by pasował, ale to może być również były pielęgniarz, ratownik medyczny albo żołnierz. Ich się podobnie szkoli.

      – Kilka ulic dalej jest siedziba straży pożarnej, a dokoła kilka remiz… – Waters patrzył na Slade’a z taką samą hipnotyczną fascynacją, jak na buty Karen kwadrans wcześniej. – Chodźcie do nas, do biura. Nie będziemy przecież stali w tym smrodzie! – Machnął ręką i ruszył w kierunku samochodów.

      Dodge charger ruszył z piskiem opon spod siedziby policji w Clifton, gdzie agenci odbyli dłuższą rozmowę przy kawie z porucznikiem Watersem i jego przełożonym, szefem wydziału dochodzeniowego, prosząc ich o dyskretną pomoc w ustaleniu, czy wśród lokalnych strażaków może pracować ktoś, kto byłby w kręgu ich zainteresowań. Teoria Slade’a o mordercy, który wozi zwłoki pociągiem, wydawała się agentce Lee nieco karkołomna, była jednak dość spójna i chwilowo nie mieli lepszej. Prowadziła wóz w milczeniu, wyprzedzając kolejne auta, i myślała o partnerze, który zasnął właśnie na fotelu obok. Znała go krótko, ale plotki wewnątrz FBI pozwalały postrzegać go jako dość sprawnego w działaniu; jednocześnie czuła, że pewnością siebie coś maskuje, chociaż nie miała pojęcia, co by to mogło być. Podobnie było z jej ojcem – gotowością do działania i chęcią pomagania innym maskował to, że nie mógł znieść samotności, z którą musiał się mierzyć po śmierci żony, matki Karen.

      Telefon agentki zawibrował głośno w schowku na kubki między siedzeniami. Slade obudził się nagle i odruchowo sięgnął do kabury z bronią.

      – Zawsze tak sypiasz? – spytała spokojnie Karen, odczytując wiadomość.

      – To znaczy jak? – Slade przetarł zaspane oczy.

      – Tak, że najdrobniejszy hałas cię budzi.

      – Przeważnie. Mam po prostu płytki sen i tyle.

      – „Po prostu”… Ulubiony zwrot ludzi twierdzących, że problem, który widać gołym okiem, nie istnieje. Może jakiś urlop by ci się przydał?

      – Byłem w Polsce na dłużej jakiś czas temu.

      – Przecież ty tam byłeś służbowo. Pracowałeś nad sprawą tego PharmaCorp czy jak im tam. Chodziło o korumpowanie lekarzy na całym świecie, tak?

      – Tak – odparł, otwierając schowek w poszukiwaniu gum do żucia, których spory zapas zawsze tam trzymał. – Poznałem kilku ludzi, trochę się pokręciłem po Warszawie.

      – Jakich ludzi?

      – Takich dwóch oficerów z warszawskiej policji. Jeden trochę mi nawet przypominał…

      – Chryste! Jeśli jedziesz do innego miasta lub kraju i szukasz tam morderców albo skorumpowanych skurwysynów, a ludzie, których tam poznajesz, są albo nieżywi, albo pracują w policji, to nie nazywa się tego wakacjami, tylko delegacją! Czy wyjazd do Clifton i wizytę w tym śmierdzącym kanale też wpisałeś do kalendarza jako wakacje? Trzeba mi było powiedzieć, tobym wzięła kostium i ręcznik.

      – Ty, weź już zejdź ze mnie, okej? Możemy się tam zatrzymać? Jestem głodny. – Wskazał palcem na szyld przy drodze, reklamujący pobliską hamburgerownię.

      – Po moim trupie. Już ci mówiłam, że nikt nie powinien jeść tego gówna – odparła, nie odrywając wzroku od drogi, i z dużą prędkością minęła wspomnianą przez Slade’a restaurację.

      – Trzeba chyba szukać w przeszłości tych ludzi. Ten listonosz miał jakieś zarzuty, a prokurator też, zdaje się, słabo sypiał, bo coś go uwierało – zmienił temat Slade.

      – To jest was trzech. – Karen zwolniła, zbliżając się do zjazdu z autostrady. Klikanie kierunkowskazu było przez dłuższą chwilę jedynym dźwiękiem w kabinie. – Dzisiaj wieczorem zapraszamy cię na kolację. Ja i Jake. Mój narzeczony. O dwudziestej trzydzieści przyjeżdżam po ciebie i zapomnij o hamburgerach.

      – Skoro nalegasz. Obu uśmiercono czymś ostrym. – Slade dorzucił kolejne spostrzeżenie. – Prokuratora zabito igłą, a tego listonosza zarżnięto jakimś wielkim kurewstwem. Chociaż te linie na czole też jakby skalpelem wycięte…

      – Muszę zapamiętać, żeby jako narzędzie zbrodni wpisać do raportu „jakieś wielkie kurewstwo” – mruknęła Karen z uśmiechem.

      Pół godziny później dotarli do biura FBI na Manhattanie. Nieużywane dotychczas drugie biurko w pokoju Slade’a stało się od teraz miejscem pracy Karen, co stanowiło niemałą odmianę w życiu agenta, podobnie jak jej oczekiwania co do tego, jak John ma się zachowywać. Zaraz po wejściu do swojego nowego gabinetu agentka Lee postawiła na blacie biurka wielką czarną torbę. Slade ocenił na oko, że torebka waży jakieś pięć kilogramów, co nawet silnego chłopa zmęczyłoby po kilku godzinach. Agentka Lee wydobyła ze środka laptopa, kalendarz i kilka magazynów. Ułożyła wszystko starannie na biurku, przydzielając każdej rzeczy lub grupie przedmiotów określone miejsce, zdjęła marynarkę i powiesiła ją na wieszaku przy drzwiach.

      Slade siedział za biurkiem i udawał, że sprawdza coś w komputerze, jednak cały czas kątem oka obserwował swoją partnerkę. Nazwisko Lee jednoznacznie sugerowało, że ma azjatyckie korzenie, jednak nie wyglądała na typową Azjatkę. Czarne włosy starannie upinała z tyłu, a każdy element garderoby idealnie pasował do reszty. Okulary, które zakładała do czytania, miały czarno-czerwone oprawki.

      W chwili gdy ich wzrok się spotkał i Karen zorientowała się, że Slade ją obserwuje, na jego biurku zadzwonił telefon.

      – Slade, słucham – rzucił do słuchawki. – Tak, jest. Oczywiście, przekażę. – Odłożył słuchawkę, wstał z fotela i podszedł do biurka koleżanki. – Davis chce cię widzieć. – Oparł się dłońmi o blat, przypatrując się z bliska jej twarzy, która w okularach wyglądała zupełnie inaczej niż bez nich.

      – Mówił ci ktoś kiedyś, że masz niezbyt elegancki zwyczaj gapienia się na ludzi? – spytała retorycznie, wstając zza biurka.

      – Nikt mi tego nie mówił, ale wiem, że mam taki zwyczaj. Często w metrze dochodzę do wniosku, że komuś może to przeszkadzać.

      Agentka Lee udała się niezwłocznie do biura szefa, które znajdowało się na tym samym piętrze, na drugim końcu korytarza. Idąc powoli, zastanawiała się, dlaczego ją wezwał i czy ma jakieś znaczenie to, że chciał się z nią widzieć w cztery oczy. Zapukała nieśmiało do drzwi sekretariatu i wsunąwszy głowę do środka, wymieniła uśmiech z sekretarką, po czym została zaanonsowana dyrektorowi Davisowi, który czekał na nią na kanapie.

      – Jak tam współpraca ze Slade’em? – przeszedł do rzeczy od razu po tym, jak nowa podwładna zajęła miejsce w fotelu.

      – Raczej