Golightly.
Przywołanie bohaterki Śniadania u Tiffany’ego sprawiło, że natychmiast pomyślał o swojej Tiffany, z którą od kilku miesięcy próbował – z marnym skutkiem – zbudować poważniejszą relację. Okoliczności, w jakich ją poznał, i fakt, że mieszkali w dwóch różnych stanach, nie ułatwiały sprawy, podobnie jak to, że kobieta wątpiła w przyszłość tego związku. Od razu coś do siebie poczuli, jednak rzeczywistość, w jakiej każde z nich na co dzień funkcjonowało, skutecznie zniechęcała do zrobienia kolejnego kroku, czyli wspólnego zamieszkania, a związek na odległość tylko pogarszał sytuację.
Slade zgniótł pusty kubek i cisnął go do kosza obok ławki. Poprawił kołnierz marynarki, próbując osłonić się przed chłodnymi podmuchami wiatru znad zatoki, który jakimś cudem przedzierał się przez drzewa. Miasto powoli budziło się po męczącej nocy. Innych nocy Nowy Jork nie znał. Tutaj każdy wieczór był męczący, a każdy poranek leniwy. Uliczni sprzedawcy niespiesznie rozsiadali się na swoich przenośnych stołeczkach przy wielkich wózkach pełnych pamiątek, hot dogów i koszulek z napisem „I love New York”.
Niedziele, które nie należały do jego ulubionych dni tygodnia, Slade spędzał zazwyczaj w jednej z lokalnych siłowni. Przychodziło tam wielu ludzi, których towarzystwo zawsze poprawiało mu humor, a jednocześnie znajomość z nimi nie była na tyle zażyła, by czuł się zmuszony do wdawania się w dłuższe konwersacje. Tę niedzielę postanowił spędzić podobnie.
MIESZKANIE AGENTA SLADE’A
BOWERY STREET, MANHATTAN
NOWY JORK
PONIEDZIAŁEK, 14 MAJA 2018 ROKU
Dyskretny dzwonek telefonu przerwał ciszę w sypialni. Slade zrzucił z siebie kołdrę, w ułamku sekundy dotknął bosymi stopami chłodnych desek podłogowych, które zawsze orzeźwiały go bardziej niż gorąca kawa, i odruchowo sprawdził, czy służbowa broń jest na miejscu, w plastikowym pojemniku pod łóżkiem. W blasku neonów migających za oknem przebrnął przez rozrzucone na podłodze książki i kolorowe magazyny do stolika, na który zawsze odkładał smartfona.
– Slade… Słucham – powiedział tonem posłusznego rekruta, przecierając oczy i zerkając na budzik, wskazujący piątą pięćdziesiąt.
– Mówi Davis. – Głos dyrektora zabrzmiał o tej porze niemal złowrogo. – Nie mam zwyczaju niepokoić swoich podwładnych nad ranem, ale sprawa jest poważna.
– Zamieniam się w słuch, szefie. – Slade przeszedł do kuchni i wlał trochę wody mineralnej do szklanki stojącej na blacie.
– W Clifton w New Jersey zamordowano listonosza. W jakichś starych opuszczonych kanałach za miastem. Faceta znaleźli młodzi ludzie, którzy szukali tam przygód po pijaku. Leżał twarzą do ziemi, rozebrany do bielizny. Na plecach miał dwie wielkie rany cięte. Jedno cięcie w poprzek, a drugie od czubka głowy do lędźwi, wzdłuż kręgosłupa. A teraz najlepsze. Na czole miał wycięte dwie pionowe linie. Prokurator miał jedną. Ten dwie…
– Może jakieś złe wieści mu przynosił w listach? – zażartował Slade, uzupełnił szklankę z wodą odrobiną jacka daniel’sa i dorzucił dwie kostki lodu.
– Może. O dziewiątej u mnie. Oboje. Karen już wie. – Davis zakończył rozmowę.
Slade odłożył telefon. W mieszkaniu panowała taka cisza, że słychać było, jak w whisky topi się lód.
Kilka godzin później agenci spotkali się u przełożonego, gdzie przez dwa kwadranse zastanawiali się we troje, czy śmierć prokuratora rankiem w Nowym Jorku może mieć jakiś związek ze śmiercią listonosza rankiem w New Jersey, brakowało im jednak na razie wystarczająco mocnych przesłanek, by te dwie sprawy połączyć, prócz tego, że obie ofiary miały nacięcia na czołach, mężczyźni pracowali dla instytucji państwowych i wiele wskazywało na to, że zostali znalezieni o podobnej porze dnia.
– Słyszałaś kiedyś o Clifton w New Jersey? – rzucił Slade do Karen chwilę po tym, jak wyszli z gabinetu Davisa.
– Oczywiście, codziennie w CNN mówią o Clifton w New Jersey – odparła z przekąsem, szukając miejscowości na mapach Google’a w smartfonie. – Jakieś czterdzieści minut jazdy z Manhattanu. Jedziemy! Ale tym razem samochodem, nie metrem ani autobusem. I ja prowadzę – dodała, wyjmując z dłoni Slade’a kluczyki od służbowego dodge’a. Samochód wyskoczył z rykiem silnika z podziemnego garażu pod budynkiem Federal Plaza, po czym zatrzymał się niemal z piskiem opon i ugrzązł w korku.
– Na litość boską! Jak można mieszkać w tym mieście?! – agentka Lee uderzyła otwartą dłonią w kierownicę i spojrzała na swojego partnera.
– Uuaa… Koleżanka, widzę, spoza miasta przyjechała. – Slade wprowadził do nawigacji samochodowej adres, pod który zmierzali.
– Oho, zaczyna się… – Smukłym palcem wcisnęła jeden z przycisków na panelu pod sufitem i włączyła na moment syrenę; auto przecisnęło się środkiem jezdni między rozstępującymi się na boki samochodami. – Pan nowojorczyk zaraz da wykład koleżance z Chujwiegdziewa? – Przyspieszyła gwałtownie, korzystając z kawałka pustej jezdni. Silnik zawył, kilku przechodniów odskoczyło nerwowo od krawężnika.
– Dobre. – Slade uśmiechnął się szeroko. – Muszę zapamiętać.
– Jak trafiłeś do FBI?
– Davis poznał kiedyś mojego byłego szefa z policji. Kapitana Jonesa. Chyba chlali razem przy jakiejś okazji. Podobno Davis spytał go, czy nie ma kogoś, kto by się nadawał do FBI.
– Ty jedyny się nadawałeś? – spytała z ironią w głosie.
– Pewnie nie, ale coś musiało Davisowi we mnie pasować. Podobno to, że znam polski, też było atutem. W FBI nie ma wielu ludzi, którzy potrafią powiedzieć w tym języku coś więcej niż „kurwa” i „pierogi”. Zatrzymasz się na stacji? – Slade wskazał ręką na wielką tablicę informującą o tym, że zbliżają się do stacji paliw.
– Słowo „pierogi” kojarzę, a tego drugiego chyba nie chcę znać. Pęcherz nie daje rady? Może trzeba sobie prostatę zbadać? Latka lecą – rzuciła złośliwie, włączyła kierunkowskaz i zjechała z drogi na stację.
– Myślisz, że na stacjach benzynowych można teraz zbadać prostatę? – Slade wysiadł z auta i zniknął w budynku. Po chwili wyszedł z małym pudełkiem w dłoni.
– Tak się zastanawiam, John… – Karen wróciła do tematu, gdy wsiadł z powrotem do samochodu – czy to przypadek, że Davis przydzielił ci akurat mnie, Azjatkę?
– Uważasz, że jest taki poprawny politycznie? – Slade wyjął z pudełka cukierek i włożył do ust. – W sumie… Ja Polaczek, ty Azjatka, on czarny. Wszystko zgodnie z dzisiejszymi standardami.
– Ciężko wyczuć. Za krótko go znam – odparła. – Ale jak już zdecydował, że będziemy razem pracować, to opowiadał mi o tobie. O tej sprawie latarnika z Wisconsin, któremu coś grało w brzuchu. Szacun. Kawał roboty odwaliłeś. Podobno pół wydziału się z tego śmiało. Wiesz, że miałeś ksywkę Pozytywka?
– Nie. – Slade zaśmiał się głośno i szczerze.
– Wszyscy uważali, że ten martwy koleś to jakiś wieśniak niemota, że prawdopodobnie próbował zębami otworzyć pozytywkę, żeby wymienić w niej baterię, i niechcący ją połknął. Davis mi mówił, że akta sprawy widziało pięciu agentów i wszyscy twierdzili, że gość przypadkowo się udławił. Ty miałeś za to kilka hipotez, jedną dziwniejszą od drugiej, ale żadna nie zakładała, że chciał wymienić baterię. Szczerze mówiąc, ja też bym przede wszystkim o tym pomyślała. Czemu nie brałeś tego pod uwagę?
– Widziałaś