fotel. Agent przycupnął ostrożnie na kanapie, starając się nie zrzucić lalek z oparcia, i zwrócił się do swojej partnerki:
– Jakieś pomysły, Karen? – W czarnym garniturze obok szmacianych zabawek wyglądał niemal komicznie.
– Na razie nie. – Usiadła w fotelu naprzeciwko Slade’a, opierając łokcie na szeroko rozstawionych kolanach. – Samobójstwo? Egzekucja? Wiadomo, jaka była przyczyna śmierci?
– Trzeba jeszcze poczekać na toksykologię, ale nakłucie na ramieniu jednoznacznie sugeruje jakiś zastrzyk. Żadnych śladów włamania, przemocy… Tylko to nacięcie na czole właściwie wyklucza samobójstwo. – Rozejrzał się po mieszkaniu, które było wysprzątane jak pokój hotelowy przed wizytą gości. – Jedyny punkt zaczepienia to te lalki. Przypadkiem się tu raczej nie znalazły.
– Raczej nie. To może być wiadomość od zabójcy. – Karen pochyliła się nad lalkami, szukając jakiejś wskazówki.
Slade wstał z kanapy i podszedł do sprzętu audio, stojącego w rogu przy oknie. Włączył wzmacniacz, po czym uruchomił odtwarzacz CD i zdjął z półki puste pudełko po płycie, leżące okładką do dołu. Odwrócił je i zrobił zdjęcie, nie rejestrując nawet, co było na niej napisane. Po chwili rozległy się dźwięki kontrabasu i wiolonczeli oraz niezwykły sopran śpiewaczki i towarzyszącego jej chóru. Monumentalny utwór brzmiał tak doniośle, że przywoływał atmosferę meczów futbolowych.
– Chryste, John! Przycisz to! – Karen się skrzywiła i przeszła do kuchni, stukając obcasami po drewnianym parkiecie.
Slade usiadł w fotelu prokuratora, ściszył muzykę i przyglądał się lalkom, które przypominały niemą dziecięcą widownię na tle wielkiego regału z książkami, w większości z zakresu prawa karnego.
– Ława przysięgłych? – mruknął Slade i szybko policzył lalki. – Dwanaście – powtórzył głośno i zrobił zdjęcie sofy i regału. Podszedł szybko do półki, na której leżało pudełko po płycie CD, i sprawdził, jaki utwór był odtwarzany. – Te Deum, Lacrimosa – mamrocząc pod nosem, spojrzał na wyświetlacz. Utwór, którego właśnie słuchali, był trzeci na płycie. – Lacrimosa… – Sięgnął po smartfona i wpisał tytuł w wyszukiwarkę. – „Utwór Krzysztofa Pendereckiego dedykowany Lechowi Wałęsie i napisany z okazji odsłonięcia pomnika upamiętniającego stoczniowców, którzy zginęli podczas protestów przeciwko komunistycznemu rządowi” – odczytał na głos informację z internetu. – Protest przeciwko rządowi…? Pan prokurator komuś podpadł? Jakaś organizacja anarchistyczna? – Slade cały czas mówił do siebie.
Liczba lalek i sposób ich ułożenia wydawały mu się nieprzypadkowe.
– W kuchni na patelni jest olej. Niezużyty. – Karen wróciła do salonu, zaciekawiona monologiem Slade’a. – Gdyby chciał się zabić, to raczej nie zaczynałby przygotowywać jedzenia. Nalał oleju na patelnię, ale zorientował się, że w lodówce czegoś brakuje, więc zamówił sushi.
Przytomna uwaga koleżanki wyrwała Slade’a z zamyślenia.
– Oleju? – Oderwał wzrok od smartfona i spojrzał na Karen. – Masz rację – dodał beznamiętnie, po czym wybrał numer agentki Ramirez, która była na miejscu w trakcie przeprowadzania oględzin.
– Cześć, Sylvia. Posłuchaj, czy w mieszkaniu prokuratora grała muzyka, kiedy znalazł go dostawca? – Słuchając, jak koleżanka opowiada o tym, czego już wcześniej dowiedział się od Davisa, chodził powoli wokół fotela. – Okej, dzięki. Aha, jeszcze jedno. Na korytarzu siedzi taki młody policjant, mówił, że coś tu chyba zostawiłaś czy zgubiłaś podczas oględzin, chciał ci to oddać, mogę mu dać twój numer? Jasne – zakończył rozmowę i schował telefon.
– Łajdak. No i? – Karen wpatrywała się w Slade’a, licząc na nowe informacje.
– Jak przyjechali nasi, to muzyka nie była włączona. Trzeba jechać do tego dostawcy, do baru, i go dopytać, ale… – Spojrzał na zegarek. Dochodziła jedenasta. – Żona Williamsa wraca w południe z Filadelfii, z nią też trzeba by zamienić słowo.
– No, to wszystko jasne. Ja jadę pogadać z facetem od sushi, ty porozmawiasz z tą babką – zawyrokowała tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Lecimy, Johnny.
– Johnny? – powtórzył Slade, zdziwiony, i ruszył za partnerką do wyjścia. Zatrzymał się przy czekającym na zewnątrz funkcjonariuszu i spytał cicho: – Gadałem z nią, chcesz ten numer?
– Jasne. – Twarz policjanta się rozjaśniła; wyjął telefon, żeby zapisać cenny kontakt.
– Tylko musisz szybko wymyślić, co tu zgubiła albo zostawiła, bo oficjalnie będziesz dzwonił w takiej właśnie sprawie, kolego – rzucił Slade z uśmiechem i zaczął gonić Karen, która była już na drugim końcu korytarza, ale zostawiła za sobą echo obcasów stukających o posadzkę.
Wrócili do wielkiego hallu, gdzie drzemiący przed wielkim monitorem strażnik udawał, że pracuje. Gdy usłyszał dzwonek windy, przerwał drzemkę i odwrócił się leniwie. Para agentów podeszła do kontuaru.
– Wie pan zapewne o tym, co zdarzyło się na dziesiątym piętrze? – zagaił Slade.
– Owszem, wasi koledzy już mnie na tę okoliczność przesłuchiwali. Poza tym dwadzieścia lat pracowałem w policji w Chicago, więc znam procedury. Sprawdzali wejścia i wyjścia, monitoring. Tutaj każdy, kto wchodzi i wychodzi, jest jakoś zarejestrowany.
– Czy zauważył pan może coś dziwnego? – Karen włączyła się do rozmowy.
– Jedynie to, że ten gość, no, ten prokurator… zamawiał żarcie o tej porze, ale w sumie zdarzało mu się wracać późno do domu.
– Znaliście się? Skąd pan wie, że był prokuratorem? – kontynuowała agentka.
– Znaliśmy to za dużo powiedziane. Kiedyś w jakiejś rozmowie wyszło, że pracowałem w policji, więc zrewanżował się szczerością. Wie pani, ta sama branża. – Mężczyzna uśmiechnął się pod wąsem.
– O tego dostawcę, co go znalazł, też już pewnie pana pytali? – Slade przejął pałeczkę.
– Jasne. Jego na pewno też już przemaglowali. Po prostu przyjechał tu z tym jedzeniem, jeszcze się wracał, bo zapomniał sosu, a chwilę później zjechał na dół spanikowany i powiedział, że tam na górze gość nie żyje. Wezwałem policję, przesłuchali go, później zdjęli odciski palców. Standardowa procedura. Poza tym ja go znam, nie wiem, jak się nazywa, na imię ma Jack. Często tu przyjeżdża.
– Pamięta pan nazwę tego baru sushi? – Slade i Lee zapytali niemal jednocześnie.
– Haru Sushi, mam tu jakieś ich reklamy. Sam czasem coś od nich zamawiam. – Strażnik sięgnął po ulotkę z ofertą sieci restauracji. – Wiem, że znacie się na swojej robocie, ale na moje oko, a też się na tym trochę znam, ten gość nie ma z tym nic wspólnego.
– Dlaczego pan tak uważa? – Slade na moment skupił całą uwagę na rozmówcy.
– No niech pan pomyśli, agencie…
– Slade… Przepraszam, nie przedstawiłem się. – Wyciągnął dłoń.
– Brown, Chris Brown. – Mężczyzna odwzajemnił uścisk. – Ten dostawca bywa tu kilka razy w tygodniu. Ja i kilkanaście osób z tego budynku jesteśmy z nim po imieniu. Gdyby tego gościa załatwił, potem zawiadomił policję i na dodatek usunął wszystkie ślady, i jednocześnie nie wysypał się z niczym w trakcie przesłuchania, to byłby geniuszem zbrodni, a on potrafi się pierdolnąć przy wydawaniu reszty z dwudziestu dolarów albo wraca kilka razy do swojego skutera czy roweru, bo czegoś zapomniał z tej torby na żarcie. Poza tym jaki motyw miałby dostawca sushi mordujący prokuratora okręgowego? – Znudzony strażnik