Klaudiusz Szymańczak

Mroczny świt


Скачать книгу

Utrata świadomości postępowała z każdą sekundą, ale udało mu się jeszcze przenieść wzrok na lustro wiszące na jednej ze ścian salonu. Zobaczył w nim uchylone drzwi łazienki. Za nimi widać było plecy mężczyzny w garniturze, golącego twarz powolnymi, starannymi ruchami. Chwilę później słońce wzeszło na dobre i półmrok w salonie musiał ustąpić. Źrenice gospodarza reagowały jeszcze na światło wpadające do pomieszczenia, pomimo że mężczyzna nic już nie czuł. Jedna z lalek siedzących na oparciu kanapy przechyliła się i upadła na podłogę. Świeżo ogolony mężczyzna wyszedł z łazienki, podszedł do leżącej na podłodze zabawki i umieścił ją z powrotem na swoim miejscu.

      Styropianowe pudełka pełne sushi wypadły z rąk przerażonego dostawcy i pacnęły o ciemnobrązową podłogę. Pękła papierowa torba, ozdobiona logo baru w kolorze chrzanu wasabi. Sos sojowy rozbryznął się dookoła, brukając mleczną biel ścian. Chłopak zrobił krok naprzód, rozdeptując to, co zostało z dania, które właśnie dostarczył. Ryż przyklejony do białych podeszew jego trampek rozmazywał się po podłodze, kiedy przechodził z przedpokoju do salonu, gdzie w fotelu siedział martwy mężczyzna w garniturze.

      – O kurwa… – wymamrotał chłopak i podszedł bliżej zwłok.

      Z twarzy zmarłego emanował osobliwy spokój. Głowa spoczywała na oparciu fotela. Na czole widniała pionowa linia, prawdopodobnie wycięta nożem. Chłopak sięgnął niepewnie po pilota, leżącego na stoliku obok fotela, aby wyłączyć grającą w tle muzykę – wydawała mu się równie dziwna, jak sytuacja, w której się znalazł. W pokoju zapanowała cisza. Kierowany niezdrową ciekawością, wpatrywał się przez moment w twarz denata, słysząc jedynie swój przyspieszony oddech. Nigdy przedtem nie widział martwego człowieka. Ciszę w pomieszczeniu przerwał szelest: to głowa zmarłego osunęła się po miękkim oparciu i teraz, nienaturalnie wygięta, wyglądała makabrycznie.

      Wystraszony dostawca rzucił pilota z powrotem na stolik. Urządzenie uderzyło o blat, pokrywa odskoczyła i jedna z baterii wypadła, po czym poturlała się głośno po stoliku i spadła na but denata. Chłopak wybiegł z pokoju, ponownie wdepnął w resztki jedzenia, poślizgnął się i upadł. Klnąc pod nosem, wstał i ruszył prosto do windy. Drzwi apartamentu zamknęły się z hukiem.

      Agent Slade trzymał w dłoni fotografie wykonane podczas oględzin miejsca zbrodni. Przedstawiały starannie zaprojektowane nowojorskie mieszkanie. Bez śladów włamania i czegokolwiek, co wskazywałoby na użycie przemocy, z wyjątkiem pilota od zestawu audio, z którego wypadła bateria. Denat, siedzący w fotelu pośrodku salonu, miał na sobie ciemny garnitur i białą koszulę – nie były nawet wygniecione. Na sofie naprzeciwko ktoś posadził kilkanaście szmacianych lalek. Wpatrywały się pustymi oczami w trupa, który sam przypominał lalkę.

      – Gdzieś go chyba widziałem. – Slade oderwał wzrok od fotografii i spojrzał na swojego szefa, dyrektora Davisa, trochę nerwowo popijającego cappuccino z wielkiej filiżanki.

      – Pewnie w telewizji. Slade, na Boga, pan jest pijany czy niewyspany? – Davis odwrócił się i spojrzał na wielki zegar wiszący między dwoma oknami, za którymi rozciągała się panorama Manhattanu. – Dziewiąta piętnaście, więc wolałbym, żeby był pan jednak niewyspany. To prokurator okręgowy Mark Williams, agencie Slade, a zważywszy na to, czym się pan zajmuje zawodowo, zapewne poznał pan tego dżentelmena podczas pracy w policji i teraz w FBI – skomentował sarkastycznie i rozparł się wygodnie w obrotowym fotelu, który cicho zaskrzypiał. – Znaleziony martwy przez dostawcę sushi we własnym mieszkaniu. Żadnych śladów włamania, zero śladów walki, małe nakłucie na przedramieniu i to pionowe nacięcie. – Palcem wskazał na głowę denata. – W mieszkaniu nie znaleziono żadnych igieł ani strzykawek. Odciski palców należały albo do domowników, albo do dostawcy sushi, który poinformował o tym, co zastał na miejscu zbrodni, ochronę budynku, oni z kolei wezwali policję. Żona i córka denata były w tym czasie w Filadelfii. Podobno dziś koło południa mają lądować w Nowym Jorku na JFK.

      – Czy dostawcę sushi ktoś przeszukał na tę okoliczność? Może on miał strzykawkę i igłę? – Slade starał się skupić uwagę na słowach przełożonego. – Co pana skłoniło, żeby akurat mnie dać tę robotę?

      Dyrektor Davis spojrzał z politowaniem na agenta i pokręcił głową. W tej samej chwili zabrzmiał cichy, drażniący dzwonek telefonu stojącego na biurku.

      – Oczywiście, niech wejdzie, i poproszę jedno mocne espresso, Kate, mamy tu nagły i ciężki przypadek – rzucił do słuchawki Davis, po czym odłożył ją powoli na miejsce, nie odrywając wzroku od twarzy podwładnego. – Gość, który go znalazł, nie miał przy sobie żadnych strzykawek. Z jego zeznań i ustaleń naszych techników wynika, że kiedy wszedł do mieszkania, grała tam muzyka Krzysztofa Pendereckiego. Kojarzy pan takie nazwisko?

      – Miałem ciężką noc, ale kojarzę. Polski kompozytor. Współczesna muzyka poważna. Coś dla koneserów – odparł Slade. – Liczy pan na jakieś polskie wątki?

      – Dopuszczam taką możliwość, a ze wszystkich moich ludzi pan jedyny wie cokolwiek o polskiej kulturze i zna ten język.

      Zapanowała niezręczna cisza, ale wtedy otworzyły się drzwi gabinetu i stanęła w nich sekretarka Davisa. Trzymała małą srebrną tacę z filiżanką espresso. Odwróciła się, skinieniem głowy i uśmiechem zaprosiła do środka osobę, która czekała w sekretariacie, po czym ruszyła prosto do biurka szefa, a cały pokój wypełnił się wonią świeżej kawy i delikatnych perfum. Kate postawiła espresso tuż obok filiżanki z resztkami cappuccino.

      – To dla niego, Kate. – Davis wskazał głową na Slade’a. – Widzisz przecież, jak wygląda – dodał półgłosem i wstał z fotela, uwalniając go od ciężaru swego masywnego ciała.

      Wszystkie dźwięki i zapachy docierały do mózgu agenta Slade’a ze zdwojoną siłą, ale jego zdolność percepcji była na tyle ograniczona, że dopiero kiedy odbierał kawę od Kate, zauważył, że obok stoi jakaś kobieta.

      – Poznajcie się. – Tubalny głos Davisa pozbawił Slade’a nadziei na to, że w gabinecie choć na chwilę zagości spokój. – Agentka Karen Lee, agent John Slade.

      Entuzjastyczny ton Davisa i obecność kobiety sprawiły, że Slade jednym haustem wypił espresso, parząc sobie przy tym język, odstawił filiżankę i gwałtownie wstał. Z nieco sztucznym uśmiechem wyciągnął dłoń na powitanie. Smukła, drobna dłoń agentki miała silniejszy uścisk niż o wiele większa ręka Slade’a. Zerknął na jej paznokcie, pomalowane ciemnoczerwonym lakierem, i pomyślał, że nie wybrała tego koloru przypadkowo.

      – John Slade, miło mi poznać – wycedził z trudem, próbując jednocześnie zrobić szybki wdech i schłodzić poparzony język.

      – Lee… Karen Lee. – Kobieta przyglądała się uważnie nowo poznanemu koledze, który na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie dziwaka.

      Dyrektor Davis w zamyśleniu wskazał sofę i fotele, gdzie po chwili usiedli wszyscy troje. Agenci na dwóch końcach sofy, ich szef w jednym z foteli.

      – Agentka Lee – zaczął Davis – trafiła do nas z biura w Waszyngtonie w związku ze sprawą śmierci prokuratora okręgowego. Będziecie w tym śledztwie pracować razem. Pańska nowa koleżanka, agencie Slade… – spojrzał na swojego podwładnego, który niezbyt dyskretnie próbował chłodzić język, gwałtownie wciągając powietrze – mimo młodego wieku kończy doktorat z kryminalistyki, co z pewnością okaże się bardzo pomocne.

      – Rozumiem… Imponujące. Gratuluję, Karen. – Slade pokiwał głową z uznaniem i uniósł brew, wykrzywiając jednocześnie usta w dziwacznym grymasie.

      – Dziękuję, ale jeśli pozwolicie, wolałabym porozmawiać raczej o śmierci prokuratora niż o mnie. – Wymowne milczenie szefa i partnera przerwał bulgot stojącego w rogu gabinetu baniaka z wodą, który stworzył komiczny akompaniament