Graham Masterton

Białe kości


Скачать книгу

      Może sprawiła to aspiryna, a może szok, w każdym razie Fiona nagle przestała łkać i opuściła głowę. Wzrok, którego nie była już w stanie skupić na niczym, skierowała ku końcowi łóżka. Być może zdała sobie sprawę, że niezależnie od tego, jak bardzo będzie go prosić, i tak ją zabije.

      Na podłodze obok szafy, oklejonej tanim fornirem imitującym orzech, stał brązowy skórzany neseser. Podniósł go, usiadł na ramie łóżka i otworzył. Fiona nie oderwała wzroku od skraju łóżka nawet wtedy, gdy wyciągnął z neseseru płaską skrzyneczkę z zestawem narzędzi chirurgicznych, długi, włochaty szpagat i białą laleczkę z płótna. Było w nią powbijanych mnóstwo haczyków wędkarskich, gwoździ i pinezek.

      – To pradawny rytuał – powiedział. – Tak naprawdę nikt nie wie, jak daleko sięga w przeszłość. Przez wieki zawsze jednak służył temu samemu celowi. Używano go do otwierania drzwi do innego świata i wzywania zamieszkujących go potworów. Interesujące, prawda? Ludzie zawsze mieli tendencje do igrania z ogniem, do ryzykowania życia i zdrowia psychicznego, byleby tylko wskrzeszać swoje najgorsze koszmary. Przecież mogą pozwalać, żeby demony spały w spokoju. Oni jednak przywołują je, budzą, niczym niegrzeczne dzieci drażniące złego psa.

      Fiona pozostała w stanie przypominającym trans, także wtedy, gdy otworzył prostokątną skrzyneczkę z instrumentami chirurgicznymi. Zawierała dwie piły do cięcia kości, zestaw skalpeli oraz kilka noży ze stali nierdzewnej. Wziął do ręki skalpel o długim ostrzu, zamknął skrzyneczkę i wstał.

      – Może chciałabyś się pomodlić? – zaproponował.

      Rozdział 10

      Na wyznaczone na trzecią spotkanie z Eugene’em Ó Béarą Katie i inspektor Liam Fennessy przybyli trochę wcześniej. Do Crow Bar w Blackpool wchodziło się przez zniszczone czerwone drzwi. Bar znajdował się po drugiej stronie ulicy, dokładnie naprzeciwko Murphy’s Brewery. Był zatłoczony, a w sali unosiły się gęste kłęby dymu papierosowego. Cork i Kilkenny rozgrywały akurat mecz hurlinga, transmitowany przez telewizję, zatem telewizor nastawiony był na pełną głośność, podobnie zresztą jak radio nadające muzykę rozrywkową.

      Jeszcze kilka miesięcy wcześniej między drugą i czwartą po południu, w tak zwanych „świętych godzinach”, drzwi pubu byłyby zamknięte, lecz tego lata zmieniły się przepisy, na których podstawie wydawano licencje na prowadzenie podobnych przybytków. Katie i Liam przeszli wzdłuż ciemnej lady do zakątka na tyłach sali, oddzielonego od reszty pomieszczenia drewnianą kratą.

      Kilka osób posłało Katie nieprzyjazne spojrzenia. Każdy mężczyzna w tym pubie wiedział, kim ona jest. Rozpoznała Eoina O’Aodhire’a i obu braci Twohigów, których w pierwszym roku pracy jako detektyw sierżant osobiście aresztowała za kradzież samochodu. Był tu też Micky Cremen. Siedział pod ścianą, zadumany nad dużym kuflem piwa. Micky kiedyś założył własną grupę wymuszającą haracze, gdy jednak dowiedział się o tym Eamonn Collins, Micky miał szczęście, że wylądował jedynie w więzieniu, a nie w szpitalu.

      – Co podać? – zapytał barman Jimmy.

      – Na razie nic nam nie trzeba – odparła Katie. – Czekamy na kilku przyjaciół.

      – Przyjaciół, mówi pani? – powtórzył Jimmy, jakby nie mógł uwierzyć, że detektyw z Gardy może mieć jakichkolwiek przyjaciół. A jeśli nawet tacy istnieli, to z pewnością nie należeli do grona ludzi mile widzianych w Crow Bar. W pewnej chwili drzwi wejściowe się otworzyły i do środka wszedł Eugene Ó Béara w towarzystwie starszego mężczyzny. Przed nimi kroczył wielki owczarek irlandzki. W pubie momentalnie umilkły głośne rozmowy. Wszyscy skupili się na hurlingu, na przyciszonej konwersacji z kompanami albo na czymkolwiek, byleby tylko nie zwracać na siebie uwagi Eugene’a Ó Béary, jego siwowłosego kompana, a także wielkiego psa.

      Eugene przeszedł wzdłuż barowej lady i nie zatrzymując się, dotarł do Katie. Usiadł obok niej, a staruszek zajął miejsce u boku inspektora Fennessy’ego, naprzeciwko. Eugene miał około trzydziestu ośmiu lat, kręcone włosy w kolorze orzechowym, powoli już siwiejące, oraz rysy twarzy przywodzące na myśl pulchne, zaczepne i kłótliwe dziecko. Miał na sobie kurtkę przeciwdeszczową z kapturem w kolorze khaki. Na stole położył drogi telefon komórkowy firmy Ericsson.

      Towarzyszący mu mężczyzna o jastrzębiej twarzy miał siwe włosy ścięte tak krótko, że Katie mogła zauważyć każdą nierówność i szramę na jego czaszce. Odniosła wrażenie, że go rozpoznaje, jednak nie przedstawił się, nie przedstawił go także Eugene. Na palcach o kredowobiałych paznokciach nosił trzy srebrne pierścionki z wygrawerowanymi celtyckimi inskrypcjami. Jego pies dał nura pod stół i położył się, wygodnie oparłszy grzbiet o nogi Katie.

      – Eugene powiedział mi, że szukacie jakichś zaginionych ludzi – odezwał się starszy mężczyzna. Jego głos brzmiał tak, jakby ktoś przesuwał papierem ściernym po metalowej poręczy.

      – Właśnie. Było to jednak aktualne do momentu, kiedy dowiedzieliśmy się, od jak dawna ci ludzie są martwi. Sądzę, że dotarła już do pana ta informacja. Patolodzy oceniają, że zabito ich jakieś siedemdziesiąt pięć lat temu.

      – Tak, widziałem coś na ten temat w telewizji. Ale właśnie dlatego zatelefonowałem do Eugene’a i dlatego tutaj jestem.

      Katie pochyliła się ku niemu wyczekująco, jednak w tym momencie mężczyzna odchylił się i wyprostował na krześle. Głośno oddychał i sprawiał wrażenie, że uważa swoją rolę w tej rozmowie za zakończoną. Katie popatrzyła na Eugene’a, potem na Liama, który gestem dał jej do zrozumienia, że facetowi trzeba po prostu zamówić coś do picia.

      – Poproszę szklaneczkę beamish i podwójne paddy – powiedział mężczyzna. Kątem oka uchwycił gest inspektora.

      – Eugene? Dla ciebie guinness, prawda? – zapytała Katie.

      W odpowiedzi Eugene prawie niezauważalnie zamrugał, jakby chciał odgonić powiekami nadlatującą muchę.

      Nagle w pubie zapanował gwar i harmider, ponieważ gracze z Cork zdobyli gola. Starszy mężczyzna cierpliwie odczekał, aż hałas się uspokoi. Wreszcie się odezwał:

      – Powiedziałem już Eugene’owi, że w ostatnich czasach nie było takich morderstw, nie zabito jedenastu kobiet, przynajmniej nic o tym nie wiem. Kiedy jednak usłyszałem w telewizji, że zginęły prawie osiemdziesiąt lat temu, coś mi zaświtało w głowie.

      Barman Jimmy postawił przed nim szklankę. Mężczyzna pociągnął mały łyk, po czym dokładnie wytarł usta.

      – Za swego życia, Panie, świeć nad jego duszą, Robert, dziadek mojego wuja, opowiadał mi najdziwniejsze historie z okresu, kiedy dorastał. Powiedział mi kiedyś, że latem tysiąc dziewięćset piętnastego roku w barakach Brytyjczyków na Military Hill ktoś podłożył bombę. Niestety, wybuchła za wcześnie, zabijając jedynie dwie kobiety, żony brytyjskich oficerów, i kolejną ciężko raniąc. Wyrwała jej obie ręce, tak mówił wuj Robert. Tydzień później z domu w Carrignava zniknęła młoda kobieta. Jeszcze później zaginęły dwie dziewczyny z Whitechurch. Do końca sierpnia było już pięć zaginionych. Oczywiście chłopcy podejrzewali, że maczali w tym palce Anglicy, mszcząc się za żony oficerów. Szósta kobieta zaginęła w Boże Narodzenie, a przed końcem stycznia przepadły trzy następne. W lutym chłopcy przystąpili do akcji odwetowej. Na Dillon’s Cross urządzili zasadzkę na ciężarówkę armii brytyjskiej i zastrzelili dwóch żołnierzy. Można o tym przeczytać w książkach. Irlandczycy i Anglicy prowadzili wtedy zacięte, krwawe walki, a historia z kobietami jeszcze zaogniła konflikt. Znikały jednak nadal, aż do wiosny tysiąc dziewięćset szesnastego roku, mniej więcej do wybuchu powstania wielkanocnego. Potem nie odnotowano już żadnego zaginięcia, ale też nie odnaleziono