Халед Хоссейни

Tysiąc Wspaniałych Słońc


Скачать книгу

Tak mogło być dla mnie lepiej. – Rzuciła kolejną garść ziaren do kojca, zamilkła, spojrzała na Mariam i dodała: – Może lepiej również dla ciebie. Przynajmniej nie cierpiałabyś, wiedząc, że jesteś tym, kim jesteś. Ale on był tchórzem, ten mój ojciec. Brak mu było del, serca, aby to uczynić.

      Dżalil też nie miał del, rzekła Nana, by postąpić honorowo. Przeciwstawić się rodzinie, żonom i teściom i wziąć odpowiedzialność za to, co uczynił. Zamiast tego za zamkniętymi drzwiami szybko dobito targu, który miał uratować jego twarz. Następnego dnia kazał jej spakować skromny dobytek i ją odesłał.

      – Wiesz, co powiedział żonom na swoje usprawiedliwienie? Że ja go do tego zmusiłam. Że to była moja wina. Didi? Widzisz? Oto, co znaczy być kobietą na tym świecie.

      Nana odstawiła miskę z karmą dla kurczaków i uniosła palcem podbródek Mariam.

      – Spójrz na mnie, Mariam.

      Mariam z ociąganiem podniosła wzrok.

      Nana powiedziała:

      – Naucz się tego, i to dobrze, córko. Tak jak igła kompasu zawsze wskazuje północ, tak oskarżycielski palec mężczyzny zawsze znajdzie kobietę. Zawsze. Pamiętaj o tym, Mariam.

      2

      Dla Dżalila i jego żon byłam szkarłatką. Bylicą. I ty też. A nawet jeszcze nie przyszłaś na świat.

      – Co to jest szkarłatka? – spytała Mariam.

      – Chwast – odpowiedziała Nana. – Coś, co wyrywasz i odrzucasz na bok.

      Mariam odczuła wewnętrzny opór. Dżalil nigdy nie traktował jej, jakby była chwastem. Nigdy. Ale Mariam uznała, że rozsądniej jest zachować te przemyślenia dla siebie.

      – Ale mnie w przeciwieństwie do chwastu trzeba było przesadzić, dać mi jedzenie i wodę. Z twojego powodu. Taką umowę zawarł Dżalil ze swoją rodziną.

      Nana powiedziała, że odrzuciła propozycję zamieszkania w Heracie.

      – Po co? Żebym całymi dniami oglądała, jak obwozi swoje żony kinczini po mieście?

      Nie chciała również zamieszkać w pustym domu swojego ojca w wiosce Gol Daman, na zboczu wzgórza, dwa kilometry za Heratem. Wolała zamieszkać gdzieś na uboczu, w odosobnieniu, gdzie sąsiedzi nie wpatrywaliby się w jej brzuch, nie wytykali jej palcami, nie węszyli albo, co gorsza, obrażali nieszczerą uprzejmością.

      – I uwierz mi – mówiła Nana – dla twojego ojca było to prawdziwą ulgą. Bardzo mu to pasowało, że znikłam mu z oczu.

      To Mohsen, najstarszy syn Dżalila i jego pierwszej żony Chadidżi, zaproponował tę polanę. Znajdowała się pod wioską Gol Daman. Żeby do niej dotrzeć, trzeba było iść w górę wzgórza wyboistą zabłoconą ścieżką odchodzącą od głównej drogi łączącej Gol Daman z Heratem. Po obu jej stronach rosła wysoka do kolan trawa, wśród której jaśniały białe i żółte kwiatki. Ścieżka wiła się w górę aż do płaskiego pola, gdzie rosły strzeliste topole i kępy dzikich krzaków. Można było stamtąd dostrzec końce zardzewiałych łopat wiatraka w wiosce Gol Daman, a po obu stronach rozciągał się widok na cały Herat. Ścieżka kończyła się przy szerokim, pełnym pstrągów strumieniu, który spływał z gór Safed-koh otaczających wioskę Gol Daman. Dwieście metrów w górę strumienia, bliżej gór, rosła kępa wierzb. Pośrodku, w cieniu wierzb, znajdowała się ta polanka.

      Dżalil pojechał ją zobaczyć. Kiedy wrócił, opowiadała Nana, mówił jak strażnik chełpiący się czystymi ścianami i lśniącą posadzką swojego więzienia.

      – I tak twój ojciec zbudował dla nas tę mysią dziurę.

      Kiedyś, kiedy Nana miała piętnaście lat, niewiele brakowało, a wyszłaby za mąż. O jej względy zabiegał chłopak z Szindandu, młody sprzedawca papug. Mariam znała tę historię bezpośrednio od Nany i choć Nana lekceważyła ten epizod, Mariam z jej pełnych nostalgii oczu wyczytała, że była wtedy szczęśliwa. Być może jedyny raz w życiu, w ciągu tamtych dni poprzedzających wesele Nana była wtedy naprawdę szczęśliwa.

      Kiedy Nana o tym opowiadała, Mariam siedziała na jej kolanach i próbowała wyobrazić sobie swoją mamę szykującą się do włożenia sukni ślubnej. Wyobrażała ją sobie siedzącą na koniu, uśmiechającą się nieśmiało zza woalki, w zielonej sukni, z dłońmi pomalowanymi na czerwono henną, włosami obsypanymi srebrnym pyłem, warkoczykami utrwalonymi żywicą. Widziała muzyków grających na fletach szahnaj i bijących w bębny dohol, gromadę biegnących rozkrzyczanych dzieci na ulicy.

      Potem, tydzień przed planowaną datą ślubu, w ciało Nany wszedł dżinn. Tego nie trzeba było Mariam opisywać. Widziała to na własne oczy wystarczająco dużo razy. Nana nagle traci przytomność, jej ciało napina się, sztywnieje, przewraca oczami, jej ręce i nogi drżą, jakby coś ją dusiło od wewnątrz, w kącikach ust pojawia się piana, biała, a czasem różowa, pomieszana z krwią. A potem senność, przerażająca dezorientacja, nieskładne mamrotanie.

      Kiedy wiadomość dotarła do Szindandu, rodzina sprzedawcy papug odwołała ślub.

      – Wystraszyli się – tak tłumaczyła to Nana.

      Suknia ślubna została schowana. Kolejnych kandydatów nie było.

      Dżalil i jego synowie, Farhad i Mohsen, zbudowali na polanie małą kolbę, w której Mariam miała przeżyć pierwsze piętnaście lat swojego życia. Zbudowali ją z suszonych na słońcu cegieł i obłożyli błotem i garściami traw. Były w niej dwa posłania, drewniany stół, dwa proste krzesła, okno i przybite do ścian półki, na których Nana ustawiła gliniane garnki i swój ukochany zestaw do herbaty. Dżalil zainstalował nowy żeliwny piecyk na zimę, a za domem ułożył stos polan. Na zewnątrz zrobił tandur, piec do pieczenia chleba, i kojec dla kur. Przyprowadził kilka owiec i zbudował dla nich koryto do karmienia. Farhadowi i Moshenowi kazał wykopać głęboki dół sto metrów za kępą wierzb i postawił na nim wychodek.

      Dżalil mógłby wynająć robotników do zbudowania kolby, powiedziała Nana, ale tego nie uczynił.

      – Jego koncepcja pokuty.

      Według wersji Nany w dniu, w którym urodziła Mariam, nikt nie przyszedł jej pomóc. Stało się to w wilgotny, pochmurny dzień wiosną 1959 roku, opowiadała, w dwudziestym szóstym roku w większości spokojnego panowania króla Zahera Szaha. Dżalil nie zadał sobie trudu, aby wezwać lekarza czy położną, choć wiedział, że dżinn może wejść w jej ciało i wywołać w trakcie porodu atak. Leżała sama na podłodze, z nożem u boku, a pot oblewał całe jej ciało.

      – Kiedy ból się nasilał, gryzłam poduszkę i krzyczałam, aż całkiem ochrypłam. A ty, Mariam dżun, wcale się nie spieszyłaś. Niemal przez dwa dni musiałam przez ciebie leżeć na zimnej twardej podłodze. Nie jadłam ani nie spałam, tylko parłam i modliłam się, żebyś wreszcie wyszła na zewnątrz.

      – Przepraszam, Nano.

      – Sama przecięłam pępowinę pomiędzy nami. Dlatego miałam nóż.

      – Przepraszam.

      Na twarzy Nany zawsze pojawiał się wtedy słaby uśmiech zatroskania i wciąż żywego oskarżenia lub niechętnego przebaczenia, Mariam nigdy nie była pewna. Maleńka Mariam nie zastanawiała się nad tym, jaka to niesprawiedliwość zmuszać dziecko, by przepraszało za sposób, w jaki przyszło na świat.

      Kiedy wreszcie się nad tym zastanowiła, a miała wtedy mniej więcej dziesięć lat, nie wierzyła już w opowieść o swoich narodzinach. Wierzyła w wersję Dżalila, zgodnie z którą Dżalil, choć w tym