Stał się bardziej skłonny do dąsów, stale coś mu nie smakowało, narzekał na bałagan na podwórku albo wytykał jej choćby najmniejsze zaniedbanie. Czasem w piątki zabierał ją jak dawniej do miasta, ale szedł szybko, zawsze kilka kroków przed nią, był milczący i nie zwracał uwagi na Mariam, która musiała niemal biec, by za nim nadążyć. Podczas tych spacerów nie był już skory do śmiechu. Nie kupował jej słodyczy ani podarunków i nie zatrzymywał się, żeby pokazać jej jakiś budynek. Jej pytania go irytowały.
Któregoś wieczoru siedzieli w salonie, słuchając radia. Ostre wiatry, przez które śnieg oblepiał twarz, a oczy zachodziły łzami, ustały. Srebrzyste płatki śniegu topniały na gałęziach wysokich wiązów i za kilka tygodni miały na ich miejscu pojawić się pękate jasnozielone pączki. Raszid w roztargnieniu kiwał nogą w rytm tabli jakiejś piosenki Hamahanga i mrużył oczy od dymu.
– Jesteś na mnie zły? – spytała Mariam.
Raszid nie odpowiedział. Piosenka się skończyła i zaczęły wiadomości. Kobiecy głos oznajmił, że prezydent Daud Chan odesłał kolejną grupę sowieckich ekspertów z powrotem do Moskwy, co, jak się spodziewano, zostało przyjęte przez Kreml z niezadowoleniem.
– Martwię się, że jesteś na mnie zły.
Raszid westchnął.
– Jesteś?
Spojrzał na nią.
– Dlaczego miałbym być na ciebie zły?
– Nie wiem, ale odkąd z dzieckiem…
– To za takiego mężczyznę mnie masz, po tym wszystkim, co dla ciebie robię?
– Nie. Oczywiście, że nie.
– Więc przestań mnie dręczyć!
– Przepraszam. Bebachszid, Raszidzie. Przepraszam.
Zgasił papierosa, zapalił kolejnego, podkręcił głośniej radio.
– W każdym razie myślałam… – zaczęła Mariam, podnosząc głos, aby było ją słychać mimo grającej muzyki.
Raszid znów westchnął, tym razem bardziej poirytowany, i ściszył radio. Ze znużeniem potarł czoło.
– Co znowu?
– Myślałam, że może powinniśmy urządzić prawdziwy pogrzeb. To znaczy dziecku. Tylko sami, we dwoje, kilka modlitw, nic więcej.
Mariam myślała o tym od pewnego czasu. Nie chciała zapomnieć o dziecku. Wydawało jej się, że to nie w porządku, tak w ogóle nie zaznaczyć tej straty.
– Po co? To idiotyczne.
– Myślę, że poczułabym się lepiej.
– Wobec tego sama to zrób – powiedział ostro. – Ja już pochowałem jednego syna, nie będę chował kolejnego. A teraz, jeśli pozwolisz, chciałbym posłuchać radia.
Znów podkręcił głośność, odchylił głowę do tyłu i zamknął oczy.
Kilka dni później Mariam wybrała miejsce na podwórku i wykopała dołek.
– W imię Allaha i z Allahem i w imię posłańca Allaha, niech spoczywają na nim pokój i błogosławieństwo Allaha – mamrotała pod nosem, wbijając szpadel w ziemię. Włożyła do dołka zamszowy płaszczyk, który Raszid kupił dla dziecka i zasypała go ziemią.
– Ty wprowadzasz noc w dzień i Ty wprowadzasz dzień w noc. Ty wyprowadzasz żyjące z martwego i Ty wyprowadzasz martwe z żyjącego. Ty dajesz zaopatrzenie, komu chcesz; bez rachunku8.
Uklepała ziemię łopatą. Przykucnęła obok kopczyka i zamknęła oczy.
Daj zaopatrzenie, Allahu.
Daj mi zaopatrzenie.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.