Edyta Świętek

Grzechy młodości


Скачать книгу

w zaparte. Przecież nie mogła powiedzieć prawdy! Nie chciała wtajemniczać rodziców. Choć Dereń od lat nie bywał w ich mieszkaniu, to przecież go znali. Był przyjacielem Kazika i Tymoteusza. Czuła wdzięczność do Wojtka, który nawet w tak okropnej chwili nie stracił opanowania. Nie ujawnił teściom swoich podejrzeń. Nie krzyczał, nie podniósł na nią ręki. Nie nazwał jej dziwką. Po prostu odszedł w ciszy.

      – Odbiło mu? – zapytał zdenerwowany ojciec.

      – Chyba.

      – Dałaś mu jakieś powody?

      – Nie – jęknęła córka. Nie miała sił na tłumaczenie sytuacji rodzicom. Marzyła o odrobinie samotności. – Błagam… Zostawcie mnie samą. Muszę to przetrawić – powiedziała słabym głosem, a potem weszła do pokoju i zamknęła za sobą drzwi.

      Usiadła na wersalce wśród rzeczy, które Wojtek wyjął z segmentu, lecz ostatecznie zostawił z uwagi na brak miejsca w torbie. Ukryła twarz w dłoniach. Jej ramionami wstrząsnął gwałtowny szloch.

      Jeszcze nie wiedziała, co będzie dalej. Jak stawi czoła dzieciom, rodzicom, krewnym. Wszystkim osobom, które zaczną dociekać, dlaczego małżeństwo idealne runęło niczym zamek z piasku.

      To niemożliwe! Muszę odzyskać Wojtka.

      Zafrasowani Trzeciakowie wciąż stali w przedpokoju. Spoglądali po sobie niepewnie.

      – Trzeba ją wziąć na spytki! – stwierdził mężczyzna, kładąc dłoń na klamce od pokoju córki.

      – Nie – zaprotestowała Franciszka. – To na nic. Dajmy jej ochłonąć. Sama powie, co zaszło. Będzie musiała przecież wyjaśnić wszystko dzieciom.

      – No nie wiem. Moim zdaniem nie powinniśmy tak tego zostawiać. Jeśli Wojtek skrzywdził naszą córkę, to powinien dostać po łbie! – krzyknął zirytowany.

      – Od kogo? Pewnie ty mu przyłożysz? – zakpiła żona. – Zostaw ich w spokoju. Może to tylko sprzeczka.

      – Dobre sobie! Przecież nigdy wcześniej nie było takich sytuacji.

      – Otóż to.

      W jej odczuciu Wojtek zawsze był nad wyraz spokojny i cichy. Trochę pantoflarz. Gdyby mógł, nosiłby Agatę na rękach. Między młodymi nigdy nie dochodziło do awantur.

      – Pierwsze koty za płoty – burknął ślubny. – Tylko czy naprawdę musiał od razu zbierać bety i odchodzić? Na moje oko sprawa wygląda poważnie.

      – Zostaw to, stary. Niech młodzi wyjaśniają własne problemy między sobą. Nawet nie mrugniesz powieką, a Wojtuś wróci. To dobry chłopak. Taki, że do rany przyłóż. Zięć idealny – roztkliwiła się Franka.

      Nie dane im było dłuższe roztrząsanie problemu, gdyż nagle ktoś załomotał w drzwi.

      – No widzisz! Już wrócił! – Kobieta odetchnęła z ulgą. – Pewnie zostawił z tego wszystkiego klucze.

      Odryglowała zatrzask, lecz zamiast zięcia zobaczyła Kazimierza. Ponieważ w pokoju dziennym zamknęła się córka, Trzeciakowie usiedli z nim w kuchni. Nowiny, które przyniósł, wprawiły ich w potężną konsternację, choć słyszeli o buncie aresztantów i martwili się o syna.

      – Jesteś pewien, że Gienek uciekł? – dopytywał Leon.

      – Całkowicie. Byłem już u Justyny w tej sprawie. Całą poprzednią noc spędziłem w radiowozie przed jej kamienicą.

      – Nie wpuściła cię do środka? – szukała wytłumaczenia matka.

      – Wpuściła. Ale jak ją pouczyłem, że nie powinna kryć Eugeniusza, wyrzuciła mnie za drzwi. Dla mnie to jest trudny temat, ale muszę was nakłaniać do tego, byście mu nie pomagali. Napytacie sobie tylko biedy – powiedział ostrożnie.

      – Czyś ty rozum postradał? Miałabym odmówić własnemu dziecku pomocy? – zaperzyła się Trzeciakowa.

      – Mamo, błagam cię, zrozum, że pomaganie uciekinierowi jest karalne. To niemal współudział w przestępstwie. Dla Gienka najlepiej byłoby, gdyby jak najszybciej wrócił za kraty. Jeśli to zrobi, spróbuję tak załatwić sprawę, by nie poniósł żadnych konsekwencji. Ukrywanie się przed wymiarem sprawiedliwości pogarsza sytuację chłopaka.

      – Kazimierzu, czy ty słyszysz samego siebie? Żądasz, byśmy wydali rodzonego syna?! – wykrzyknął oburzony Leon.

      – Tato, naprawdę nie mamy wyboru. Jego proces już trwa. Jeśli młody nie wróci, będzie problem. Uwierzcie mi, że dla mnie to jest twardy orzech do zgryzienia. Mam ogromny dylemat moralny, bo chodzi o mojego brata. Ale z drugiej strony pracuję w milicji. Muszę rzetelnie pełnić swoje obowiązki. Gdy było to możliwe, ratowałem chłopaka z opresji. Prosiłem Romka, by się za nim wstawił. Mamo… Tato… – Spojrzał na rodziców. – Nie możecie mnie potępiać. Chcę dobrze.

      – Dobrze? Dla kogo?! – krzyknęła Franciszka. – Chyba dla siebie. Trzęsiesz portkami o swoją posadę? A na cóż ci praca, w której masz obowiązek występować przeciwko własnej rodzinie!

      – Nie występuję przeciwko rodzinie! Na Boga! To, co robię, wynika z chęci niesienia Gienkowi pomocy! – zdenerwował się. – Czy on jest tutaj? – zapytał, zezując na zamknięte drzwi pokoju dziennego.

      – Nie! – odparli zgodnym chórem Leon i Frania.

      – Serio? Mam wrażenie, że jednak coś przede mną ukrywacie! On tam jest, prawda?

      – To pokój Agaty. Nie ma tam Gienka. Jak nie wierzysz, możesz sprawdzić – odparła zrezygnowana Franciszka. A potem dodała z goryczą: – Zawsze darłeś koty z Eugeniuszem. Żarliście się jak psy. Nawet teraz zachowujesz się tak, jakby nie chodziło o twojego brata, lecz o obcego człowieka. Nie ufasz własnym rodzicom! Oto, do czego doprowadziła cię praca w milicji!

      – Jakoś nigdy wcześniej nie miałaś z tym problemu – burknął zmieszany Kazik.

      – Póki zajmowali cię mordercy i złodzieje, nie miałam powodu do wstydu. Ale z chwilą, gdy stawiasz nas między młotem a kowadłem, trudno mi się opanować!

      Zniechęcony Kazimierz wrócił do domu. Wciąż ciskał w duchu gromy pod adresem młodszego brata. Jego niefrasobliwość mogła ściągnąć na rodzinę poważne kłopoty. Milicjant bez większego efektu próbował uświadomić to rodzicom. Spędził u nich sporo czasu, wykładając swoje racje. Uzyskał tyle, że wyrazili zrozumienie dla jego punktu widzenia i przestali obwiniać go o złą wolę w stosunku do młodego. Wyjaśnili również tajemnicę zamkniętych drzwi, tłumacząc, że siostra posprzeczała się z mężem i potrzebuje odrobiny spokoju.

      On także pragnął chwili wytchnienia. Po każdym z dwóch całonocnych dyżurów spał zaledwie kilka godzin. Walcząc ze zmęczeniem, pojechał do bliskich. Nazajutrz miał służbę od rana. Zakładał, że znowu spędzi ją na ściganiu zbiegów. I że tym razem raczej trafi na patrol po mieście, a sprawę Gienka przejmie inny funkcjonariusz. Ledwo wybłagał wczoraj zwierzchnika, by pozwolił mu na próbę dyplomatycznego załatwienia sprawy z rodziną. Poniewczasie zrozumiał, że popełnił poważny błąd, siedząc w radiowozie na ulicy Cieszkowskiego. Może gdyby się nie ujawnił, to prędzej zdybałby brata? Liczył jednak na to, że znużony aresztant na jego widok po prostu odpuści sobie dalszą ucieczkę. Ochłonie, przemyśli temat i sam oceni, że lepiej poprosić o wsparcie.

      Późną nocą, gdy już leżał w łóżku, ciszę zakłócił dzwonek telefonu.

      – Kazik? To ja, Tymek. Potrzebuję twojej pomocy! Natychmiast! – Głos najstarszego brata drżał ze zdenerwowania.

      – Gdzie jesteś? Dasz radę do mnie przyjechać?

      –