Edyta Świętek

Grzechy młodości


Скачать книгу

pewnie uznałby, że brat go zdradził. Nie chciał niesnasek z Tymkiem, nie zamierzał też stawiać go w niezręcznej sytuacji przed młodym. Smarkacz był niewielkiej postury. Ten byk bez trudu da sobie z nim radę – ocenił możliwości Trzeciaków.

      Jak na złość po chwili usłyszał plusk, a potem zapadła cisza.

      Kurwa! No i gnojek zwiał – jęknął w duchu. Teraz tym bardziej nie chciał się ujawniać. Do rzeki przecież nie wskoczy w ślad za uciekinierem. Nie ma też jak ściągnąć posiłków. Ocenił, że pozbawiony jakiegokolwiek wsparcia zbieg nie da sobie rady na wolności. Prędzej czy później sam wróci do ciupy, bo zwyczajnie nie ma kogo prosić o pomoc.

      Teraz siedział z przyjaciółmi przy stole i rozmyślał o tym, czy kiepski nastrój wywołała ucieczka smarkacza, czy może Agata z Wojtkiem puścili farbę. W pierwszym przypadku na pewno mieli świadomość powagi sytuacji – dla nich mogło to oznaczać spore kłopoty. W drugim przypadku na szwank narażona była wieloletnia komitywa.

      – Nie – odparł Kazimierz. – Tutaj nic nie można zrobić. Pozostaje czekać, aż sam się znajdzie. Psiakość! Że też go podkusiło, by wiać z aresztu – skwitował i sięgnął po swój kieliszek.

      Pogadali jeszcze może z godzinę, lecz atmosfera nadal była ponura. Gdy Roman zaryzykował pytanie o Agatę, usłyszał tylko, że o coś posprzeczała się ze ślubnym. Wojtek zostawił ją i dzieciaki, zabrał swoje rzeczy i odszedł. Nikt nic nie wie, ale sprawa jest chyba poważniejsza, niż początkowo założyli, bo minęło już trochę czasu, a on nie wrócił. Ostatecznie po osuszeniu jednej butelki panowie uznali, że czas na opuszczenie lokalu. To było do nich zupełnie niepodobne, lecz faktycznie nie miało sensu przeciąganie tego wieczoru.

      Dereń, przynajmniej na chwilę, mógł odetchnąć z ulgą. Wiedział, że prędzej czy później rzecz może wyjść na jaw, ale na razie nie zamierzał opowiadać o swoim romansie z Kostową.

      Od ucieczki Eugeniusza z aresztu minęły dwa tygodnie. Każdej nocy Justyna do późnych godzin czekała na niego w kuchni, siedząc przy włączonej lampce, by blask górnego światła nie obudził śpiących dzieciaków. Zwykle towarzyszyła jej Helena. Niekiedy spędzały ten czas w milczeniu – każda zajęta własną robótką. Obydwie dziergały na drutach bądź szydełkowały. Nie potrzebowały zbyt wielu słów, by się porozumieć.

      – Trochę cierpliwości, Justysiu, on wróci. – Staruszka podtrzymywała ulubienicę na duchu za każdym razem, gdy słyszała westchnienie lub widziała ocierane ukradkiem łzy.

      – Wierzę, ciociu. Jest bardzo sprytny, skoro do tej pory nie zdołali go złapać.

      – Myślę, że dobrze się ukrył i czeka na jakąś sposobność. Wie, że dom jest pod obserwacją.

      – Tylko co Gienek je? I gdzie sypia? Noce są coraz chłodniejsze – zafrasowała się Justyna.

      – Może wzięli go pod swój dach jacyś koledzy z podziemia?

      – Martwię się o niego. Przecież daliby mi znać.

      – Wątpię – zaszemrała Wetlikowa. – Mają stracha przed dekonspiracją. Kiedyś na pewno dostaniesz informację. Wieści przyjdą w najmniej spodziewanym momencie. Raczej nie będzie to posłaniec, który zapuka do naszych drzwi. To byłoby zbyt duże ryzyko.

      – Wiem. Ale mimo to nie mogę zgasić tej lampy. Być może on przychodzi nocą pod nasze okna. Może spogląda z ukrycia? Jeśli tak, to niech widzi, że na niego czekam.

      – Oczywiście, Justysiu. On na pewno o tym dobrze wie. Bez względu na to, dokąd rzucił go los, Gienek nigdy nie zwątpi w twoją miłość.

      – Jak dobrze, że ty mnie rozumiesz. Że nie ganisz mnie za tę lampę i przesiadywanie po nocach. Ale mnie naprawdę nie trzeba wiele snu. Choć kładę się czasami wcześnie, nie mogę zasnąć. Wstaję, podchodzę do łóżek dzieci. Głaszczę Michała albo przytulam do siebie Jolę, bo to daje mi ukojenie, ale i tak męczy mnie bezsenność. Wolę więc siedzieć tutaj i dziergać kolejny pulower – wyznała, poruszając niestrudzenie drutami z robótką.

      Kilka dni temu, by choć na moment zająć czymś swoją uwagę, zrobiła gruntowne porządki wśród garderoby. Powyciągała stare wełniane swetry, czapki i szaliki, których nikt już nie nosił. Popołudniami i wieczorami skrzętnie to wszystko pruła i zwijała w kolorowe kule. Jola ochoczo niosła jej pomoc, ona również lubiła takie zajęcia. Z anielską cierpliwością asystowała matce i cioci.

      Na sweter dla Eugeniusza nie było dość włóczki w jednym odcieniu, lecz Justyna pomyślała, że i tak coś wykombinuje. Zrobi proste wzory albo stonowaną kostkę. Na pewno ucieszy go solidny blezer, gdy już wróci do domu.

      A nuż ogłoszą amnestię dla politycznych? Wszak raz na jakiś czas dochodzi do czegoś podobnego. Może więc doczekamy cudu? Moje biedaczysko… Nie musiałby się dłużej ukrywać.

      Kobiety popadły w zadumę. Ich pochylone głowy obejmował swym ciepłem blask lampy. W słabym świetle migotały druty. Staruszka robiła szal niemalże na pamięć, po omacku. Prawe oczko, lewe oczko, prawe oczko, lewe… Wykonywała wzorek „ryżowy”, gdyż dzięki temu wydziergany pas nie zwijał się w rulon. Mogłaby wprawdzie zrobić go ściągaczem, lecz inaczej to sobie obmyśliła.

      Co chwilę zerkała na Justynę. Jej skupiona twarz mimo cierpienia promieniała nadzieją.

      Daj Boże, by nie musiała czekać na wieści równie długo jak ja – przez całe życie. Oby nie wypłakała sobie oczu z tęsknoty.

      Znużona pracą odłożyła na bok robótkę. Wstała, tłumiąc stęknięcie bólu – ostatnio ulegała wrażeniu, jakby jej stawom brakowało oliwienia i zacinały się tak, jak zardzewiałe zawiasy. Podeszła do okna. Wyjrzała na ulicę. Mżyło. Mdłe światło latarni rozpraszało miejscowo ciemności nocy. W złocistym kręgu widać było pierwsze liście, które zaczynały opadać z drzew. Lśniły wypłukane wcześniejszym deszczem. Na chodniku Wetlikowa nie dostrzegła ani żywego ducha. Zegar już przed kwadransem wybił północ. Nic więc dziwnego, że miasto pogrążone było w głębokim śnie.

      Gdzie jesteście, moi synowie? Gdzie przepadłeś, Szymusiu? Dokąd zabrali cię źli ludzie, Teofilku? W jakim zakamarku znalazłeś kryjówkę, Gienku? O dobry Boże, miej litość choć nad tym ostatnim! Nie pozwól, by podzielił los moich rodzonych. Niech ta nieszczęśnica nie czeka daremnie, błagam.

      Przez cały miesiąc Agacie skutecznie udawało się uniknąć spotkania z Dereniem. Robiła to z równą determinacją co usiłujący uciec przed nią Wojciech.

      Moje życie jest zabawą w gonienie króliczka – stwierdziła pewnego dnia, gdy po raz kolejny bezskutecznie próbowała złapać męża. Potrzebowała spokojnej rozmowy w cztery oczy. Bez towarzystwa nastolatków, którzy zadawali coraz więcej niewygodnych pytań.

      Raz była króliczkiem uciekającym przed Romanem, kiedy indziej wchodziła w rolę myśliwego polującego na Wojtka. Skądinąd domyślała się, że mąż także próbował dorwać sprawcę całego zamieszania – nie wiedziała tylko z jakim skutkiem.

      Kilkakrotnie wypatrzyła byłego kochanka pod szkołą. Czekał na nią, aż skończy zajęcia. Opuszczała więc budynek bocznym wyjściem. To znowu dostrzegła go na przystanku tramwajowym albo w pobliżu swojego bloku. Na szczęście był dość taktowny, by nie nachodzić jej w mieszkaniu. W takiej sytuacji trudno byłoby o zachowanie sprawy w sekrecie. Była niezwykle wdzięczna Wojtkowi za to, że o niczym nie powiedział latoroślom. Nie wykrzyczał też powodów odejścia teściom, gdy próbowali go zatrzymać. A ona wszystkie pytania z ich strony zbywała, choć przychodziło jej to z dużym trudem, gdyż rodzice byli nieustępliwi i chcieli poznać prawdę.

      A jednak pewnego dnia Romanowi dopisało szczęście. O ile można w taki sposób określić