Steve Cavanagh

Trzynaście


Скачать книгу

siedemdziesiąty pierwszy Rozdział siedemdziesiąty drugi Rozdział siedemdziesiąty trzeci

      16  Podziękowania

      Dla Noah

      Autorem poniższego cytatu jest Baudelaire, ale jego słowa wielokrotnie już podkradano i wykorzystywano przy różnych okazjach. Dziękuję Chrisowi McQuarriemu, że pozwolił mi podkraść jego wersję.

      Największą sztuczką, jaka kiedykolwiek udała się diabłu, było przekonanie ludzi, że nie istnieje.

      Z filmu Podejrzani według scenariusza Christophera McQuarriego

      PROLOG

      Dziesięć po piątej w zimne grudniowe popołudnie Joshua Kane leżał na kartonowym posłaniu przed budynkiem Sądu Kryminalnego na Manhattanie i myślał o zabiciu człowieka. Nie jakiegoś przypadkowego człowieka. Chodziło o konkretną osobę. Owszem, czasami zdarzało mu się, czy to w metrze, czy kiedy obserwował przechodniów, myśleć o zamordowaniu jakiegoś bezimiennego, nieznanego mu nowojorczyka, na którym zatrzymał akurat wzrok. Mogła to być ta jasnowłosa sekretarka czytająca romans w pociągu linii K, bankier z Wall Street wymachujący parasolem, którzy ignorowali jego prośby o drobne, a nawet dziecko trzymające matkę za rękę.

      Co by czuł, zabijając ich? Jakie słowa wypowiedzieliby, wydając ostatnie tchnienie? Czy ich oczy zmieniłyby się w chwili, gdy opuszczaliby ten świat? Kane, snując te rozważania, poczuł, jak ogarnia go przyjemna fala ciepła.

      Spojrzał na zegarek.

      Jedenaście po piątej.

      Dzień przechodził w zmierzch, ulica wypełniła się wysokimi, ostrymi cieniami. Kane spojrzał na niebo, zadowolony, że światło stopniowo przygasa, jakby ktoś przykrył lampę woalem. Ten półmrok sprzyjał jego zamiarom. Ciemniejące niebo skrywało jego myśli o zabójstwie.

      Od sześciu tygodni, odkąd leżał na ulicy, nie myślał prawie o niczym innym. Całymi godzinami zastanawiał się, czy ten człowiek powinien umrzeć. Prócz kwestii jego życia i śmierci wszystko inne zostało starannie zaplanowane.

      Kane nie lubił ryzykować. Nakazywał mu to rozsądek. Jeśli nie chcesz, by cię schwytano, musisz być ostrożny. Nauczył się tego dawno temu. Pozostawiając tego człowieka przy życiu, podejmował ryzyko. Bo jeśli gdzieś w przyszłości ich drogi się skrzyżują? Czy rozpoznałby Kane’a? Czy zdołałby domyślić się całej prawdy?

      A jeśli Kane go zabije? Takie rozwiązanie zawsze niosło ze sobą różne zagrożenia.

      Znał je jednak dobrze – już tyle razy z powodzeniem ich unikał.

      Naprzeciwko niego zatrzymała się przy krawężniku furgonetka pocztowa, z której wysiadł kierowca, przysadzisty mężczyzna pod pięćdziesiątkę, w uniformie. Punktualny jak szwajcarski zegarek. Minął obojętnie Kane’a, wchodząc do budynku. Nie miał żadnych drobnych dla bezdomnego. Nie dziś. Ani przez ostatnie sześć tygodni. Nigdy. I codziennie o tej samej porze, kiedy pracownik poczty przechodził do budynku, Kane zastanawiał się, czy powinien go zabić.

      Miał dwanaście minut na podjęcie decyzji.

      Mężczyzna nazywał się Elton. Miał żonę i dwoje nastoletnich dzieci. Raz w tygodniu jadł w drogim, modnym barze, choć mówił żonie, że wychodzi pobiegać; czytał powieści, które kupował za dolara w małym sklepiku w TriBeCe, i kiedy w czwartki wynosił śmieci, na stopach miał puchate kapcie. Co czułby Kane, patrząc na jego śmierć?

      Lubił przyglądać się ludziom przeżywającym różne emocje. Doznania takie jak smutek, rozpacz i strach były dla niego równie upajające i radosne jak najlepsze narkotyki na świecie.

      Joshua Kane nie przypominał innych ludzi. Nie było nikogo takiego jak on.

      Spojrzał na zegarek. Piąta dwadzieścia.

      Czas przystąpić do działania.

      Podrapał się po brodzie, która zakrywała teraz większość jego twarzy. Zastanawiając się, czy brud i pot zmieniły kolor zarostu, wstał powoli z kartonu i przeciągnął się. Poczuł, że śmierdzi. Od sześciu tygodni nie mył się, nie zmieniał bielizny ani skarpetek. Od smrodu zrobiło mu się niedobrze.

      Potrzebował czegoś, co pomogłoby mu odwrócić od niego uwagę. U jego stóp leżała lekko zapleśniała, odwrócona dnem do dołu czapka z daszkiem, a w niej kilka dolarów w drobnych.

      Odczuwał satysfakcję, widząc, że misja zmierza do zaplanowanego zakończenia. Że jego wizja spełnia się właśnie tak, jak to sobie wyobrażał. Mimo to pomyślał, że warto choćby dla dodatkowego dreszczyku emocji wprowadzić element przypadku. Elton nigdy by się nie dowiedział, że o jego losie zadecydował w tej chwili nie on, lecz rzut monetą. Kane wybrał ćwierćdolarówkę, wyrzucił ją w górę, złapał i położył na wierzchu dłoni. Gdy moneta wciąż obracała się w jego oddechu, postanowił, że orzeł będzie oznaczał śmierć Eltona.

      Spojrzał na ćwierćdolarówkę, nową i lśniącą na tle jego brudnej skóry, i uśmiechnął się.

      Trzy metry od furgonetki pocztowej stała budka z hot dogami. Sprzedawca obsługiwał właśnie wysokiego mężczyznę bez płaszcza. Ten drugi pewnie wyszedł właśnie za kaucją i świętował, pozwalając sobie na prawdziwe jedzenie. Sprzedawca wziął od niego dwa dolary i wskazał na ogłoszenie w dolnej części budki. Obok zdjęć grillowanych kiełbasek znajdowały się reklama kancelarii adwokackiej i numer telefonu.

      ZOSTAŁEŚ WŁAŚNIE ARESZTOWANY? OSKARŻONY? ZADZWOŃ DO EDDIEGO FLYNNA.

      Wysoki mężczyzna wgryzł się w bułkę, skinął głową i odszedł w tym samym momencie, w którym Elton wyszedł z sądu, niosąc trzy szare jutowe worki z korespondencją.

      Trzy worki. To przesądzało sprawę. Nadszedł ten dzień.

      Zwykle Elton wynosił dwa worki, a czasami tylko jeden. Raz na sześć tygodni przenosił jednak trzy pakunki. Właśnie na ten trzeci, dodatkowy, czekał Kane.

      Elton zdążył tylko otworzyć drzwi furgonetki i wrzucić do środka pierwszy worek, kiedy Kane ruszył powoli w jego stronę, wyciągając przed siebie rękę.

      Drugi worek powędrował śladem pierwszego.

      Gdy poczciarz złapał za trzeci pakunek, Kane znalazł się przy nim.

      – Hej, stary, masz jakieś drobniaki na zbyciu?

      – Nie – odrzekł krótko Elton i wrzucił ostatni worek do samochodu. Zamknął prawe skrzydło drzwi, a potem złapał za lewe i zatrzasnął je z taką siłą, jakby wyrządziły mu jakąś krzywdę. Kane wiedział, że teraz wszystko zależy od właściwego wyczucia czasu. Wyciągnął rękę jeszcze dalej do przodu, błagając choćby o kilka monet. Drzwi pociągnęły za sobą jego ramię i zamknęły się na ręce.

      Kane wybrał właściwy moment. Słyszał, jak metalowe krawędzie przecinają skórę i miażdżą kończynę. Chwyciwszy się za zranione ramię, krzyknął przeraźliwie i opadł na kolana, obserwując, jak zszokowany Elton łapie się obiema rękami za głowę i otwiera usta. Biorąc pod uwagę siłę, z jaką zamknął drzwi, i ich wagę, Kane powinien mieć połamaną rękę. I to paskudnie. W wielu miejscach. Rozległy uraz.

      Ale Kane był wyjątkowy. Mama zawsze mu to powtarzała. Krzyknął ponownie. Uważał, że powinien należycie odegrać tę scenkę i udawać, że naprawdę