Steve Cavanagh

Trzynaście


Скачать книгу

o to.

      Mój plan mógł się powieść tylko z Normem w roli prokuratora. Złożyłem wniosek o odrzucenie oskarżenia dwa dni temu, tuż przed piątą, gdy pracownik ustalający wokandę poszedł już do domu. Dzięki latom praktyki potrafiłem ocenić, w jakim czasie biuro przeanalizuje dokument i wyznaczy datę posiedzenia. Ze względu na kolejkę spraw z pewnością nie mogłoby się odbyć wcześniej niż dzisiaj, a znalezienie wolnej sali jak zawsze stanowiło problem. Wnioski rozpatruje się zwykle po południu, około czternastej, ale dopiero kilka godzin wcześniej oskarżenie i obrona mogły się dowiedzieć, gdzie odbędzie się posiedzenie. Ale i tak nie miało to większego znaczenia. Zarówno Norm, jak i ja mieliśmy wcześniej inne sprawy. Zgodnie ze zwyczajem wystarczyło poprosić sekretarza sądu w sali, w której akurat pracowaliśmy, by sprawdził na komputerze, gdzie będą rozpatrywane nasze późniejsze sprawy. Uzyskawszy taką informację, każdy inny prokurator sięgnąłby po komórkę i zadzwonił do swojego świadka, by podać mu numer sali. Ale nie Norm. Nie używał komórek. Nie ufał im. Uważał, że emitują szkodliwe fale radiowe. Znalazłem Norma przed południem i powiedziałem mu, gdzie odbędzie się to posiedzenie. Założył, że jego świadek zrobi dokładnie to samo, co zrobiłby on, gdybym nie podał mu numeru sali. Musiałby sprawdzić numer sali na tablicy we wnętrzu budynku.

      Tablica znajduje się w pokoju numer tysiąc, czyli w sekretariacie, gdzie zawsze są kolejki ludzi wpłacających grzywny. Można na niej zobaczyć listy procesów i posiedzeń sądu odbywających się danego dnia. Tablica ma podpowiadać świadkom, policjantom, prokuratorom, studentom prawa, turystom i prawnikom, gdzie się co dzieje. Na godzinę przed naszym posiedzeniem wybrałem się do pokoju 1000, zasłoniłem sobą tablicę, odszukałem właściwą pozycję, starłem numer sali i wpisałem nowy. Drobna sztuczka. Niepodobna do tych długich, ryzykownych operacji, które przeprowadzałem przez dziesięć lat jako oszust. Odkąd jednak zostałem prawnikiem, czasami pozwalałem sobie skorzystać z dobrze mi znanych sposobów.

      Biorąc pod uwagę, jak długo trzeba czekać na windy w tym budynku, byłem pewien, że mój mały podstęp opóźni świadka Norma o co najmniej dziesięć minut.

      Detektyw Mike Granger wszedł do sali dwadzieścia minut po czasie. Nie odwróciłem się, słysząc skrzypienie otwieranych drzwi. Wsłuchiwałem się tylko w kroki Grangera, który przestawiał nogi niemal równie szybko, jak sędzia Parks bębnił palcami w blat biurka. Potem usłyszałem jednak jeszcze inne kroki – i tym razem odwróciłem głowę.

      Za Grangerem do sali wszedł mężczyzna w średnim wieku, w drogim garniturze, i usiadł na jednej z ostatnich ławek. Miał wystylizowaną jasną fryzurę, rząd białych zębów jak z reklamy i bladą cerę typową dla człowieka, który większość czasu spędza w zamkniętych pomieszczeniach. Rudy Carp był jednym z tych prawników, których pokazują w wiadomościach, bo prowadzą skomplikowane sprawy, pojawiają się na okrągło na kanale Court TV i trafiają na okładki czasopism, a przy tym dysponują umiejętnościami, które to wszystko usprawiedliwiają. Oficjalny prawnik gwiazd.

      Nigdy nie poznałem go osobiście. Nie obracaliśmy się w tych samych kręgach towarzyskich. Rudy dwa razy w roku jadł kolację w Białym Domu. Sędzia Harry Ford i ja piliśmy tanią whisky raz w miesiącu. Był taki czas, że zdarzało mi się popłynąć. Ale to się skończyło. Teraz już do tego nie dopuszczam. Raz w miesiącu. Nie więcej niż dwa drinki. Miałem to pod kontrolą.

      Carp pomachał w moją stronę. Odwróciłem się i zobaczyłem, że sędzia wpatruje się w detektywa Grangera. Kiedy spojrzałem ponownie na Carpa, ten znów pomachał. Dopiero wtedy zrozumiałem, że kieruje ten gest do mnie. Odmachałem mu, odwróciłem się i próbowałem ponownie się skupić. Nie miałem zielonego pojęcia, co ten facet robił w moim sądzie.

      – Miło, że zechciał pan do nas dołączyć, detektywie – powiedział sędzia Parks.

      Mike Granger wyglądał w każdym calu na doświadczonego nowojorskiego gliniarza. Poruszał się dumnym krokiem, odpiął broń, wyjął z ust gumę do żucia, przykleił ją do kabury i dopiero wtedy zostawił pistolet pod stołem oskarżenia. Do sądu nie wolno było wnosić broni. Policjanci teoretycznie mieli zostawiać pistolety na stanowisku ochrony. Pracownicy sądu zwykle przymykali na to oko i pozwalali im zabierać broń na salę, ale doświadczeni gliniarze wiedzieli, że nie powinni kłaść gnatów na stanowisku dla świadków.

      Granger próbował wytłumaczyć, dlaczego się spóźnił. Sędzia Parks uciszył go, kręcąc głową. Później będzie na to czas.

      Usłyszałem, jak Jean Marie ciężko wzdycha. U nasady jej rozjaśnionych włosów pojawiły się już czarne odrosty, jej dłoń drżała, gdy podniosła ją do ust.

      – Nie martw się, mówiłem ci już, że nie wrócisz do więzienia – uspokoiłem ją.

      Specjalnie do sądu włożyła nowy czarny kostium ze spodniami. Dobrze w nim wyglądała – i czuła się dzięki temu nieco pewniej.

      Kiedy ja próbowałem pocieszać Jean Marie, Norm przystąpił do działania – wezwał Grangera na miejsce dla świadków. Policjant został zaprzysiężony, a potem Norm zaczął go wypytywać o szczegóły zatrzymania Jean Marie.

      Granger mijał tamtego wieczoru skrzyżowanie Trzydziestej Siódmej Ulicy i Lexington, gdy zobaczył ją stojącą przed salonem masażu, z torbą w ręce. Wiedział, że była już notowana, więc zatrzymał auto, podszedł do niej, przedstawił się i pokazał odznakę. Zeznał, że w tym momencie zobaczył „akcesorium związane z narkotykami” wystające z papierowej torby Jean Marie.

      – Co to było za akcesorium? – spytał Norm.

      – Słomka do picia. Narkomani używają jej do wciągania narkotyków do nosa. Widziałem wyraźnie, jak wystawała ponad brzegiem torby.

      Sędzia Parks nie był zaskoczony, ale tak czy inaczej przewrócił oczami. Choć może trudno w to uwierzyć, w ciągu ostatnich sześciu miesięcy co najmniej kilku młodych Afroamerykanów zostało aresztowanych za posiadanie akcesoriów narkotykowych, bo policjanci zauważyli, że mieli przy sobie słomki do picia, zwykle zresztą włożone do kubków z napojami.

      – I co pan wtedy zrobił?

      – Kiedy widzę przy kimś akcesoria narkotykowe, od razu nabieram podejrzeń. Ta pani była już zatrzymywana za tego rodzaju sprawy, więc przeszukałem jej torbę i znalazłem w środku narkotyki. Pięć małych woreczków z marihuaną na dnie torby. No i aresztowałem ją.

      Wyglądało na to, że Jean trafi do więzienia. Drugie przestępstwo związane z narkotykami w ciągu roku. Tym razem nie mogła liczyć na zwolnienie warunkowe. Musiała się liczyć z wyrokiem dwóch do trzech lat. Przypomniałem sobie, że właściwie odsiedziała już część tego okresu. Po aresztowaniu spędziła w więzieniu trzy tygodnie, nim udało mi się załatwić jej kaucję.

      Oczywiście wcześniej wypytałem ją o to zatrzymanie. Powiedziała mi prawdę. Zawsze mówiła mi prawdę. Detektyw Granger podjechał do niej i zaczepił ją, licząc na jakiś mały numerek na tylnym siedzeniu radiowozu. Jean odparła, że już tego nie robi. Granger wysiadł więc z auta, chwycił jej torbę, a kiedy zobaczył w środku trawę, zmienił ton: zażądał, by oddawała mu piętnaście procent z tego, co zarobi, albo od razu ją zgarnie.

      Wyjaśniła mu, że płaci już dwóm policjantom z siedemnastego komisariatu po dziesięć procent i wygląda na to, że jednak nie robią niczego w zamian. Ci gliniarze znali ją i chętnie przymykali oko na jej proceder. Pomimo swej przeszłości Jean była patriotką. Sprzedawała marihuanę wyprodukowaną wyłącznie w Stanach Zjednoczonych i dostarczaną prosto z licencjonowanych farm w Waszyngtonie. Większość jej klientów stanowili starsi ludzie, którzy uśmierzali narkotykiem ból wywołany artretyzmem lub jaskrą. Nigdy nie sprawiali problemów jej ani władzom. Kazała Grangerowi spadać, więc zgarnął ją i wymyślił tę historyjkę.

      Oczywiście