nogę na nogę w identyczny sposób, w jaki robił to mężczyzna na fotografii. Prawa łydka na lewym kolanie, prawa stopa wyciągnięta do przodu. Noga zsunęła się z kolana i Kane zaklął głośno. Zrobił sobie krótką przerwę i powtórzył pangram wypowiedziany przez mężczyznę tuż przed śmiercią. Recytował kolejne słowa, powtarzając je szeptem, a potem coraz głośniej. Odtworzył wielokrotnie nagrania. Słuchał uważnie, z zamkniętymi oczami. Jakość nagrania mogłaby być lepsza. Wciąż słyszał strach w głosie swojej ofiary. Drżenie z głębi gardła zniekształcało niektóre dźwięki. Kane starał się oddzielić to drżenie od właściwych głosek, powtarzał je pewnie, sprawdzając, jak będą brzmiały bez przerażenia w tle. Głos na nagraniu był dość głęboki. Kane obniżył swój głos o oktawę i wypił trochę mleka z tłustą śmietaną, by przyblokować nieco struny głosowe. Podziałało. Poćwiczył jeszcze trochę, a usłyszawszy w głowie właściwy ton, nabrał pewności, że będzie go w stanie powtórzyć, a przynajmniej bardzo się do niego zbliżyć, nie wypełniając gardła mlekiem.
Po kolejnych piętnastu minutach dźwięki nagrania i głos Kane’a brzmiały identycznie. Tym razem noga, którą ponownie ułożył na kolanie, pozostała na miejscu.
Zadowolony z siebie, wstał, przeszedł do kuchni i otworzył lodówkę. Kiedy wcześniej nalewał sobie mleka, zauważył kilka artykułów, które mógł wykorzystać. Bekon, jajka, trochę półpłynnego sera w plastikowej butelce, masło, nieco przywiędłe pomidory i cytrynę. Uznał, że jajka z bekonem i być może z grzankami z chleba pomogą mu uzupełnić kalorie. Chciał przytyć jeszcze kilka kilogramów, by jego sylwetka bardziej przypominała zabitego mężczyznę. Zasadniczo mógł utrzymywać, że po prostu schudł, albo włożyć coś pod ubranie na brzuchu, lecz podchodził do takich spraw metodycznie. Jeśli jedząc duży tłusty posiłek, mógł w ciągu jednego wieczoru przytyć o pół kilograma i upodobnić się choć odrobinę bardziej do swej ofiary, to zamierzał to zrobić.
Znalazł pod zlewem patelnię i przygotował sobie posiłek. Jedząc, przejrzał kilka numerów magazynu „Amerykański Wędkarz”, które leżały na stole. Zadowolony, odsunął od siebie talerz. Wiedział, że zależnie od tego, jak potoczą się wydarzenia tego wieczoru, być może następny posiłek będzie mógł zjeść dopiero po północy.
Tak, pomyślał, dzisiejszy wieczór może być bardzo pracowity.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Uznałem, że warto było czekać na zupę ramp. Łączyła w sobie smaki cebuli dymki, czosnku i oliwy. Niezła. Naprawdę niezła. Rozmowa ustała, gdy tylko Rudy Carp pozwolił kelnerowi przynieść zupę. Jedliśmy w milczeniu. Kiedy już się upewniłem, że mój towarzysz skończył, odłożyłem łyżkę, wytarłem usta serwetką i spojrzałem na niego.
– Wydaje mi się, że ta sprawa cię kusi – powiedział. – Pewnie chciałbyś poznać trochę więcej szczegółów, zanim podejmiesz decyzję. Zgadza się?
– Owszem.
– Nie licz na to. To najbardziej sensacyjna sprawa, jaką kiedykolwiek prowadzono na Wschodnim Wybrzeżu. Za kilka dni muszę wygłosić do przysięgłych mowę. Zajmuję się tą sprawą od początku i bardzo się starałem zachować wszystkie działania obrony w tajemnicy. Element zaskoczenia ma ogromne znaczenie podczas takiego procesu. Wiesz o tym. Na razie nie jesteś oficjalnym obrońcą, więc cokolwiek ci powiem, nie będzie chronione zobowiązaniem klient–obrońca.
– A jeśli podpiszę zobowiązanie do zachowania tajemnicy? – spytałem.
– Nie jest warte papieru, na którym się je drukuje – parsknął Carp. – Mógłbym wytapetować ściany w moim domu takimi zobowiązaniami, a wiesz, ilu z nich dotrzymano? Pewnie nie wystarczyłoby ich nawet do podtarcia tyłka. Tak wygląda Hollywood.
– Więc nie powiesz mi nic więcej o tej sprawie?
– Nie mogę. Mogę ci jedynie zdradzić, że moim zdaniem ten dzieciak jest niewinny. – Carp westchnął.
Szczerość można z powodzeniem udawać. Jego klient był utalentowanym młodym aktorem. Wiedział, jak zwieść rozmówcę. Carp jednak, mimo swej brawury i wyćwiczonej w sądzie siły przekonywania, nie mógł ukryć przede mną prawdy. Przebywałem w jego towarzystwie zaledwie przez pół godziny, może troszkę dłużej, lecz to wyznanie brzmiało naturalnie, jakby naprawdę wierzył w to, co mówi. Nie towarzyszyły mu żadne fizyczne czy werbalne tiki, świadome czy nieświadome. Wszystko wydawało się czyste. Słowa płynęły gładko. Gdybym miał się o to zakładać, powiedziałbym, że Carp mówi prawdę – uważał, że Robert Solomon jest niewinny.
Lecz to mi nie wystarczało. A jeśli Carp został wykiwany przez sprytnego klienta? Aktora?
– Posłuchaj, naprawdę doceniam twoją propozycję, ale muszę…
– Poczekaj – przerwał mi Carp. – Nie odmawiaj jeszcze. Poczekaj trochę. Prześpij się z tym i daj mi znać rano. Może zmienisz zdanie.
Zapłacił rachunek, dorzucając napiwek godny celebryty, po czym wyszliśmy razem na ulicę. Szofer wysiadł z limuzyny i otworzył tylne drzwi.
– Mogę cię gdzieś podrzucić? – spytał Carp.
– Mój samochód stoi przy Baxter, za sądem – odparłem.
– Żaden problem. Możemy pojechać przez Czterdziestą Drugą? Chciałbym ci coś pokazać.
– W porządku – rzuciłem.
Carp patrzył za okno, trzymając łokieć na oparciu i delikatnie pocierając palcami usta. Myślałem o tym, co od niego usłyszałem. Nie musiałem się długo zastanawiać, by zrozumieć, dlaczego właściwie Carp chce mnie zaangażować do tej sprawy. Nie miałem jeszcze pewności, ale mogłem zadać pytanie, które wyjaśniłoby to raz na zawsze.
– Wiem, że nie możesz podać mi szczegółów, ale zdradź mi jedną rzecz. Zakładam, że jakimś magicznym sposobem w ciągu ostatnich dwóch tygodni nie pojawił się ważny dowód rzeczowy świadczący o tym, że Robert Solomon został wrobiony przez policję?
Carp milczał przez chwilę. Potem się uśmiechnął. Wiedział, do czego zmierzam.
– Masz rację. Nie ma żadnych nowych dowodów. W ciągu ostatnich trzech miesięcy nie pojawiło się nic nowego. Rozumiem, że już wszystkiego się domyśliłeś. Nie bierz tego do siebie.
Gdyby zatrudniono mnie po to, żebym zajął się nowojorską policją, byłbym jedynym prawnikiem przesłuchującym świadków gliniarzy. Jako jedyny obrzucałbym ich błotem. Jeśli wszystko ułożyłoby się po naszej myśli – świetnie. Jeżeli jednak przysięgli nie byliby tym zachwyceni, zwolniono by mnie. Carp wyjaśniłby przysięgłym, że dołączyłem do niego zaledwie tydzień wcześniej i że żadne z oskarżeń, które skierowałem przeciwko policjantom, nie zostało sformułowane przez jego klienta. Zbiesiłem się. Wyszedłem daleko poza wcześniejsze ustalenia. W tej sytuacji mógłby utrzymać dobre relacje z przysięgłymi bez względu na to, co wydarzyłoby się później. Byłbym tylko dodatkiem do zespołu – albo bohaterem, albo kozłem ofiarnym.
Sprytne. Bardzo sprytne.
Podniosłem wzrok i zauważyłem, że Carp wskazuje na coś za oknem samochodu. Pochyliłem się do przodu i zobaczyłem billboard reklamujący nowy film zatytułowany Wir. Billboardy przy Czterdziestej Drugiej Ulicy nie były tanie. Film też raczej do tanich nie należał. Wyglądał na bardzo kosztowną produkcję science fiction. Napisy pod plakatem głosiły, że w rolach głównych występują Robert Solomon i jego żona, Ariella Bloom. Słyszałem o tym filmie. Na pewno słyszeli też o nim wszyscy, którzy w ciągu ostatniego roku włączali telewizor. Budżet wynosił trzysta milionów dolarów. Aresztowanie wschodzącej gwiazdy Hollywood za zamordowanie żony gwarantowało ogromne