Kimberly Belle

Idealna żona


Скачать книгу

0849394c-656f-5d69-8943-9d9319fca61e.jpg" alt="IZCover.jpg"/>

      Dla cudownych pań z Altitude – Angelique, Jen,

      Mandy, Marquette, Nancy i Tracy. Nie zamierzam

      jeszcze wyskakiwać z pokładu tego samolotu.

      BETH

      Włączam kierunkowskaz, wjeżdżam na płatną autostradę Muskogee i biorę głęboki wdech po raz pierwszy od siedmiu długich lat. Zaczerpnięty pełną piersią oddech, od którego płuca rozdymają mi się niczym piłka plażowa. Nabieram tak dużo powietrza, że aż palą mnie z bólu.

      Tak smakuje wolność.

      Jestem w drodze od czterech godzin. Dzieli nas czterysta pięćdziesiąt pięć kilometrów, a mimo to nadal odnoszę wrażenie, że to za mało. Ciągle słyszę brzęk twoich kluczy rzucanych na stół, ciągle zamieram w bezruchu na dźwięk stukotu twoich butów, gdy idziesz w stronę kuchni. Nadal czuję strach czający się tuż pod powierzchnią mojej skóry.

      Ostatnio miewasz trzy rodzaje nastroju: obraźliwy, wściekły i agresywny. Chwila, w której wyłaniasz się zza rogu, a ja dostrzegam któryś z nich, sprawia, że czuję w ustach gorzki posmak żółci. To zdecydowanie najgorsza część mojego dnia.

      Powtarzam sobie, że koniec z tym. Koniec z chodzeniem na paluszkach w trakcie twoich ataków wściekłości, koniec z unikaniem twoich ciosów.

      Podobnie jak Arkansas, tamte dni są już daleko za mną.

      Jak na wczesne środowe popołudnie, na autostradzie jest tłoczno. Po obu stronach z głośnym hukiem przejeżdżają zakurzone ciężarówki, a ja trzymam dłonie na kierownicy w prawidłowej pozycji, na godzinie dziesiątej i drugiej, jadąc zgodnie z przepisami.

      Cała Oklahoma jest poprzecinana autostradami takimi jak ta, czteropasmówkami usianymi fotoradarami monitorującymi przekroczenia prędkości i naruszenia zasad poboru opłat. Jest zbyt wcześnie, by na każdej rejestrowano wszystkie czarne sedany z tablicami z Arkansas, ale nie daję im żadnego powodu, aby to zrobiły. Używam kierunkowskazu i nie przekraczam dozwolonej prędkości, jadąc sporo poniżej górnego limitu, choć w rzeczywistości mam ochotę wcisnąć gaz do dechy.

      Dotykam guzika sterującego opuszczaniem szyb, pozwalając, by podmuch powietrza z autostrady rozwiał zapach ciebie i domu. Przy prędkości stu dwóch kilometrów na godzinę wiatr jest porywisty, gorący i nieprzyjemny. Cuchnie spalinami, łajnem i chemikaliami, które są średnio przyjemne. Tworzy we wnętrzu samochodu coś na kształt miniaturowego tornada, rozwiewając mi włosy i szarpiąc ubranie oraz podrzucając mapą leżącą na przednim siedzeniu pasażera jak papierowym samolocikiem. Zsuwam z nogi but i przyciskam kartkę do fotela. Wiem, że mi nie odpuścisz, więc muszę trzymać się tej mapy.

      Owszem, papierowa mapa to staroświecki przeżytek, ale jej zaletą jest to, że nie można jej namierzyć. Nie udało ci się jeszcze odkryć numeru telefonu na kartę ładującego się w uchwycie pojemnika na napoje, jednak wyznaję zasadę, że przezorny zawsze ubezpieczony. Lepiej nie ryzykować. Wyjęłam telefon z opakowania, ale nie zdążyłam go jeszcze włączyć. Zrobię to dopiero po dotarciu na miejsce. Nie po to zapędziłam się tak daleko w nowe życie, żeby dać się ściągnąć z powrotem do starego.

      Jak na razie krajobraz wygląda identycznie jak ten w stanie, z którego właśnie wyjechałam – pola, farmy i niekończące się wstęgi wyblakłego asfaltu. Nawet dźwięki są te same. Lokalne stacje radiowe dają do wyboru tylko dwie opcje: country lub przemowy kaznodziejów. Słucham głębokiego głosu wychwalającego siłę przebaczenia, ale to pojęcie, z którym już od dawna się nie utożsamiam. Zmieniam stacje, zatrzymując się na przeboju Mirandy Lambert, którego tekst odpowiada bardziej mojemu obecnemu nastrojowi, i podkręcam głośność.

      Dla ścisłości – nigdy tego nie chciałam. Nie chciałam uciekać. Zostawiać wszystkich i wszystko za sobą. Staram się nie myśleć o rzeczach, które mnie ominą, o twarzach, za którymi będę tęsknić, nawet jeśli ich właściciele nie będą tęsknić za mną. Zbudowanie chłodnego dystansu między mną a ludźmi, których kocham najbardziej, było częścią planu, tak samo jak niedopuszczenie do tego, by poznali prawdę. To jedyny aspekt, za który nie mogę cię winić – to ja odcięłam się od przyjaciół po to, żebyś ich nie prześladował. Tylko jedna osoba wie, że wyjechałam, a pozostali… Miną dni, a może nawet tygodnie, nim ktokolwiek zacznie się zastanawiać, gdzie jestem.

      Jesteś bystry, więc muszę być bystrzejsza. I przebiegły, więc muszę wykazać się jeszcze większą przebiegłością. Nie posiadałam żadnej z tych umiejętności, gdy wiele lat temu szłam do ołtarza, zakochana w tobie po uszy. Spojrzałam ci wtedy w oczy i przyrzekłam, że będziemy razem, dopóki śmierć nas nie rozłączy, mówiąc absolutną prawdę. Rozwód nigdy nie wchodził w grę – aż w końcu nie miałam wyboru.

      Kiedy wspomniałam to słowo po raz pierwszy, powaliłeś mnie na podłogę, wsadziłeś pistolet w usta i kazałeś powtórzyć. Rozwód. Rozwód, rozwód, rozwód, rozwód. Już nigdy nie wypowiedziałam tego słowa na głos, choć przyznaję, że bardzo często chodziło mi po głowie.

      Oczami wyobraźni widzę, jak wchodzisz do domu i zaczynasz mnie szukać. Przechodzisz z pokoju do pokoju, nawołując i przeklinając pod nosem, i w końcu wyciągasz telefon, by do mnie zadzwonić. Widzę, jak idziesz do kuchni, zwabiony stłumionym brzęczeniem komórki, i marszczysz gniewnie brwi, gdy uświadamiasz sobie, że wydobywa się ono z szafki pod zlewem. Otwierasz drzwiczki jednym szarpnięciem i wyrzucasz na podłogę wszystkie śmieci, brudząc sobie ręce szlamowatymi fusami od kawy i resztkami kolacji z poprzedniego wieczoru, aż w końcu odnajdujesz mojego starego iPhone’a, a wtedy na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Uśmiecham się tak szeroko, że zaraz policzki pękną mi na pół.

      Nie zawsze byłam taka mściwa, ale ty również nie zawsze byłeś dla mnie taki wredny. Gdy się poznaliśmy, byłeś czarującym facetem, który w zimne poranki włączał ogrzewanie w moim samochodzie i przyrządzał na moje urodziny najlepsze na świecie grillowane steki. Jeśli się postarasz, nadal potrafisz taki być. Jesteś jak kokaina, której dają spróbować psom policyjnym przeszukującym samochody na granicy. Dajesz mi tylko tyle, bym pragnęła więcej. To jeden z powodów, dla którego tak długo zwlekałam z tym, żeby od ciebie odejść. Drugim był tamten wepchnięty do ust pistolet.

      Nie chciałam tego robić, ale zaplanowałam wszystko krok po kroku. Od dawna planowałam ten dzień.

      Mój pierwszy dzień wolności.

      JEFFREY

      Gdy parkuję przed domem po czterech dniach w trasie, od razu rzucają mi się w oczy trzy rzeczy.

      Pierwsza: zamiast stać na swoim miejscu przy wewnętrznej prawej ścianie, kosze na śmieci nadal leżą rozrzucone przed drzwiami garażu, choć od ich opróżnienia minęły już dwa dni. Druga: zasłony w salonie są zaciągnięte, choć na zewnątrz jest jeszcze jasno, co oznacza, że nie były przesuwane od poprzedniego wieczora albo przez cały ten czas, gdy nie było mnie w domu. Trzecia: pomimo nisko położonego na niebie słońca, światła na werandzie są włączone. Wróć – jedno z nich jest włączone. Żarówka po prawej stronie jest przepalona, a jej szklana powierzchnia ciemna jak od sadzy. Można odnieść wrażenie, że ludzie, którzy tu mieszkają, nie zawracają sobie głowy wymienieniem jej, ale to nieprawda. Tylko jednej osobie z naszej dwójki to nie przeszkadza, a jest nią Sabine.

      Zatrzymuję się. Pozbywam się negatywnych emocji. Koniec narzekań. To obietnica, którą złożyłem sam sobie. Dość tych kłótni.

      Wyjmuję walizkę z bagażnika i wchodzę do domu.

      – Sabine?

      Stoję w absolutnym bezruchu, nasłuchując dobiegających z piętra dźwięków. Szumu prysznica, suszarki do włosów, muzyki albo telewizji, ale niczego nie słyszę. Wokół panuje tylko cisza.

      Rzucam klucze na stolik obok grubej na siedem centymetrów sterty poczty.

      – Sabine, jesteś tu? – wołam, zaglądając do dalszych pomieszczeń.

      Wracam myślami do rozmowy telefonicznej, którą odbyliśmy wczesnym rankiem, i próbuję sobie przypomnieć,