Kimberly Belle

Idealna żona


Скачать книгу

w okularach przeciwsłonecznych i skubałam frytki, a małe potworki wbijały w mój mózg gwóźdź po gwoździu, gdy znalazłeś się w przestrzeni pomiędzy stołami.

      – Co dostałaś?

      Nie odpowiedziałam. Mówienie sprawiało nieznośny ból, a poza tym nie miałam bladego pojęcia, o co pytasz.

      Wskazałeś palcem na pudełko obok mojego łokcia.

      – Czy do tych zestawów nie są dołączone zabawki? Co ci się trafiło?

      Przesunęłam okulary na czubek głowy i zajrzałam do środka.

      – Plastikowy żółty samochodzik.

      Wyciągnęłam go i podałam ci.

      – To autko z serii Hot Wheels.

      Położyłam zabawkę na krawędzi tacy.

      – Co takiego?

      – Jestem prawie pewien, że to dodge charger. Każdy chłopiec na świecie miał takie autko w którymś momencie swojego życia. Mój siostrzeniec ma ich chyba z milion.

      Byłeś niewiarygodnie przystojny. Charakteryzowała cię uroda, która zupełnie nie pasowała do scenerii zwykłego fast foodu. Zagadałeś do nieznajomej o dzieciach i postaciach z kreskówek. Wysoki, ciemnowłosy, dobrze zbudowany, z gęstymi wachlarzami rzęs i mocną, kwadratową szczęką. Pomyślałam, że pewnie masz włoskie albo greckie korzenie.

      Wyciągnęłam dłoń z samochodzikiem w twoją stronę.

      – Weź go i daj swojemu siostrzeńcowi.

      Twoje usta wygięły się w uśmiechu. Może w końcu węglowodany trafiły do mojego krwiobiegu, ale kiedy posłałeś go w moją stronę, ból nieco zelżał.

      Trzy dni później zakochałam się w tobie po uszy.

      Teraz, gdy otwieram przed sobą szklane drzwi restauracji, myślę o tobie. Inny stan, inny McDonald’s, ale wrażenia podobne. Wszystko pasuje w niemal poetycki sposób. Ty i ja kończący w tym samym miejscu, w którym zaczęła się nasza historia.

      W nozdrza uderza mnie zapach smażonych frytek i skwierczącego mięsa, wywołując falę mdłości i widmowy ból pulsujący w głębi czaszki, choć od miesięcy nie miałam migreny. To prawda, co mówią, że zapach jest największym katalizatorem wspomnień, nie powinno mnie więc dziwić, że jedno zaciągnięcie się powietrzem w McDonald’s jest w stanie wywołać początkowe stadium migreny. Połykam zapobiegawczo jedną tabletkę excedrinu i popijam ją wodą kupioną przy kasie.

      Jak na bar szybkiej obsługi położony u wylotu głównej drogi międzystanowej, lokal jest zaskakująco wyludniony. Przechodzę między prawie pustymi stolikami, rejestrując po drodze klientów rozsianych po sali. Wśród nich jest matka przeglądająca czasopismo, której dzieci obrzucają się nuggetsami z kurczaka, pryszczaty nastolatek oglądający na telefonie jakiś filmik z YouTube’a oraz para w podeszłym wieku siorbiąca brązową breję przez słomki.

      Wybieram stolik przy oknie z widokiem na parking. Rząd pick-upów połyskuje w popołudniowym słońcu, rywalizując o miano najbrzydszego. Olbrzymie opony z wypolerowanymi felgami, poręcze, uchwyty na strzelby, naklejki z łopoczącymi flagami na tylnej szybie. Chrześcijanie, wielbiciele broni i Trumpa, jeśli wierzyć naklejkom na zderzakach. Popularny, stereotypowy wizerunek mieszkańców Środkowego Zachodu, który jest w stu procentach prawdziwy.

      Kolejny stereotyp: samotna kobieta w okularach przeciwsłonecznych siedząca w barze szybkiej obsługi bez jedzenia z pewnością nie może mieć dobrych zamiarów. Przez chwilę rozważam kupno jednodolarowego posiłku w ramach przykrywki, ale jestem zbyt zdenerwowana, by jeść. Sprawdzam zegarek i staram się nie wiercić. Za trzy minuty wybije siedemnasta.

      Lepiej, żeby ten koleś Nick się nie spóźnił. Stanowi istotną część mojego planu, a ja nie mam czasu do stracenia. Za godzinę wrócisz z pracy do domu. Przejdziesz przez próg, spodziewając się, że zastaniesz mnie w kuchni, czekającą na ciebie z kolacją, po której bez przerwy będę musiała donosić ci gazety, piloty do telewizora i piwo, a potem przyjdzie pora na seks – choć to, czy twoje pożądanie będzie napędzała namiętność, czy wściekłość, to wieczna loteria. Ta myśl sprawia, że momentalnie robi mi się gorąco, a mięśnie w moim ciele napinają się bezwiednie pod wpływem intensywnej potrzeby podbiegnięcia do samochodu i ucieknięcia stąd, gdzie pieprz rośnie. Za godzinę od teraz, paręset kilometrów stąd, zaczniesz mnie szukać.

      – Skąd będę wiedziała, że to ty? – spytałam Nicka dwa dni temu w trakcie jedynej rozmowy telefonicznej, którą odbyliśmy. Zadzwoniłam z telefonu do obsługi klienta w Walmarcie po tym, jak skłamałam, że w moim aucie wysiadł akumulator.

      Nick i ja nigdy się nie spotkaliśmy. Nie wymieniliśmy się zdjęciami ani nawet podstawowym opisem wyglądu zewnętrznego. Jeszcze tydzień temu nie wiedziałam o jego istnieniu.

      Nick parsknął śmiechem.

      – Niby co mam zrobić, trzymać w zębach różę? Nie martw się. Od razu mnie poznasz.

      Zerkam ukradkiem na nastolatka śmiejącego się z czegoś, co zobaczył na ekranie smartfona. To na pewno nie on. Gdy rozmawialiśmy przez telefon, Nick nie sprawiał wrażenia nieświadomego własnego otoczenia. Przenoszę wzrok na mężczyznę w podeszłym wieku, oferującego żonie resztę mlecznego shake’a. To też nie on.

      Gdy Nick zjawia się na trzydzieści sekund przed piątą, wypuszczam z ust pełen ulgi oddech, bo miał rację. Od razu wiem, że to on, bo każdego innego dnia i w każdym innym McDonaldzie nigdy nie zwróciłabym na niego uwagi.

      Wszystko zaczyna się od jego samochodu, nieokreślonego, czterodrzwiowego pojazdu, wciśniętego pomiędzy podrasowanego forda F-250 a dodge’a ram z przedłużoną kabiną. Jego ubrania są równie nijakie – zwykłe spodnie bojówki, biała koszulka oraz brązowe buty. Wygląda jak nauczyciel matematyki w dniu wolnym od pracy albo inżynier. Podchodzi do drzwi, a jego oczy przesłania ciemnoniebieska czapeczka baseballowa. Nawet nie patrzy w moją stronę.

      Zamawia przy kasie kubek kawy, po czym zanosi go do mojego stolika i siada z klapnięciem na krześle naprzeciwko mnie.

      – Nick, jak mniemam.

      Sądząc po spojrzeniu, którym mnie taksuje, to niemożliwe, by to było jego prawdziwe imię.

      – A ty pewnie jesteś Beth.

      Touché. To również nie jest moje prawdziwe imię.

      Z bliska wygląda lepiej, niż się spodziewałam. Szeroko rozstawione oczy, wąski podbródek, gęste włosy wystające spod czapeczki. W normalnym świecie, w swoich dżinsach i wygniecionym podkoszulku, Nick wcale nie byłby taki zły.

      Wsypuje do swojej kawy trzy saszetki sztucznego słodzika i miesza zawartość czerwoną plastikową słomką.

      – To jedyny sposób, żebym przełknął tą lurę. Zabijam jej smak czymś, co smakuje, jakby importowano to prosto z Czarnobyla. Jeśli wyrośnie mi dodatkowe ucho, zwalę winę na ciebie.

      To mały przytyk w moją stronę, bo chciał się spotkać w Dunkin’ Donuts po drugiej stronie ulicy. Jakoś niespecjalnie silił się na subtelność w tej kwestii. „Jeśli nie masz nic przeciwko, to naprawdę wolałbym spotkać się w Dunkin’”, powiedział, i to nie raz, ale wystarczającą ilość razy, by dawna ja ugięła się pod naporem jego próśb, choć w rzeczywistości miałam wiele przeciwko temu. To, o czym chciałam porozmawiać z Nickiem, mogło zostać zrobione wyłącznie w restauracji sieci McDonald’s. Wszechświat się tego domaga.

      – Z tym miejscem wiążą się dla mnie wyjątkowe wspomnienia – mówię w ramach wyjaśnienia, a nie przeprosin. To raczej gałązka oliwna wyciągnięta na zgodę za kawę rodem z Czarnobyla. – Niekonieczne dobre, ale to zawsze wspomnienia. Jeśli zrobimy to tutaj, to