Paweł Wakuła

Jajecznica Kolumba


Скачать книгу

a jedyna droga prowadziła właśnie przez Słupy Herkulesa. Ten szlak utrzymywali w wielkiej tajemnicy przed innymi żeglarzami.

      – A to sobki! – prychnęła z pogardą mama.

      – Takie informacje były niezwykle cenne, a Fenicjanie bardzo nie lubili konkurencji – roześmiał się dziadek. – Podczas swoich wypraw odkryli wiele nowych lądów, jako pierwsi dotarli do Wysp Kanaryjskich, na Maderę, Wyspy Zielonego Przylądka i Azory! Po drodze zakładali swoje kolonie na Sycylii, Korsyce, Malcie i w Afryce Północnej. Najbardziej znana jest Kartagina, która sama stała się wielkim imperium starożytności!

      Podekscytowany tata znowu przysunął do siebie mapę.

      – Jeśli dotarli na Wyspy Zielonego Przylądka… To do Ameryki mieli już blisko… Hm… Nie, to jednak kawał drogi…

      – Ale właśnie tam zaczyna wiać pasat5! – oznajmił triumfalnie dziadek. – Dokładnie ten sam wiatr, który wykorzystał Kolumb podczas swoich podróży.

      Mama spojrzała na dziadka ze zdumieniem.

      – Nie chce chyba tatuś powiedzieć, że Fenicjanie dopłynęli do Ameryki?

      – Grecki geograf Pauzaniasz twierdził, że podczas swoich wypraw dotarli oni do krainy zamieszkanej przez ludzi o czerwonej skórze i włosach podobnych do końskich ogonów. To chyba opis Indian? Z kolei inny starożytny geograf Diodor Sycylijski podaje, że wielka burza zapędziła okręty Kartagińczyków do wybrzeży wyspy poprzecinanej spławnymi rzekami. Rzecz w tym, że na Oceanie Atlantyckim nie ma takich wysp, to musiał być kontynent amerykański – wyjaśnił dziadek. – Ale to jeszcze nic! W XIX wieku odkryto w Brazylii wyrytą na skale Pedra da Gávea inskrypcję6 sporządzoną w języku fenickim! Do dzisiaj wśród naukowców trwa ożywiona dyskusja, czy przypadkiem nie jest to fałszerstwo.

      – A co tam jest napisane? – spytałem.

      – „Tyryjczyk Fenicjanin Badzir pierworodny Jethbaala” – odparł dziadek. – Są tacy, którzy twierdzą, że ten napis nie jest dziełem rąk ludzkich, lecz powstał przypadkowo w wyniku erozji7 skały… ale to raczej mało prawdopodobne. Trudno też przypuszczać, że ktoś w XIX wieku sporządził go dla żartu, bo wówczas nikt nie znał tego języka.

      – Co tu dużo gadać! – zdecydowała mama. – Jakiś Fenicjanin o imieniu Badzir rodem z miasta Tyr rozbił swój statek na wybrzeżu Brazylii i wyrył napis w skale. Mało to ja widziałam takich wandali? Podpisują się, gdzie tylko mogą, na ścianach kamienic, drzewach, ławkach…

      – To znaczy, że Badzir jest pierwszym wielkim podróżnikiem znanym z imienia – szepnąłem z podziwem. – A inni?

      – Tym, który jako pierwszy dotarł do Wysp Cynowych (pamiętacie, że chodzi o Wyspy Brytyjskie?), był Kartagińczyk, Himilkon. Wyruszył wzdłuż wybrzeży dzisiejszej Francji, Hiszpanii i Portugalii, przedostał się przez Słupy Herkulesa i dopłynął do Bretanii, następnie przepłynął na drugą stronę kanału La Manche i wylądował na Półwyspie Kornwalijskim. To właśnie tam w czasach antycznych znajdowały się największe w Europie kopalnie cyny niezbędnej do produkcji brązu8. Himilkon opisał swoją podróż w relacji, która jednak nie przetrwała do naszych czasów, znamy ją jedynie ze wzmianek późniejszych autorów rzymskich. W swoim dziele nie szczędził opisów morskich potworów, ciemności i mgieł czyhających na kupców, którzy zechcieliby udać się w jego ślady. Wszystko po to, żeby zniechęcić ich do poszukiwania cennych kopalni cyny.

      – A to cwaniak! – roześmiał się tata. – Ale trzeba przyznać, że niezły był z niego śmiałek!

      – Równie odważny musiał być żyjący mniej więcej w tym samym czasie Hannon. Wybrał jednak inny kierunek żeglugi – mówił dalej dziadek. – Na czele sześćdziesięciu statków wyruszył na południe wzdłuż zachodnich wybrzeży Afryki, zakładając po drodze kartagińskie kolonie. Dotarł do Zatoki Gwinejskiej i wylądował na jej wybrzeżu, gdzieś w okolicy dzisiejszego Kamerunu lub Gabonu. Wrócił do domu jako bogaty człowiek z bardzo cennym ładunkiem kości słoniowej. Przywiózł też ze sobą wiele egzotycznych zwierząt oraz trzy skóry nieznanych dotąd goryli. Może chciał swój ładunek korzystnie sprzedać, a może tylko zaimponować rodakom? W każdym razie legenda mówi, że wkroczył do miasta na rydwanie zaprzężonym w sześć lwów!

      Tata uderzył się dłonią w kolano.

      – To się nazywa reklama!

      – Niestety, nie wyszła mu na dobre… – westchnął dziadek. – Kartagińscy kapłani uznali, że człowiek, którego słuchają się dzikie zwierzęta, jest niebezpieczny i skazali go na śmierć! Przywiezione przez niego skóry goryli trafiły do świątyni bogini Tanit. Znajdowały się tam aż do czasów zniszczenia Kartaginy przez Rzymian w roku 146 p.n.e. Trzysta pięćdziesiąt lat po wyprawie Hannona!

      – Szkoda, że ten dzielny żeglarz tak smutno skończył – westchnęła mama. – Tyle zrobił dla swoich rodaków, a oni tak okrutnie z nim postąpili…

      Tata wzruszył ramionami.

      – Po prostu kapłani zazdrościli mu bogactw.

      – Mogło tak być – zgodził się dziadek. – Jak widzicie, na podróżników czyhało wiele niebezpieczeństw, nie tylko w czasie wyprawy, ale także po szczęśliwym powrocie do domu. – Odwrócił się do mnie i powiedział: – No to leć wreszcie po te zakupy… Co prawda jaja, masło i twaróg to nie to samo, co złoto, diamenty i kość słoniowa… Ale ja już naprawdę zgłodniałem!

      Rozdział 3

      Najdalszy świat

      Pyteasz z Massalii

      Postanowiłem, że sam wybiorę się w podróż. No… powiedzmy, że zrobię wycieczkę nieco dłuższą niż wypad do sklepu po jaja i twarożek.

      Zapakowałem do plecaka butelkę wody mineralnej i suchą bułkę i poszedłem nad naszą rzeczkę. Stojąc na moście, zastanawiałem się, jak też ona się nazywa i dokąd płynie. Wcześniej takie pytania jakoś nie przychodziły mi do głowy.

      Wreszcie zszedłem z mostu i ruszyłem przed siebie. Uwierzcie mi, warto było! Szedłem piaszczystą skarpą, skrajem gęstego zielonego lasu, a pode mną wiła się niebieska wstęga wody. Dziadek mówił, że jak rzeka robi zakręty, to znaczy, że meandruje. Nawet pokazał mi ilustrację, na której widniał meander, czyli taki fajny zygzak, którym starożytni Grecy ozdabiali swoje świątynie. Aha, na samym początku naprawdę istniała rzeka, która się tak nazywa9!

      Gdy wreszcie wieczorem zmęczony, ale szczęśliwy, wróciłem do domu, mama załamała ręce.

      – Gdzieś ty był tyle czasu! Nie masz pojęcia, jak się martwiłam! Buty masz całe przemoczone… Proszę bardzo, do tego koszulkę rozdarłeś!

      – Od razu widać, że wybrał się w podróż! – dziadek klepnął mnie w plecy. – Brawo! To rozumiem!

      Tata markotnie spojrzał na gips na swojej nodze.

      – Och, Kuba… Zazdroszczę ci…

      Byłem z siebie bardzo dumny, ale mama miała na ten temat swoje zdanie.

      – Nie jesteś Fenicjaninem, żeby się błąkać po bezdrożach. W tej chwili przebierz się i siadaj do kolacji. Na pewno jesteś głodny jak wilk!

      I wiecie co? Miała rację!

      Kiedy już spałaszowałem