się, że są pojętnymi uczniami, a do tego niezłymi spryciarzami. Jeden z nich, niejaki Pyteasz z Massalii, postanowił wykraść sekret Wysp Cynowych…
– Czekaj, czekaj – tata rzucił się do atlasu. – Gdzie jest ta Massalia?
– To po prostu dzisiejsza Marsylia. Grecy, podobnie jak wcześniej Fenicjanie, zakładali na wybrzeżach Morza Śródziemnego i Morza Czarnego swoje kolonie. Wiele znanych z historii miast powstało jako ich placówki handlowe: Syrakuzy, Kolchida, Tarent, Milet, Trapezunt…
– No i co z tym Pyteaszem z Massalii? – przerwała tę wyliczankę mama.
– To był naprawdę łebski gość, typ naukowca – mruknął dziadek. – Interesowały go pływy morskie10, jako pierwszy ustalił związek przypływów i odpływów z fazami Księżyca. W swojej ojczystej Massalii skonstruował gnomon, czyli zegar słoneczny, dzięki któremu ustalił dokładną szerokość geograficzną miasta.
– Ale jak wystrychnął na dudka Fenicjan?! – zapytałem.
Tata dał mi kuksańca w bok.
– Normalnie, udawał Greka!
Dziadek postukał palcem w mapę.
– Najtrudniejszym zadaniem było sforsowanie Cieśniny Gibraltarskiej, której strzegły fenickie okręty wojenne. Gdyby Pyteasz został schwytany, jak nic zawisnąłby na maszcie albo dostał wiosłem po głowie. Dlatego na drugą stronę Słupów Herkulesa prześlizgnął się pod osłoną nocy, a potem z duszą na ramieniu podążył tą samą trasą co Himilkon. Przez cały czas wypatrywał przy tym smoków, węży morskich i krakenów, o których rozpisywał się jego wielki poprzednik.
– Naprawdę wierzył w te bajki? – zdziwił się tata.
– Fenicjanie byli mistrzami czarnej propagandy, która miała przerazić konkurentów i zniechęcić ich do poszukiwań Wysp Cynowych. Prawdopodobnie to oni wymyślili znanego z Biblii Lewiatana, morskiego potwora, który ział ogniem i pożerał całe okręty. Pyteasz musiał liczyć się z tym, że spotka go na swej drodze… A jednak nie uląkł się!
– Dzielny człowiek! – zawyrokowała mama.
– Już wam mówiłem, że był typem badacza – uśmiechnął się dziadek. – Może w głębi serca miał nadzieję, że naprawdę zobaczy tę bestię? Mógłby wtedy jako pierwszy zmierzyć ją i opisać! Tak czy siak, dotarł wreszcie do Kornwalii, zwiedził tamtejsze kopalnie cyny i obserwował wytop metalu w hutach. Ale najciekawsze jest to, co zrobił następnie – zamiast wrócić z cennymi informacjami do Massalii, udał się w dalszą wędrówkę na nieznane wody! Tym właśnie różnił się od Kartagińczyków, celem jego podróży było nie tylko poznanie ich handlowych tajemnic, ale także naukowa ciekawość.
– Homo viator – podpowiedziała mama.
– Prawdopodobnie typowy okaz – zgodził się dziadek. – Skierował swój statek na północ i opłynął Wielką Brytanię od zachodu, rozwiewając wątpliwości, czy jest ona wyspą, czy też fragmentem wielkiego kontynentu. Dokonał też obliczeń matematycznych, wyliczając jej powierzchnię i długość oraz ustalając trójkątny kształt. Aż do tej pory postępował w sposób typowy dla ówczesnych podróżników, którzy żeglowali wyłącznie wzdłuż wybrzeży. Pamiętajcie, że nawet jeśli Fenicjanie dotarli do Ameryki, to nie zrobili tego celowo, po prostu ich statki porwała burza. Tymczasem Pyteasz zdecydował się na rzecz niebywałą – po zbadaniu Wysp Brytyjskich ruszył w nieznane, na pełen ocean!
Mama z przejęcia aż przygryzła paznokcie.
– To musiało być takie wyzwanie jak dla współczesnych astronautów lot na Marsa!
– Okręt Pyteasza żeglował na północ przez sześć dni i sześć nocy. Gdy minął Wyspy Owcze, rozpostarł się przed nim bezmiar wód, po których nie pływał dotąd żaden człowiek. Wreszcie dotarł do stałego lądu, który nazwał po prostu Thule, czyli „świat”. Była to przedziwna kraina, w której latem trwa nieustannie dzień, za to zimą przez sześć miesięcy ciągnie się noc, po morzu pływają kawałki lodu i nie ma już różnicy między lądem, powietrzem i wodą.
– Matko jedyna! Gdzie on dopłynął?! – złapał się za głowę tata.
– Wszystko wskazuje na to, że była to Islandia – odparł dziadek. – Wielki norweski podróżnik i badacz Arktyki Fridtjof Nansen nie miał wątpliwości, że Pyteasz opisał zjawisko tak zwanej kaszy lodowej, typowe dla dalekiej północy.
Tata rozwinął kolejną mapę i przez dłuższą chwilę wpatrywał się w nią.
– Fiu! Fiu! No to daleko chłopaka zaniosło… – powiedział w końcu z uznaniem. – Fenicjanie mogliby mu buty sznurować!
– Odkryta przez dzielnego Greka wyspa stała się na wieki symbolem lądu będącego krańcem znanego świata, dlatego z czasem zaczęto nazywać ją Ultima Thule11 – ciągnął dziadek. – Ale dla Pyteasza to jeszcze nie był koniec podróży. Skierował swój statek na południe, lecz bynajmniej nie pożeglował do domu. Wpłynął przez Cieśniny Duńskie na Bałtyk i zbadał jego południowe wybrzeże. Być może tym razem oprócz ciekawości miał nadzieję na zrobienie dobrego interesu. Od niepamiętnych czasów z północy na południe Europy (albo odwrotnie) ciągnął się szlak handlowy, zwany bursztynowym. W jedną stronę wysyłano narzędzia z brązu, srebrne monety i ceramikę, w drugą, jak sama nazwa wskazuje, wyrzucany na bałtyckie plaże drogocenny bursztyn.
– I nic się nie zmieniło – zauważył tata. – Wystarczy w sezonie pojechać do Sopotu albo Jastarni. Od oglądania tych wszystkich naszyjników, wisiorków i bransoletek wystawionych na sprzedaż można dostać zawrotu głowy!
– Ja tam lubię bursztyn… – mama mimo woli dotknęła swojego kolczyka.
– Także w starożytności jantar, zwany przez Greków elektronem albo łzami morza, był niezwykle cenny. Kupcy wyprawiali się w daleką i pełną niebezpieczeństw drogę, aby go pozyskać. Pyteasz sporządził pierwszą znaną relację na temat jego powstawania. Niestety jego dzieło O oceanie12 nie zachowało się do naszych czasów, ale było cytowane przez późniejszych autorów, na przykład Pliniusza Starszego. – Dziadek wyciągnął jakąś książkę, otworzył ją w miejscu oznaczonym zakładką i zaczął czytać: – „Jest on (bursztyn) wymiotem skrzepłego morza, a mieszkańcy używają go zamiast drzewa na opał lub sprzedają sąsiednim Teutonom13. (…) Powstaje zaś w ten sposób, że kapie z drzew świerkowych (…), zagęszcza się na skutek zimna lub z upływem czasu albo na skutek oddziaływania wody morskiej, gdy wzbierająca na wiosnę fala spłukuje go z wysp; zostaje wyrzucony na brzeg i jest tak lekki, że pływa na fali…”.
– Całkiem precyzyjny opis – zauważył tata.
– A teraz najlepsze! Wielu historyków jest zdania, że swoje obserwacje Pyteasz poczynił w ujściu Wisły! – oznajmił triumfalnie dziadek.
Wszystkich nas zamurowało.
– Mam nadzieję, że nasi przodkowie przywitali go chlebem i solą! – powiedziała z godnością mama.
Tata z powątpiewaniem pokręcił głową.
– Ba! Jeśli wylądował w Krynicy Morskiej w lipcu albo sierpniu, to zobaczył dziki tłum na plaży, pełno grajdołów i parawanów, smażalnie ryb, szaszłyki i stragany z tandetnymi pamiątkami. Ja na jego miejscu natychmiast odwróciłbym się na pięcie i uciekł!
Dziadek uśmiechnął się pod wąsem.
– Och, w tamtych czasach nie było tak źle, w przeciwnym wypadku Pyteasz na pewno by się poskarżył w swoim dziele! Zamiast