sobotę wieczorem tatę odwiedził nasz sąsiad, pan inżynier Stefan Buczyłko, żeby – jak się wyraził – „pocieszyć bliźniego w nieszczęściu!”. Siedli do partyjki szachów, ale mniej więcej po kwadransie gry tata zaczął ryczeć jak ranny bawół i walnął ręką w planszę. Pan Buczyłko pisnął ze strachu i pobiegł do wyjścia, zerkając przez ramię, czy tata przypadkiem go nie ściga.
Na odchodnym krzyknął jeszcze:
– Skandal! To jest napaść! Ja to zgłoszę na policję!
Prawdę mówiąc, w ogóle mnie to zamieszanie nie zdziwiło, bo tak zwykle kończy się królewska gra w wykonaniu taty i naszego sąsiada. Za to dziadek stanął w drzwiach do pokoju i mruknął ironicznie:
– Proszę, proszę…
– Stefan jak zwykle oszukiwał! – wyjaśnił czerwony na twarzy tata. – Przestawił gońca, gdy nie patrzyłem, jestem tego pewien!
– Awanturujesz się zupełnie jak Eryk Rudy – powiedział surowo dziadek. – Inna rzecz, że oprócz wrodzonej ciekawości i żądzy zysku to najlepsza kwalifikacja dla dzielnego podróżnika!
– A co to za jeden, ten Eryk? – zaciekawiła się mama. – Jakiś Grek czy Fenicjanin?
– Wiking z Islandii – odparł dziadek. – A przy okazji pierwszy Europejczyk, który osiedlił się w Ameryce Północnej. Ale gdyby nie jego trudny charakter i kłótnie z sąsiadami, nigdy by do tego nie doszło!
– Zaraz, zaraz – tata zmarszczył brwi. – Mówiłeś, że w czasach Pyteasza z Massalii Islandia była bezludna, to skąd się tam wzięli jacyś wikingowie?
– Właśnie! – poparła go mama. – Czego ci morscy rabusie tam szukali? Przecież oni tylko palili, gwałcili i mordowali, a na tej wyspie można było raptem odmrozić sobie uszy!
Dziadek z namysłem podrapał się po brodzie.
– To wszystko nie jest takie proste… – mruknął. – Owszem, z wikingów były niezłe gagatki, ale nie można odmówić im także pewnych zasług. Na początku IX wieku zasiedlili Wyspy Owcze, a z nich było już niedaleko do Islandii. Około roku 860 jeden z pierwszych osadników na Wyspach Owczych, człowiek o imieniu Naddod, wracał do domu z wyprawy do Norwegii. Niestety za sprawą nieprzychylnych wiatrów jego łódź zboczyła z kursu i zaczęła dryfować14 po morzu. Trudno powiedzieć, jak długo trwała ta wędrówka, ale wreszcie oczom Naddoda ukazał się ląd. Dzielny żeglarz wylądował w zatoce położonej u stóp wysokiej góry i postanowił wspiąć się na nią, aby zobaczyć ludzkie siedziby albo przynajmniej dymy unoszące się znad palenisk. Gdy wdrapał się na skałę i rozejrzał wkoło, zaparło mu dech. Jak okiem sięgnąć rozpościerała się dzika kraina, pofalowane wzgórza, gejzery15, potoki wartkiej wody i wodospady, a w oddali pasma ośnieżonych wzgórz i zwały lodowców… i nigdzie najmniejszego śladu obecności człowieka!
– Ultima Thule! – przypomniałem nazwę Najdalszego Świata.
– Czy to znaczy, że przez te wszystkie lata, które upłynęły od czasu podróży Pyteasza, naprawdę nie stanęła tam ludzka stopa? – spytała mama.
– W starych kronikach są wzmianki o tym, że wyspa była znana irlandzkim mnichom – przyznał dziadek. – Ale jeśli nawet pobożni pustelnicy odwiedzali ją, to nie zachowały się ślady po ich domostwach. Za to już kilkanaście lat po odkryciu Naddoda wylądował tam pierwszy norweski osadnik, Ingolf Arnarson, i w roku 874 zbudował chatę w miejscu, w którym obecnie znajduje się Reykjavík, stolica Islandii
– I w ten sposób Ultima Thule przestała być Najdalszym Światem, a stała się zwyczajną Islandią… – powiedział z żalem tata. – Trochę szkoda…
– Ludziom, którzy mają wędrówkę we krwi, nigdy nie zabraknie dalekich lądów do odkrycia – zapewnił go dziadek. – Najlepszym dowodem są przygody Eryka Rudego. W jego czasach Islandię od niemal stu lat zamieszkiwała społeczność składająca się z niespokojnych duchów i wyjętych spod prawa banitów16. Byli to ludzie, którzy najwyraźniej uważali, że jakoś ułożą sobie życie, byle z dala od jarlów17 i królów.
– Jeśli pan Buczyłko poskarży się policji, to my też możemy popłynąć na kraniec świata! – zapaliłem się do pomysłu.
Tata zrobił kwaśną minę, a mama powiedziała:
– Płyńcie, ale beze mnie, i wróćcie na obiad.
– Pewnego razu Eryk wdał się w sąsiedzki spór. Jego niewolnicy spowodowali coś, co dzisiaj nazwalibyśmy katastrofą budowlaną. Wywołali lawinę ziemną, która poważnie uszkodziła dom niejakiego Valthjofa…
– To się sąsiad musiał zdenerwować! – roześmiał się tata. – Pamiętam, jaki Buczyłko był wściekły, gdy w zeszłym roku zalałem mu mieszkanie!
– Oj tak, Valthjof był bardzo zły – zgodził się dziadek. – Podburzył swojego krewniaka Eyolfa… a ten zabił ludzi Eryka! Naturalnie taka zniewaga nie mogła mu ujść płazem, więc z kolei Eryk zarąbał Eyolfa i jeszcze jednego człowieka, który zaplątał się w tę sprawę…
Mama aż złapała się za głowę.
– Po co tyle krwi? Nie mogli tego załatwić jakoś pokojowo?! Przecież ten wiking na pewno był ubezpieczony!
– Wątpię – mruknął dziadek. – W każdym razie sagi18 nic o tym nie wspominają. Nasz bohater musiał opuścić dom. Udał się na małą wysepkę Öxney, ale tam znowu pokłócił się z sąsiadem! Tym razem poszło o belki do budowy domu, które niejaki Thorgest sobie przywłaszczył.
– To Eryk nie mógł sobie sprawić innych belek? – spytałem.
– Pamiętaj, że wszystko dzieje się na Islandii, a tam nie ma lasów – przypomniał mi dziadek. – Tę wyspę pokrywają lodowce, nagie skały i tundra19, czyli głównie mchy i porosty… Tak czy siak, Eryk nie wahał się z tego powodu zarąbać dwóch synów Thorgesta i jeszcze kilku ludzi, którzy nawinęli mu się pod topór. Wszystko w dobrym wikińskim stylu!
– Musisz koniecznie przeprosić Buczyłkę… – powiedziała słabym głosem mama.
– Doprawdy, nie sądzę, żeby Stefan posiadał w domu topór – odparł tata, ale minę miał nietęgą.
– Cała ta sprawa skończyła się wielką awanturą, w wyniku której Eryk Rudy został skazany na trzyletnią banicję – opowiadał dziadek. – Wtedy przypomniał sobie historię żeglarza imieniem Gunnbjörn Ulfsson, którego łódź przed laty porwał wielki sztorm i pognał daleko na zachód. Po kilku dniach żeglugi Ulfsson ujrzał w oddali jakieś wysepki. Eryk Rudy postanowił popłynąć jego śladem i zbadać ten nieznany ląd.
– To znaczy, że kierowała nim ciekawość – zauważył tata. – Raczej nie miał złudzeń, że dorobi się na tej wyprawie…
– Mówiłem ci, że awanturnicze usposobienie przydaje się wielkiemu odkrywcy – przypomniał dziadek. – Choć z drugiej strony bywa także przyczyną porażki. Przed Erykiem próbę odnalezienia wysepek podjął krewniak jego żony Sneabjørn Galti, który musiał uciekać z Islandii, jakżeby inaczej, przed krwawą rodową zemstą. Dotarł do nieznanego lądu i postanowił tam przezimować w chacie naprędce zbudowanej z darni. To była naprawdę długa i ciężka zima, pełna napięć i kłótni. W końcu uczestnicy wyprawy zaczęli się nawzajem mordować! Do domu wróciło zaledwie dwóch…
– Zaczynam się zastanawiać, jak też ci wikingowie dokonywali swoich podbojów