nad którą nie miał kontroli. Przez głowę Audrey przemknęła myśl, że nigdy nie była tak blisko mężczyzny. Czuła delikatną presję jego palców na swoich ramionach, ciepły, zmysłowy dotyk.
Minęła długa chwila, zanim oderwał wzrok od jej twarzy i uwolnił się z jej ramion.
– Zajmę się tym pająkiem – rzekł. – Zaczekaj w kuchni.
Audrey przygryzła dolną wargę.
– Nie chcesz go chyba zabić?
– Taki był plan. Masz jakąś inną propozycję? Powinienem zabrać go ze sobą do domu i karmić go muchami podawanymi na otwartej dłoni?
Zerknęła na pająka i zadrżała.
– Może ma dzieci? Nie powinniśmy być tak okrutni…
Lucien potrząsnął głową z takim wyrazem twarzy, jakby próbował się ocknąć ze złego snu.
– W porządku, w takim razie usunę go w sposób jak najbardziej humanitarny.
Wziął leżącą na półce starą kartkę z urodzinowymi życzeniami, szklankę z kredensu i spojrzał na Audrey spod uniesionych brwi.
– Na pewno chcesz na to patrzeć?
Audrey roztarła pokryte gęsią skórką ramiona.
– Dobrze mi zrobi taka dodatkowa forma terapii.
– Może i tak. – Lucien wzruszył ramionami i zbliżył się do pająka ze szklanką i kartką.
Audrey zasłoniła twarz dłońmi, obserwując sytuację spomiędzy palców. Lucien wsunął kartonik pod pająka i przykrył go szklanką.
– Proszę bardzo, jeden schwytany pająk, żywy.
Podszedł do drzwi, otworzył je i pobiegł w kierunku ogrodowej szopy. Uwolnił pająka w suchym, osłoniętym dachem miejscu i wrócił, ociekając wodą. Audrey podała mu ręcznik, który zabrała z łazienki na parterze.
Energicznie wytarł mokre włosy i odgarnął je do tyłu.
– Nic nie wskazuje na to, by ta burza miała szybko minąć – zauważył.
Podobnie jak burza, która szaleje we mnie, pomyślała.
Co takiego miał w sobie Lucien? Żaden inny mężczyzna nie budził w niej tak nieopanowanych emocji. Nie snuła fantazji na temat innych mężczyzn, nie wpatrywała się w nich jak zahipnotyzowana i nie zastanawiała się, jak smakowałyby ich pocałunki. Nie umierała z pragnienia, by poczuć ich dłonie na swoim ciele.
A jednak Lucien zawsze wywoływał w niej takie reakcje… Był jedynym facetem, który ją pociągał. Nie była w stanie przejść obok niego, nie czując płomiennego pragnienia, by go dotknąć. Nie była w stanie spojrzeć na niego, nie czując pożądania.
Co się z nią działo?
Nie darzyła go sympatią – był zbyt sztywny i oficjalny, rzadko się uśmiechał. Uważał ją za głupią i nieodpowiedzialną, tak samo jak jej matkę. Oczywiście tamte dwa epizody, kiedy to mocno wstawiona próbowała go pocałować, raczej nie przyczyniły się do zmiany jego opinii na jej temat, lecz akurat na to nie miała żadnego wpływu.
Kiedy Sibella pierwszy raz wyszła za ojca Luciena, Audrey miała osiemnaście lat i dwa kieliszki szampana, no, może trzy lub cztery, pomogły jej pogodzić się z torturą, jaką był widok matki poślubiającej kolejnego najzupełniej nieodpowiedniego mężczyznę. Nie było to łatwe, bo przecież to właśnie ona musiała pomagać matce podnosić się, gdy związek kończył się bolesnym i, oczywiście, publicznym rozstaniem.
Tak czy inaczej, naprawdę nie miała pojęcia, dlaczego nie potrafi stłumić pożądania, jakie budził w niej ten człowiek.
Piorun uderzył tak blisko, że cały domek zadygotał. Audrey wzdrygnęła się.
– Mało brakowało – mruknęła.
Lucien spojrzał na nią.
– Boisz się burzy?
– Nie, wręcz przeciwnie. Uwielbiam obserwować stąd burzowe niebo.
Odsunął zasłonę z jednej strony.
– Gdzie zaparkowałaś? Nie zauważyłem twojego samochodu.
– Pod największym dębem – odparła. – Zależało mi, żeby był jak najmniej widoczny, bo przecież paparazzi mogli trafić tu za mną.
– Ktoś cię śledził?
– Nie, ale na podjeździe były świeże ślady opon. Myślałam, że mama i Harlan pojechali gdzieś na krótko, lecz najwyraźniej w ogóle ich tu nie było.
– Może to ślady opon kogoś, kto zajmuje się domem, co?
Audrey uniosła brwi.
– Czy ten dom wygląda na taki, którym ktoś się niedawno zajmował? – spytała.
– Słuszna uwaga.
Oślepiająca błyskawica rozdarła niebo. Gruchnął grzmot, a parę sekund później rozległ się donośny trzask łamiącego się drzewa i łomot walących się na metal gałęzi.
– Pod którym drzewem zostawiłaś samochód? – odezwał się Lucien.
Audrey rozpaczliwym gestem złapała się za głowę.
– Nie! Nie, nie, nieeee!
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.