który arogancko się uśmiechał. Mimo że nie było żadnych wątpliwości, Gurevich porównał zdjęcie z twarzą trupa, a potem głośno przeczytał tytuł:
– „Philips nie stawia się w sądzie”… „Sędzia skazuje oskarżonego, ponieważ jego adwokat nie zjawił się na sali sądowej”.
Podczas gdy Chang kończył oględziny głowy, Boris zwrócił się do obecnych:
– Randall „Randy” Philips, trzydzieści sześć lat, ekspert w sprawach przemocy w rodzinie. Zwykle stawał po stronie złych mężów. Swoją strategię obrony konstruował tak, aby odkryć jak najwięcej obrzydliwości w postępowaniu żon i narzeczonych. Jeśli ich nie znajdował, to sam je wymyślał. Jego specjalnością było pogrążanie nieszczęśliwych kobiet poprzez traktowanie ich jak śmieci i przypisywanie im najgorszych przywar. Nie do wiary! Chociaż biedaczki pojawiały się w sądzie z sińcami, w ciemnych okularach albo na wózku inwalidzkim, Philips potrafił swoimi opowieściami narzucić ławnikom przekonanie, że same szukały tych obrażeń.
Mila zauważyła rozbawione spojrzenia, jakie wymienili między sobą ludzie Changa. Zwykła, prostacka męska solidarność przypomniała im telewizyjne występy Randy Philipsa. Motto adwokata brzmiało: „Zawsze łatwo jest osądzić kobietę… Chociaż sądzeniem zajmują się inne kobiety”. W ten sposób w większości przypadków udawało mu się osiągać uniewinnienie klientów, a dla pozostałych uzyskiwał znacznie złagodzone wyroki. Zarobił sobie na przezwisko „kata żon” oraz inne, już nie tak miłe: „Randy szuja”.
– Być może uda się nam odtworzyć, jak się to odbyło – oświadczył Chang, kończąc pobieżne oględziny. – Najpierw ogłuszono go za pomocą elektrycznego pistoletu, paralizatora albo elektrycznego narzędzia do popędzania bydła. – Wskazał miejsce na gardle, w którym znajdowało się wyraźne oparzenie wywołane krótkim wyładowaniem. – Potem został unieruchomiony pasami. Wreszcie, założono mu torbę na głowę. Zahamowanie czynności dróg oddechowych w krótkim czasie doprowadziło do zgonu.
Obecni zareagowali milczeniem na tę ostatnią wypowiedź.
– Czy Randy Philips był żonaty?
Wszyscy odwrócili się w stronę Mili, zaskoczeni nieoczekiwanym pytaniem. Gurevich przyjrzał się jej z podejrzliwą miną.
– Mogę się mylić, ale nie przypominam sobie, żeby miał żonę – zapewnił ją Boris.
Nie dodając nic więcej, uniosła rękę, żeby wskazać lewą dłoń trupa i obrączkę, którą zauważyła dzięki odbiciu księżycowego światła w chwili, gdy odkryła zwłoki.
Nikt nie odezwał się ani słowem.
* * *
Musiało tu chodzić o jakąś formę odwetu.
– Uwierzylibyście w coś takiego? Randy zmuszony poślubić własną śmierć w kaplicy miłości – zakpił Chang w chwili, gdy opuszczał miejsce zbrodni, starając się jednak, żeby nie usłyszał tego Gurevich. Wciąż jeszcze nieusatysfakcjonowany, dorzucił: – To tak, jakby powiedzieć: „Wplątałeś się w małżeństwo, od którego nie uciekniesz”.
Dokładnie jak kobiety schwytane w pułapkę snu o miłości, w którym jednak kryje się koszmar, pomyślała Mila. Pozbawione możliwości żądania rozwodu, ponieważ nie miały dochodów albo pracy, zmuszone znosić złe traktowanie, ponieważ strach przed pobiciem ustępuje obawie utracenia wszystkiego. Kobiety, które wprawdzie zdobyły się na odwagę, żeby oskarżyć męża o stosowanie przemocy, ale musiały oglądać powrót ich dręczyciela uwolnionego od winy dzięki zabiegom Randy’ego.
– Trzeba ustalić, czy w zamordowaniu go brał udział więcej niż jeden sprawca – oświadczył Gurevich, podczas gdy Krepp i jego ludzie wracali do swoich zajęć na miejscu zbrodni, żeby dokończyć prace przerwane z powodu ustąpienia pola lekarzowi sądowemu.
– Był tylko jeden zabójca – zareagował z miejsca ekspert laboratorium swym zwykłym rozdrażnionym tonem, oddalając wszelkie inne hipotezy.
– Jesteś tego pewien? – spytał Boris.
– Kiedy tu przyjechaliśmy i zabezpieczyliśmy miejsce zbrodni, poprosiłem moich ludzi, żeby sprawdzili ślady na podłodze kaplicy. Bardzo nam w tym pomógł kurz, który gromadził się tu od lat. Jeśli pominąć ślady pozostawione przez agentkę Vasquez, wszystkie pozostałe należały do ofiary i do drugiej osoby, która nosi buty numer trzydzieści osiem.
– Proszę kontynuować – zachęcił go Gurevich, zainteresowany rekonstrukcją zbrodni.
– Na placu nie udało się nam odkryć wyraźnych śladów pozostawionych przez opony. Musimy jeszcze ustalić, w jaki sposób Philips i morderca tu dotarli. Powiedziałbym, że dobrze by było, gdyby płetwonurkowie zbadali dno jeziora.
Jedyny motyw, dla którego zabójca musiał się pozbyć samochodu Randy’ego Philipsa, był taki, żeby nie pozbawiać zaskoczenia kogoś, kto znalazł ciało, pomyślała Mila. Doskonała inscenizacja.
– Być może należy się trochę dokładniej przyjrzeć tej obrączce – powiedział Krep, wskazując dłoń Philipsa.
– Jeśli znajdują się na niej jakieś ślady, musi je pan zbadać – nakazał mu Gurevich.
Ekspert mruknął coś pod nosem, a potem przykląkł obok materaca i uniósł z romantycznym niemal wdziękiem pozbawioną ciała dłoń ofiary. Zsunął obrączkę, żeby zabrać ją do zaparkowanej przed kaplicą furgonetki z aparaturą.
* * *
Jeden z funkcjonariuszy podał stojącym na placu Gurevichowi i Borisowi po kubku kawy. Nie pomyślał o Mili, która trzymała się w należytej odległości od dwóch zwierzchników, starając się jednak usłyszeć, o czym rozmawiają.
– Nikt nie złożył zawiadomienia o zniknięciu Randy’ego.
– Jeśli żył samotnie, nie ma się czemu dziwić. Być może zdarzało się co jakiś czas, że nie przychodził do biura albo nie informował sekretarki o swoich planach. Ten gość miał mnóstwo spraw i równie wiele sekretów. – Boris oparł ręce na biodrach. – Ale jeśli wyłączymy Rogera Valina, który moim zdaniem nie miał powodu, żeby go mordować, to w takim razie kto to zrobił?
Mila odnosiła wrażenie, że to, co się tu działo, należało do jakiegoś bardziej złożonego planu. Chętnie wzięłaby udział w rozmowie zwierzchników, ale nie ruszyła się z miejsca. Wciągnął ją do niej sam Gurevich.
– Pani Vasquez, a co pani o tym myśli? Ktoś porwał adwokata i przywiózł tutaj, żeby go zamordować. Jak pani to tłumaczy?
Aż do tej chwili inspektor zachowywał się tak, że czuła się niewidoczna, a teraz nagle oddawał jej głos. Podeszła bliżej, żeby odpowiedzieć.
– Nie sądzę, żeby zabójca porwał adwokata Philipsa, to zbyt skomplikowane i ryzykowne. Myślę, że zwabił go w to miejsce jakimś kłamstwem. Ogłuszył go, a potem związał i zrobił całą resztę.
– Dlaczego Randy, który był przebiegłym gościem, miałby udawać się w takie odosobnione miejsce? – Pytanie Gurevicha nie zabrzmiało jak krytyka jej domysłów, inspektor nie negował tego, ale raczej starał się lepiej ją zrozumieć.
– Przychodzą mi na myśl przeróżne przypuszczenia dotyczące tego, co mogło skłonić adwokata, żeby przyjąć zaproszenie i tu przyjechać: morderca miał, albo udawał, że ma coś, na czym Philipsowi zależało. Być może były to kompromitujące informacje o żonie albo towarzyszce życia jego klienta. Lub też znali się już, więc ofiara nie miała powodów do nieufności.
Gurevich skrzywił się.
– Niech się pani wypowie jasno, o czym pani