Donato Carrisi

Hipoteza zła


Скачать книгу

ci czuć się żywym. W przypadku Mili był to spadek, jaki pozostawiła jej sprawa Zaklinacza. Ale nie tylko to.

      W końcu wyciągnęła rękę w stronę kontaktu. Zapaliła się lampa z abażurem po drugiej stronie pokoju. Stosy książek zapełniały salon, a także sypialnię, łazienkę, a nawet maleńką kuchnię. Były to powieści, eseje, teksty poświęcone filozofii, książki historyczne. Nowe i używane. Kupowała je w księgarniach albo u bukinistów.

      Zaczęła je gromadzić, gdy zniknął jej kolega z Przedpiekla, Eric Vincenti. Obawiała się, że skończy tak jak on, pochłonięta obsesją poszukiwania zaginionych.

      Szukam ich wszędzie. Szukam bezustannie.

      Lub zostanie połknięta przez ten sam mrok, który starała się zgłębić. Pod pewnymi względami te książki były balastem zapewniającym zakotwiczenie w życiu, ponieważ miały jakieś zakończenie. Nie przywiązywała wagi do tego, czy jest ono szczęśliwe, czy nie, albowiem tak czy owak stanowiło zawsze pewną zaletę, podczas gdy właśnie tego brakowało sprawom, którymi codziennie się zajmowała. Poza tym, książki stanowiły antidotum przeciwko milczeniu, ponieważ wypełniały umysł słowami niezbędnymi do zapełnienia pustki pozostawionej przez ofiary. Ale przede wszystkim umożliwiały ucieczkę. Były jej sposobem na zniknięcie. Zagłębiała się w lekturze i cała reszta, łącznie z nią samą, przestawała istnieć. W książkach mogła być kimkolwiek. Co było równoznaczne z tym, że stawała się nikim.

      Za każdym razem, gdy wracała do swego mieszkania, witały ją tylko one.

      Podeszła do kontuaru oddzielającego salon od małej kuchni. Zsunęła kaburę z pistoletem z pasa i odłożyła ją razem z odznaką i kwarcowym zegarkiem. Ściągnęła podkoszulkę i w odbiciu w oknie zobaczyła swoje chude, poznaczone bliznami ciało. Była zadowolona, że nie ma zgrabnej sylwetki, w przeciwnym razie odczuwałaby pokusę, żeby pociąć żyletką także korpus. Rany, jakimi się przez lata znaczyła, poświadczały zadawanie sobie bólu, którego nie była w stanie odczuwać wobec ofiar zła czynionego przez innych. Był to jedyny znany jej sposób na przypominanie sobie samej, że w gruncie rzeczy jest istotą ludzką.

      Niebawem miał minąć rok od dnia, kiedy zadała sobie ostatnią ranę. Mimo że niczego sobie nie przyrzekała, próbowała z tego zrezygnować. Traktowała to jako część procesu samonaprawy, jaką starała się przeprowadzić. Trzysta sześćdziesiąt pięć dni bez nacinania się, nie do wiary. Ale oglądanie swego odbicia w lustrze wciąż jeszcze było zaproszeniem, żeby to zrobić, nagie ciało wciąż ją kusiło. Dlatego przeniosła wzrok gdzie indziej. Jednak zanim schowała się pod prysznicem, włączyła leżący na stole laptop.

      Niebawem miała się z kimś spotkać.

      12

      To był już rytuał.

      Wycierając włosy, ubrana tylko w płaszcz kąpielowy, Mila wzięła komputer ze stołu i zabrała go do łóżka. Ułożyła go na nogach i uruchomiła jeden z programów. Zgasiła światło i zaczęła czekać na połączenie internetowe. Znajdujące się gdzieś daleko bliźniacze urządzenie odpowiedziało i na ekranie pojawiło się ciemne okno. Mila natychmiast rozpoznała znajomy odgłos. Był cichy, ale odzywał się nieprzerwanie. Dochodził z ciemności, ale nie był groźny.

      Oddech.

      Przysłuchiwała mu się przez pewien czas, pozwalając się kołysać jego spokojnemu rytmowi. Po kilku sekundach wystukała na klawiaturze polecenie i w miejsce czarnego ekranu pojawił się obraz.

      Pokoik oświetlony słabym zielonkawym światłem.

      Maleńka kamera – podobna do tej, jaką zamierzała umieścić w domu Connerów – sondowała ciemność w podczerwieni. Po prawej stronie widać było szafę, w środku zabawki rozrzucone na miękkim włochatym dywanie i afisz z bohaterami animowanych filmów na ścianie, a po lewej domek dla lalek i pojedyncze łóżko.

      Pod kołdrą spała dziewczynka.

      Mila nie dostrzegła niczego dziwnego, wszystko wydawało się pogrążone w spokoju. Przyglądała się przez jakiś czas, zahipnotyzowana tym pogodnym widokiem. W naturalnym odruchu pomyślała o innej dziewczynce – zjawie zamkniętej w piwnicy, którą uratowała kilkanaście godzin wcześniej. Gdyby się skupiła, mogłaby jeszcze poczuć jej ciężar w ramionach, gdy ją stamtąd wynosiła. Ale nie poczuła współczucia ani czułości. W pamięci pozostało jej jedynie wrażenie dotyku, coś w rodzaju dodatkowej kary za to, że nie odczuwa cienia empatii. Mimo to konfrontacja z panią Conner pozostawiła w niej pewien ślad.

      Jaką matką bym była, gdybym nie znała imienia ulubionej lalki mojej córki?

      W pokoiku coś się wydarzyło. Do otwartych drzwi napłynęło dalekie światło, prędko przygaszone przez cień ludzkiej sylwetki, który przybliżał się, ulegając skróceniu. Po chwili na progu pojawiła się jakaś postać. Była to kobieta, ale nie można było zobaczyć jej twarzy. Podeszła, żeby poprawić kołdrę okrywającą dziewczynkę. Zrobiwszy to, oparła się o futrynę i zaczęła się przyglądać śpiącemu dziecku.

      „A ty znasz imię jej ulubionej lalki?” Mila chciałaby zadać to pytanie kobiecie z ekranu.

      Nagle jednak poczuła się intruzem. Nie zrywając połączenia, wystukała na klawiaturze nowe polecenie i obok okna z obrazami na żywo otworzyło się inne, z aktami Rogera Valina. Chciała przeczytać je jeszcze raz przed zaśnięciem. Nierozwiązana pozostała podstawowa sprawa.

      Tajemnica telefonu do pralni samoobsługowej.

      Nie można się było domyślić powodu, dla którego morderca odczuwał potrzebę skontaktowania się z kimś przez telefon. Gdyby przyjąć hipotetycznie, że miał jakiegoś wspólnika, to dlaczego nikt nie odebrał?

      Zdaniem Mili coś się tu nie zgadzało. Siłą rzeczy musiało istnieć jakieś wyjaśnienie. To zachowanie nie miało sensu, a równie tajemnicza pozostała decyzja Valina, żeby włożyć te same ubrania, które miał na zdjęciu sprzed siedemnastu lat.

      Jasnoszary garnitur, koszulę w wąskie prążki, zielony krawat.

      Po dokonaniu rzezi morderca zjadł śniadanie z synem Belmana, wykorzystując tę sytuację do podania mu swoich danych personalnych. Zatroszczył się nawet o to, żeby Jes zapisał jego nazwisko na kartce i nie pomylił się, podając je policjantom. Ale przede wszystkim chciał, żeby chłopiec dobrze zapamiętał jego twarz i ubranie.

      Gurevich pokpiwał sobie ze szczegółu dotyczącego ubrania, twierdząc, że być może przez siedemnaście lat masowy morderca znajdował się w rękach kosmitów. Ale po wizycie w domu pani Walcott i odkryciu kolekcji zegarków Mila wolała porównywać Valina do osoby przemieszczającej się w czasie, która jest w stanie przejść przez czarną dziurę łączącą odległe epoki. Obie hipotezy były jednakowo nieprawdopodobne, ale różnica między nimi wskazywała na odmienne podejście do śledztwa. Gurevich, funkcjonariusz wydziału zabójstw, był przyzwyczajony do koncentrowania się na chwili obecnej, na „tu i teraz”, według kryteriów przyczynowo-skutkowych. Natomiast w Przedpieklu skupiano się na przeszłości.

      Tę różnicę wyjaśnił jej Eric Vincenti. Mila pamiętała rozmowy z kolegą z sekcji osób zaginionych, zanim on sam wybrał los tych, których poszukiwał.

      – Morderstwo konkretyzuje się w chwili śmierci – mawiał Vincenti. – Natomiast nie wystarcza czyjeś zniknięcie, bo żeby mówić o „przypadku zaginięcia”, konieczny jest upływ czasu. Żeby podjąć poszukiwania, musi upłynąć nie tylko trzydzieści sześć godzin wymaganych przez prawo, ale dużo więcej. Zaginięcie krystalizuje się wtedy, gdy to, co dany osobnik pozostawił za plecami, zaczyna się rozpadać: elektrownia przerywa dostarczanie prądu z powodu opóźnienia płatności, rośliny na balkonie więdną, ponieważ nikt ich nie podlewa,