palce układały się w literę „v”, znak zwycięstwa.
Krepp po raz ostatni obszedł pokój, żeby upewnić się, czy wszystko jest na właściwym miejscu i może rozpocząć rekonstrukcję.
– Dobrze – rzucił, poprawiając rękawiczki. – Pokój wyglądał w przybliżeniu tak w chwili naszego przybycia. Broń, Smith & Wesson sześćset osiemdziesiąt sześć, leżała na łóżku. Bębenek może pomieścić sześć naboi, ale dwóch z nich brakowało. Jeden pocisk znajduje się w sercu nieodżałowanej pamięci Thomasa Belmana. Natomiast drugi nabój pozostał nietknięty i leży na szafce nocnej obok łóżka.
Wszyscy obecni odwrócili się w stronę szafki, na której leżał nabój .357 Magnum.
– Wyjaśnienie tego wydaje mi się raczej proste – ciągnął technik. – Valin chciał dać gospodarzowi szansę przeżycia. Niczym w odwróconej rosyjskiej ruletce, wyjął z bębenka jeden nabój, właśnie ten leżący na szafce, i poprosił Belmana, żeby wybrał jedną liczbę.
Mila ponownie przyjrzała się prawej ręce ofiary. To, co wydawało się jej znakiem victorii, w rzeczywistości odpowiadało wyborowi dokonanemu przez ofiarę.
Liczbie dwa.
– Belman miał jedną szansę na sześć, że ucieknie przed śmiercią. Ale miał pecha i mu się nie udało – zakończył Krepp.
– Valin chciał również sprawdzić, czy Belman chce przeżyć swoich bliskich – wtrąciła Mila, wprawiając obecnych w zdumienie. – Chciał się dowiedzieć, czy zapragnie pewnego dnia pomścić śmierć swojej rodziny, i wypróbować go w tym niepewnym położeniu między życiem i śmiercią. Ale to nie tłumaczy jeszcze, jakie pobudki popchnęły go do tego wszystkiego…
W tym momencie inspektor Gurevich wyszedł z kąta, w którym się zaszył, i zaczął cicho bić brawo.
– Dobrze, bardzo dobrze – powiedział, podchodząc bliżej. – Cieszę się, że mogła pani przyjechać, agentko Vasquez – dodał słodziutkim tonem i zaprzestał klaskania.
Nie wydawało mi się, żebym miała inną możliwość, pomyślała Mila.
– Obowiązek, panie inspektorze.
Być może Gurevich wyczuł fałszywy ton w jej głosie. Podszedł jeszcze bliżej, dzięki czemu miała okazję przyjrzeć się lepiej jego twarzy zdominowanej przez nos cienki jak ostrze noża. W skronie zagłębiła mu się już łysina, upodabniając kościste czoło do czegoś w rodzaju pancerza.
– Proszę mi powiedzieć, agentko Vasquez, czy w świetle tego, co pani dopiero co powiedziała, byłaby pani w stanie nakreślić profil psychologiczny mordercy?
Mila, która wydrukowała sobie kopię akt, żeby przeczytać je w czasie jazdy, zaryzykowała:
– Przez całe życie Roger Valin opiekował się chorą matką. Miał tylko ją. Kobieta była dotknięta rzadką chorobą zwyrodnieniową i wymagała stałej opieki. Valin został zatrudniony jako księgowy przez spółkę audytową, dlatego za dnia, gdy był w pracy, matką zajmowała się zawodowa pielęgniarka, której pensja prawie w całości pochłaniała jego zarobki. Gdy zaginął bez śladu, przesłuchiwaliśmy jego kolegów z pracy i nie potrafili oni dostarczyć dokładnego opisu przyzwyczajeń Valina. Niektórzy nie znali nawet jego imienia. Z nikim nie rozmawiał, nie nawiązał w biurze żadnych stosunków, nie było go nawet na bożonarodzeniowych zdjęciach.
– Wydaje mi się, że jest to portret psychopaty, który przez całe życie ukrywa urazę i pewnego dnia udaje się do biura, zabierając ze sobą AK-czterdzieści siedem – podsumował za nią Gurevich.
– Myślę, panie inspektorze, że sprawa jest bardziej złożona – poprawiła go Mila.
– Co każe pani tak sądzić?
– Spoglądamy na życie Valina z naszego punktu widzenia. Ale to, co wydaje się nieszczęśliwą egzystencją człowieka będącego zakładnikiem choroby matki, w rzeczywistości jest czymś zupełnie innym.
– A konkretnie?
– Nie wątpię, że na początku opieka nad matką była dla niego ciężarem, ale z upływem czasu Valin dojrzał w niej coś w rodzaju misji. Zajmowanie się matką, troska o nią stała się celem jego życia. Innymi słowy, to była jego prawdziwa praca. Całą resztę, biuro, kontakty z ludźmi, traktował jako męczący dodatek. Wraz ze śmiercią matki jego życie się zawaliło i poczuł się niepotrzebny.
– Co skłania panią do przyjęcia takiego poglądu?
– Niedawno poznałam pewien szczegół z jego życia, który być może jest w stanie wyjaśnić wiele rzeczy. Gdy zmarła matka Valina, przez cztery dni czuwał przy zwłokach. Dopiero wtedy sąsiedzi, zaalarmowani brzydkim zapachem, zawiadomili strażaków. Trzy miesiące po pogrzebie księgowy rozpłynął się w nicości. Jest rzeczą oczywistą, że był osobnikiem cierpiącym na wyraźne ograniczenia sfery uczuć, nie umiał poradzić sobie z cierpieniem. W takich przypadkach podmiot nie myśli o zabijaniu, ale o samobójstwie.
– Więc sądzi pani, agentko Vasquez, że on je w końcu popełni? – spytał prowokacyjnym tonem Gurevich.
– Tego nie wiem – przyznała z zakłopotaniem Mila. Krepp utkwił w niej spojrzenie, udzielając niemego wsparcia. Ale w tym momencie Mila domyśliła się prawdy. – Znaliście wcześniej historię jego życia, prawda?
– Przyznaję, że zachowaliśmy się wobec pani trochę nietaktownie – potwierdził Gurevich.
Ta informacja nią wstrząsnęła. Inspektor wręczył jej przezroczystą teczkę, która zawierała kartki z czasopisma naukowego. Obok artykułu widniało zdjęcie Belmana.
– Oszczędzę pani czytania. Krótko mówiąc, napisano tu, że spółka Belmana była właścicielem patentu na jedyny lek zapewniający przeżycie osobom dotkniętym pewnym rzadkim schorzeniem. – Gurevich dobitnie wymówił to zdanie, żeby zabrzmiało bardziej efektownie. – Cudowny lek, który może poprawić warunki życia pacjentów, czasami znacznie opóźniając ich śmierć. Niestety, jest bardzo drogi. Zgadnie pani, o jakiej rzadkiej chorobie mówimy?
– Pensja Valina nie wystarczała na leczenie matki – wtrącił Boris. – Wydał wszystkie oszczędności, a potem, kiedy nie dawał już rady, pozostało mu tylko patrzeć, jak umiera.
Oto źródło tak wielkiego rozżalenia, pomyślała Mila i natychmiast uświadomiła sobie w pełni, dlaczego Roger Valin sięgnął po ów dziwny rytuał z odwróconą rosyjską ruletką.
– Stąd brakujący nabój w bębenku: Valin zaoferował ofierze możliwość przeżycia, coś, co nie było dane jego matce.
– Dokładnie tak się to odbyło – potwierdził Boris. – A teraz potrzebujemy kompletnego raportu o zniknięciu Valina, wraz z jego profilem psychologicznym.
– Dlaczego prosicie o to mnie? Czy jakiś kryminolog nie zrobiłby tego lepiej? – Mila nadal nie rozumiała powodów.
Do rozmowy włączył się znowu Gurevich.
– Kto doniósł o zniknięciu Valina siedemnaście lat temu?
Pytanie nie miało nic wspólnego z wątpliwościami Mili, mimo to odpowiedziała:
– Po tygodniu nieusprawiedliwionej nieobecności zrobiła to spółka, w której pracował. Nie można go było odnaleźć.
– Kiedy widziano go po raz ostatni?
– Nikt tego nie pamięta.
Inspektor odwrócił się do Borisa.
– Nie powiedziałeś jej, prawda?
– Jeszcze nie – przyznał półgłosem zapytany.