– To są tylko przedmioty naszej pracy. I jeśli nie myślisz o nich w ten sposób, nie zagrzejesz tu długo miejsca. Ja jestem tu od dwudziestu lat.
Ona jednak nie umiała odnosić się do tych osób jak do „przedmiotów pracy”. W innych biurach wydziału nazywano je „ofiarami”. Był to nieprecyzyjny termin oznaczający tylko, że dotknął ich jakiś rodzaj przestępstwa. Ale policjanci, którzy nie pracowali w Przedpieklu, nawet nie zdawali sobie sprawy, jak bardzo powinni być szczęśliwi, że mogą stosować to określenie.
W przypadkach zaginięć nie można ustalić od razu, czy osoba zaginiona jest ofiarą, czy też wszystko zaplanowała.
W rzeczywistości pracujący w Przedpieklu nie wiedzieli, czego dotyczy śledztwo, czy jest to porwanie, zabójstwo czy oddalenie się z własnej woli. Pracownicy Przedpiekla nie byli nagradzani wymierzeniem sprawiedliwości. Nie motywowała ich myśl o tym, że trzeba schwytać złoczyńcę. Musieli zadowalać się możliwością poznania prawdy. W istocie wątpliwość może stać się obsesją nie tylko dla kogoś, kto w realnym świecie kochał zaginioną osobę, więc chciałby wiedzieć, co się wydarzyło, i to popycha go do działania.
Mila dobrze przyswoiła sobie pewną lekcję. Przez pierwsze cztery lata pracy tutaj kolegowała się z Erikiem Vincentim, spokojnym, uprzejmym człowiekiem, który pewnego razu wyjawił jej, że dziewczyny zawsze rzucają go z tego samego powodu. Gdy gdzieś z nimi wychodzi, na kolację albo napić się czegoś, rozgląda się po stolikach lub przechodniach. „Mówiły do mnie, a ja byłem rozkojarzony. Próbowałem słuchać, ale mi się nie udawało. Jedna z nich powiedziała mi, żebym przestał przyglądać się innym, kiedy jestem z nią”.
Mila pamiętała nikły uśmieszek Erica Vincentiego, kiedy jej o tym mówił. Jego głos był trochę ochrypły, delikatny, jakby Eric zgadzał się z dziewczyną. Niemal pogodził się z tą myślą i opowiadał o tym, jakby to była zabawna anegdota. Ale potem spoważniał.
– Szukam ich wszędzie. Szukam ich bezustannie.
Tych kilka słów nieoczekiwanie napełniło ją chłodem, który już nigdy jej nie opuścił.
Pewnej marcowej niedzieli Eric Vincenti zaginął. Łóżko w jego kawalerskim mieszkaniu było zasłane, klucze leżały na szafce przy wejściu, ubrania wisiały w szafie. Na jedynym zdjęciu, jakie znaleźli, stał uśmiechnięty pośród paru dawnych kolegów, pokazując z dumą dopiero co złowionego suma. Jego podobizna znalazła się wśród innych, na ścianie od wschodu.
– Po prostu nie wytrzymał – skomentował sprawę Steph.
Być może wchłonęła go ciemność, pomyślała Mila.
Idąc na swoje miejsce, przyjrzała się biurku Erica Vincentiego, na którym w ciągu dwóch lat od jego zaginięcia nic się nie zmieniło. Był to ostatni ślad jego życia.
Tak więc pozostali we dwójkę, Steph i ona, na służbie w Przedpieklu.
W innych sekcjach wydziału policjantów było tak wielu, że musieli pracować w zatłoczonych pomieszczeniach i nękały ich normy skuteczności ustalone przez zwierzchników. Tymczasem ona i kapitan Steph mieli do dyspozycji mnóstwo przestrzeni, nie musieli zdawać sprawozdań ze swoich metod działania ani gwarantować wyników. Mimo to nie chciał tu pracować żaden choć trochę ambitny policjant – nadzieje na zrobienie kariery nikną, gdy ze ścian wpatrują się w ciebie niewyjaśnione śledztwa.
Natomiast Mila wybrała tę pracę świadomie, gdy siedem lat wcześniej zaproponowano jej promocję za największe w ostatnim czasie śledztwo. Zwierzchnicy popadli w zdumienie, wielu z nich uważało, że zagrzebywanie się w tej dziurze pozbawione jest sensu. Ale ona nie zmieniła decyzji.
Zdjąwszy dresy do biegania, które tego ranka posłużyły jej za przebranie, włożyła swój zwykły strój – podkoszulkę z długimi rękawami, szare dżinsy i tenisówki – gotowa usiąść przed komputerem, żeby napisać raport z tego, co się wydarzyło w domu Connerów. Zjawa, która okazała się bezimienną dziewczynką, została powierzona ludziom z opieki społecznej. Dwie panie psycholog z eskortą radiowozu pojechały, żeby zabrać ze szkoły i z przedszkola jej starsze siostry. Pani Conner została aresztowana i ten sam los, o ile Mila wiedziała, spotka też jej męża, gdy tylko policja zdoła wytropić go w miejscu pracy.
Gdy czekała, aż stary komputer się uruchomi, wrócił głos, który nękał ją przez cały ranek.
Nie jestem lepsza od niej.
Podniosła wzrok na drzwi do pokoju Stepha. Zamknął je, podczas gdy zazwyczaj zostawiał otwarte. Zaczęła się zastanawiać nad powodem tej zmiany, gdy wyjrzał ze swego biura.
– Aha, już jesteś – powiedział. – Możesz wejść do mnie?
Ton jego głosu był obojętny, ale Mila wyczuła w nim pewne napięcie. Steph zniknął, zostawiając uchylone drzwi, zanim zdążyła zapytać go o cokolwiek. Podniosła się i ruszyła posłusznie w ich kierunku. Podchodząc bliżej, usłyszała strzępy rozmowy. Słychać było dwa różne głosy.
Nikt nigdy nie schodził do Przedpiekla.
Wydawało się jednak, że Steph jest w czyimś towarzystwie.
4
Musiał zaistnieć jakiś ważny powód tej wizyty.
Koledzy z wyższych pięter trzymali się z dala od Przedpiekla, tak jakby ciążyło na nim przekleństwo albo przebywanie tam przynosiło pecha. Zwierzchnicy się nim nie zajmowali. Podobnie jak to się dzieje z nieczystym sumieniem, woleli o nim nie pamiętać. Lub może wszyscy bali się, że wchłonie ich pokój zagubionych śladów i zostaną więźniami egzystencji zawieszonej między życiem a śmiercią.
Gdy Mila otworzyła drzwi, Steph był przy swoim biurku. Przed nim siedział mężczyzna o szerokich barach, które z trudem mieściły się w brązowej marynarce od garnituru. Pomimo kilogramów, których mu przybyło, postępującej łysiny i krawata, który, zamiast przydawać mu elegancji, wyglądał, jakby go dławił, Mila natychmiast rozpoznała dobrotliwy uśmiech Klausa Borisa.
Podniósł się i ruszył w jej kierunku.
– Jak się miewasz, Vasquez?
Szykował się, żeby ją objąć, ale powstrzymał się, przypomniawszy sobie nagle, że Mila nie lubi, gdy się jej dotyka. Skończyło się więc na niezręcznym geście.
– Czuję się dobrze, a ty schudłeś – powiedziała, żeby złagodzić skrępowanie.
Boris roześmiał się głośno.
– Nic na to nie poradzę, jestem człowiekiem czynu – odparł, a potem klepnął się po wydatnym brzuchu.
To już nie ten dawny Boris, pomyślała. Ożenił się, ma dwoje dzieci i jako inspektor został jednym z jej zwierzchników. Ten ostatni szczegół przekonał ją jeszcze mocniej, że nie przyszedł tu z wizytą towarzyską.
– Sędzia gratuluje ci odkrycia z dzisiejszego ranka.
Coś takiego, sama Sędzia, pomyślała Mila. Jeśli szefowa wydziału interesuje się policjantką z Przedpiekla, coś w tym musi być. Sprawa była raczej prosta: gdyby się okazało, że za jakimś zaginięciem kryje się ręka mordercy, śledztwo automatycznie przechodziło do sekcji zabójstw, a wraz z nim możliwość przypisania sobie całej zasługi w przypadku wyjaśnienia sprawy.
Żadnych medali dla ludzi z Przedpiekla.
Sprawa Connerów przyjęła podobny bieg. W zamian Mila otrzymała coś w rodzaju wybaczenia tego, że stosuje niezbyt legalne metody. Agenci z sekcji zapobiegania przestępczości byli bardzo zadowoleni, że przejmują to śledztwo. W gruncie rzeczy chodziło w nim, ni mniej, ni więcej, tylko o uprowadzenie osoby.
–