chwili, obejmując jej nogi, zanim zdążyła zawisnąć całym ciężarem na sznurze. Dziewczynka kopnęła, zaczęła się miotać, próbowała krzyczeć. Do chwili, gdy Mila zwróciła się do niej po imieniu.
– Elizo – powiedziała łagodnie.
I ona przypomniała sobie, kim jest.
Zupełnie o tym zapomniała. Pozbawiły ją tej świadomości lata uwięzienia, ujmując po kawałku każdego dnia. Aż w końcu doszła do przekonania, że ten człowiek jest jej rodziną, a reszta świata o niej zapomniała. I reszta świata nie zrobi nic, żeby ją uratować.
Zdumiona Eliza spojrzała Mili w oczy. Uspokoiła się i pozwoliła się uratować.
3
Sześć rąk. Pięć imion.
Z tą zagadką ekipa opuściła polanę pośrodku lasu i przeniosła się do kampera zaparkowanego przy drodze. Wydawało się, że świeża kawa i kanapki nie pasują do sytuacji, a służą jedynie zachowaniu pozorów jej kontrolowania. W każdym razie nikt w ten chłodny lutowy poranek nie myślał o jedzeniu.
Stern wyjął z kieszeni pudełko miętówek, potrząsnął nim i wysypał kilka na dłoń, po czym wrzucił je do ust. Twierdził, że pomagają mu myśleć.
– Jak to możliwe? – zapytał, kierując te słowa bardziej do siebie niż do innych.
– Kurwa… – wyrwało się Borisowi, ale tak cicho, że nikt tego nie usłyszał.
Rosa szukała w kamperze miejsca, w którym mogłaby pozbierać myśli. Goran to zauważył. Rozumiał ją, ma przecież córkę w wieku tamtych dziewczynek. To pierwsza rzecz, o której człowiek myśli, gdy staje w obliczu zbrodni przeciwko nieletnim. Własne dzieci. Zadaje sobie pytanie, co by się stało, gdyby… Ale nie może dokończyć zdania, bo już sama myśl o tym jest bolesna.
– Każe nam odnajdywać je po kawałku – stwierdził inspektor Roche.
– Więc takie mamy zadanie? Zbierać zwłoki? – zapytał zirytowany Boris. On, człowiek czynu, buntował się przeciwko roli grabarza, jaką mu wyznaczono. Domagał się wykrycia winnego. A także inni, którzy niezwłocznie go poparli.
Roche ich uspokoił.
– Głównym celem wciąż pozostaje jego zatrzymanie – przypomniał. – Ale nie możemy uchylać się od szukania szczątków.
– To było zaplanowane.
Wszyscy wlepili oczy w Gorana, niepewni, co sądzić o jego słowach.
– Ten nowofundlandczyk, który wywęszył rękę i wygrzebał dołek, to była część jego planu. Ten człowiek przyuważył dwóch chłopców z psem. Wiedział, że chodzą z nim do lasu. Dlatego tam właśnie urządził swój mały cmentarzyk. Prosty pomysł. Dokończył „dzieła” i pokazał nam rezultat. To wszystko.
– Chcesz powiedzieć, że go nie dopadniemy? – zapytał z niedowierzaniem Boris, którego myśl o tym doprowadzała do szału.
– Wiecie lepiej ode mnie, jak idą tego rodzaju sprawy…
– Ale on to zrobi, prawda? Znowu zabije… – Tym razem to Rosa nie chciała się pogodzić z takim stanem rzeczy. – Udało mu się, więc spróbuje po raz kolejny.
Chciała, żeby zaprzeczono, ale Goran nie wiedział, co odpowiedzieć. A gdyby nawet miał na ten temat zdanie, nie umiałby wyrazić okrucieństwa polegającego na tym, że trzeba oddzielić jakoś myśl o tych strasznych zabójstwach od cynicznego pragnienia, żeby morderca uderzył znowu. Ponieważ – i wszyscy mieli tego świadomość – złapią go tylko, jeśli się nie zatrzyma.
– Jeśli znajdziemy ciała dziewczynek – podjął inspektor Roche – będziemy przynajmniej mogli dać rodzinom możliwość pogrzebania tych dzieci, grób, na którym będą mogły się wypłakać.
Jak zwykle Roche odwrócił istotę problemu, prezentując go w sposób bardziej właściwy z politycznego punktu widzenia. Była to próba generalna tego, co miał powiedzieć prasie, aby złagodzić sprawę i poprawić swój wizerunek. Przede wszystkim żałoba, ból, żeby zyskać na czasie. A potem śledztwo i winni.
Goran wiedział jednak, że ten wybieg mu się nie uda, a dziennikarze będą się rzucali na każdy kęs, połykając żarłocznie całą historię i doprawiając ją najbardziej drastycznymi szczegółami. A przede wszystkim od tej chwili nic nie zostanie im wybaczone. Każdy ich ruch, każde słowo będzie miało wagę obietnicy, uroczystego zobowiązania. Roche był przekonany, że zdoła utrzymać dziennikarzy na dystans, za każdym razem rzucając im coś, co chcieliby usłyszeć. I Goran pozostawił szefowi złudzenie, że nad wszystkim panuje.
– Wydaje mi się, że będziemy musieli nadać temu typowi jakieś imię… Zanim zrobi to prasa – powiedział Roche.
Goran zgadzał się z tym, ale nie z tego samego powodu co inspektor. Jak wszyscy kryminolodzy, którzy pracowali dla policji, doktor Gavila miał własne sposoby. Po pierwsze, należy przypisać zbrodniarzowi jakieś cechy, aby nadać jego rozwodnionej i nieokreślonej sylwetce ludzki rys. Albowiem w obliczu tak okrutnego i bezinteresownego zła zawsze ma się skłonność do zapominania, że jego sprawca, podobnie jak ofiara, jest osobą, która często prowadzi normalny żywot, ma pracę, a może nawet rodzinę. Na poparcie tej tezy doktor Gavila przypominał swoim studentom, że prawie za każdym razem, gdy aresztuje się seryjnego mordercę, jego sąsiedzi, domownicy i członkowie rodziny twardo lądują na ziemi.
„Określamy ich mianem potworów, ponieważ oceniamy ich jako ludzi nam dalekich, chcemy, żeby byli »inni« – mówił na seminariach. – Tymczasem oni przypominają nas we wszystkim i pod każdym względem. Wolimy jednak wykluczyć myśl, że ktoś podobny do nas jest zdolny do takich rzeczy. Służy to po części rozgrzeszeniu naszej natury. Antropolodzy nazywają to odpersonalizowaniem przestępcy i często jest to główna przeszkoda na drodze do identyfikacji seryjnego mordercy. Ponieważ człowiek ma słabe punkty i może zostać schwytany. A potwór nie”.
Z tego powodu Goran zawsze wieszał na ścianie sali wykładowej czarno-białe zdjęcie dziecka, pucołowatego bobasa, bezbronne ludzkie małe. Jego studenci widywali je codziennie i w końcu przywiązywali się do tego obrazka. Gdy – mniej więcej w połowie semestru – ktoś zbierał się na odwagę, żeby zapytać, co to za dziecko, Goran rzucał im wyzwanie, żeby zgadli. Odpowiedzi były najróżniejsze i najbardziej fantastyczne. A jego bawiły ich miny, gdy wyjawiał im, że ten dzieciak to Adolf Hitler.
W okresie powojennym nazistowski przywódca stał się w zbiorowej wyobraźni potworem i przez całe lata narody, które wyszły z wojny jako zwycięzcy, sprzeciwiały się przedstawianiu innego jego obrazu. Dlatego nikt nie znał zdjęć Führera z okresu dzieciństwa. Potwór nie mógł być kiedyś dzieckiem, nie mógł żywić uczuć innych niż nienawiść ani prowadzić życia podobnego do egzystencji swoich rówieśników, którzy później mieli stać się jego ofiarami.
„Wiele osób rozumie »humanizowanie« Hitlera jako »usprawiedliwianie« go – wyjaśniał wówczas Goran. – Tymczasem społeczeństwo pragnie, aby skrajne zło nie znalazło wytłumaczenia ani zrozumienia. A tego rodzaju próba oznacza poszukiwanie jakiegoś usprawiedliwienia również dla niego”.
W kamperze Boris zaproponował dla autora cmentarza rąk imię Albert, na pamiątkę jednego z dawnych śledztw. Wszyscy z uśmiechem przyjęli jego pomysł. Podjęto decyzję.
Od tej chwili członkowie ekipy używali tego imienia i z każdym dniem Albert zyskiwał coraz wyraźniejszą fizjonomię. Nos, oczy, twarz, własne życie. Każde z nich widziało go po swojemu i już nikt nie traktował go jako umykającego cienia.
– A więc Albert? – pod koniec zebrania Roche jeszcze raz