Mila ją odnalazła, oni nadal czekali na dziecko, które utracili. Nie odzyskali spokoju.
Po uścisku przyprawionym łzami i przesadnym wzruszeniem pani Gomes zaprosiła je do domu i zaproponowała herbatę i biszkopty. Zachowywała się wobec córki tak, jak gospodyni zachowuje się wobec gościa. Być może z ukrytą nadzieją, że sobie pójdzie, zostawiając ją i jej męża z wygodnym poczuciem poniesionej straty.
Mila zawsze porównywała tego rodzaju smutek do starych szaf, których chciałoby się pozbyć, ale które koniec końców pozostają na swoim miejscu i po jakimś czasie zaczynają wydzielać typowy zapach, którym nasyca się cały pokój. Z czasem przyzwyczajamy się do niego i w końcu sami stajemy się częścią tego zapachu.
Eliza wróciła i jej rodzice powinni byli porzucić żałobę i odwdzięczyć się za całe to współczucie, jakie okazywano im w minionych latach. Nie powinni już mieć powodu, żeby odczuwać smutek. Skąd właściwie brali odwagę, by opowiadać reszcie świata o nowym nieszczęściu biorącym się stąd, że po ich mieszkaniu kręci się obca osoba?
Po godzinie wymiany grzeczności Mila zaczęła się żegnać i wydało się jej, że dostrzega w spojrzeniu matki Elizy wołanie o pomoc. „I co ja teraz zrobię?” – pytała milcząco ta kobieta, przerażona, że musi uporać się z nową rzeczywistością.
Także Mila musiała uporać się z pewną prawdą: że Eliza Gomes została odnaleziona przez czysty przypadek. Gdyby jej porywacz po upływie tych lat nie poczuł potrzeby poszerzenia „rodziny”, biorąc także Pablita, nikt nigdy nie dowiedziałby się, jak potoczyły się sprawy. A Eliza pozostałaby zamknięta w świecie stworzonym tylko dla niej i dla zaspokojenia obsesji jej strażnika. Najpierw jako córka, potem jako wierna żona.
Mila zamknęła szafkę.
Zapomnij, zapomnij – powiedziała sobie w duchu. – To jedyne lekarstwo.
Wydział pustoszał i chciała wrócić do domu. Zamierzała wziąć prysznic, otworzyć butelkę porto i przypiec na gazie kasztany. A potem usiąść i długo przyglądać się drzewu przez okno saloniku. A może, przy odrobinie szczęścia, prędko zaśnie na kanapie?
Gdy jednak była już gotowa, żeby nagrodzić się samotnym wieczorem, w drzwiach szatni stanął jeden z kolegów.
Sierżant Morexu chce się z nią widzieć.
* * *
W ten lutowy wieczór ulice pokrywała błyszcząca warstwa wilgoci. Goran wysiadł z taksówki. Nie miał samochodu, nie miał prawa jazdy, niech inni wożą go tam, dokąd chce pojechać. Nie chodzi o to, że nie próbował prowadzić samochodu, nawet nieźle mu szło. Jednak ktoś, kto ma zanurzać się w głębinach własnych myśli, nie powinien siadać za kierownicą. No i Goran z tego zrezygnował.
Zapłacił kierowcy i gdy tylko postawił na chodniku stopy w butach numer czterdzieści cztery, wyjął z kieszeni marynarki trzeciego papierosa tego dnia. Zapalił go, zaciągnął się dwa razy, i wyrzucił. Był to jego stały zwyczaj, odkąd postanowił rzucić palenie. Rodzaj kompromisu z samym sobą, aby oszukać głód nikotyny.
Stojąc nieruchomo, zobaczył swoje odbicie w szybie wystawowej. Przyglądał się sobie przez chwilę. Zaniedbana broda okalająca jego coraz bardziej zmęczoną twarz. Okulary i potargane włosy. Miał świadomość, że nie dba o siebie. Ale osoba, która zwykle się nim zajmowała, jakiś czas temu zrezygnowała z tej roli.
Charakterystyczną cechą Gorana, jak mówili wszyscy, było to, że popadał w długie i tajemnicze zamyślenia.
I oczy, bardzo duże i uważne.
Była prawie pora kolacji. Zaczął powoli wchodzić po schodach. Wszedł do mieszkania i zaczął nasłuchiwać. Po kilku sekundach, gdy przyzwyczaił się do tej nowej ciszy, rozpoznał znajomy, miły głos Tommy’ego, który bawił się w swoim pokoju. Poszedł tam, ale zatrzymał się przy drzwiach, żeby na niego popatrzeć, nie mając odwagi mu przerywać.
Dziewięcioletni Tommy był beztroskim chłopcem. Miał kasztanowe włosy i lubił czerwony kolor, koszykówkę i lody, także zimą. Jego serdecznym przyjacielem był Bastian, z którym urządzał fantastyczne „safari” w szkolnym ogrodzie. Obaj byli skautami i tego lata mieli razem pojechać na obóz. Ostatnio nie rozmawiali o niczym innym.
Tommy był bardzo podobny do matki, ale od ojca przejął jedno: bardzo duże i uważne oczy.
Gdy uświadomił sobie obecność Gorana, odwrócił się i uśmiechnął.
– Już późno – powiedział z przyganą.
– Wiem. Przepraszam. Pani Runa dawno poszła?
– Przyszła zabrać syna pół godziny temu.
Goran się zdenerwował: Pani Runa już od kilku lat jest opiekunką Tommy’ego i dlatego powinna wiedzieć, że Goran bardzo nie lubi, gdy Tommy zostaje bez opieki. Była to jedna z tych drobnych niedogodności, które czasami prawie uniemożliwiały dalsze życie. Goran nie był w stanie rozwiązywać wszystkich problemów samotnie. Zupełnie jakby jedyna osoba, która miała tę tajemniczą władzę, zapomniała przed odejściem zostawić mu podręcznik z magicznymi formułkami.
Powinien wyjaśnić te sprawy z panią Runą i okazać jej nawet trochę więcej stanowczości. Powie, żeby zawsze zostawała wieczorem aż do jego powrotu. Tommy jakby wyczuł, o czym ojciec myśli i spochmurniał. Dlatego Goran spróbował natychmiast zająć go czymś innym:
– Jesteś głodny? – zapytał.
– Zjadłem jabłko, trochę krakersów i wypiłem szklankę wody.
Goran pokręcił z rozbawieniem głową.
– Niewiele, jak na kolację.
– To był mój podwieczorek. Ale teraz chciałbym coś innego…
– Spaghetti?
Tommy przyjął tę propozycję z radością. Goran pogłaskał go po głowie.
Razem ugotowali makaron i nakryli do stołu, niczym małżeństwo, w którym oboje małżonkowie mają swoje zadania i wykonują je na czas, nie pytając o nic partnera. Tommy szybko się uczył i Goran był z niego dumny.
Ostatnie miesiące nie były dla nich łatwe.
Ich życie o mało się nie rozpadło. A on starał się utrzymać istniejący stan rzeczy i wszystko cierpliwie posklejać. Troską o porządek wynagradzał godziny swojej nieobecności. Regularne posiłki, precyzyjny rozkład dnia, stałe przyzwyczajenia. W tej kwestii nic się nie zmieniło. Wszystko biegło ustalonym trybem i zaspokajało potrzeby Tommy’ego.
W końcu nauczyli się razem, jeden od drugiego, funkcjonować w tej pustce, nie odwracając się od rzeczywistości. Przeciwnie, gdy któryś z nich miał ochotę o niej mówić, mówił.
Nigdy jednak nie nazywali tej pustki po imieniu. Ponieważ to imię znikło z ich słownika. Używali innych sposobów, innych określeń. To było dziwne. Człowiek troszczący się o nadanie imienia każdemu seryjnemu mordercy, z którym ma do czynienia, nie wiedział, jak nazwać kobietę, kiedyś żonę, i pozwolił synowi „odpersonalizować” matkę. Prawie tak, jakby była bohaterką bajek, które czytywał mu co wieczór.
Tommy był jedynym, co wiązało go ze światem. Gdyby nie on, w jednej chwili ześliznąłby się w otchłań, którą badał codziennie poza domem.
Po kolacji Goran zaszył się w gabinecie. Tommy poszedł za nim. Robili tak każdego wieczoru. On siadał na starym skrzypiącym fotelu, a jego syn kładł się na brzuchu na dywanie, i rozmawiali.
Goran przyjrzał się swojej bibliotece. Książki z dziedziny kryminologii, antropologii kryminalnej i medycyny sądowej ładnie wyglądały na regałach. Niektóre miały ozdobne okładki i tłoczone złocenia.