Simon Beckett

Wołanie grobu


Скачать книгу

chwilę wydawał się kompletnie zaskoczony. Lecz sekundę później odezwał się Terry i drogocenna szansa została zmarnowana:

      – Tracimy czas. Tak czy nie?

      Oczy Monka znowu wyrażały obłęd i żar. Krzywy uśmiech stał się upiorny. Morderca odwrócił się do inspektora.

      – Nie.

      – Zaraz, Jerome! – krzyknęła Sophie. – Jesteś pewien…

      Jej czas dobiegł końca.

      – Wystarczy! – uciął Terry. – Wracamy – rozkazał i zaczął wychodzić z niecki.

      – Ale pies już tu jest! – zaprotestowała Sophie. – Daj mu chociaż szansę…

      Przystanął, a na jego twarzy malowało się niezdecydowanie. Zapewne postawiłby na swoim, gdyby nie Wainwright. W trakcie rozgrywania się tej sceny archeolog wciąż badał ziemię sondą.

      – Prawie skończyłem – powiedział i wbił szpikulec kolejny raz. – Jest jakby mniejszy opór, ale to przecież torf, więc wątpię, żeby…

      Rozległ się donośny chrzęst, bo metal w coś trafił. Wainwright zamarł. Przywołał na twarz wyraz skupienia, unikając mojego wzroku.

      – Chyba coś tu jest.

      Terry podszedł do niego.

      – Kamień? – spytał.

      – Nie wydaje mi się. – Archeolog skinął na przewodniczkę z psem, przejmując szybko kontrolę nad sytuacją. – Zacznijmy od tego otworu, który właśnie zrobiłem.

      Przewodniczka, młoda ruda policjantka o wysmaganej wiatrem bladej cerze, podeszła ze springer spanielką na smyczy.

      – Nie! – wrzasnął Monk, zaciskając ogromne dłonie w pięści. – Jesteśmy w złym miejscu!

      – Powiedz pan swojemu klientowi, że jeśli piśnie jeszcze jedno słowo, skujemy go z powrotem – warknął Terry do adwokata.

      Dobbs nie miał na to większej ochoty, ale pogróżka poskutkowała. Monkowi drgnęły usta. Zerknął przez ramię na wrzosowiska i rozwarł dłonie.

      – Tylko bez kajdanek – mruknął.

      Spanielka przebierała łapami, gorliwie obwąchując teren. W kraju służyło tylko kilka psów do odszukiwania zwłok, a słyszałem o nich same dobre rzeczy. Mimo to byłem pełen wątpliwości. Torf spowalniał rozkład materii, czasem prawie go powstrzymywał. Bez względu na to, jak czujny węch ma pies, w takim przypadku może niczego nie wychwycić.

      Lecz spanielka nagle postawiła uszy. Skamląc podekscytowana, zaczęła grzebać w tym samym miejscu, w którym Wainwright wbił przed chwilą sondę. Przewodniczka szybko odciągnęła sukę.

      – Bystra mała! – pochwaliła i spojrzała na Terry’ego. – Coś tu jest, bez dwóch zdań.

      W niecce zapanowała atmosfera niecierpliwego oczekiwania. Terry wydawał się zdenerwowany, ale nic dziwnego, bo działał pod ogromną presją. To, co mieliśmy tutaj znaleźć, mogło wywrzeć decydujący wpływ na dalszy bieg jego kariery.

      – Co robimy, szefie? – spytał Roper.

      Powaga chwili zmyła mu uśmiech z twarzy.

      Terry jakby się ocknął.

      – Sprawdzamy – odparł.

      Wainwright klasnął w dłonie, najwyraźniej zapomniawszy o swoim wcześniejszym sceptycyzmie.

      – Racja, zobaczmy, co tu mamy! – zakrzyknął.

      Technik policyjny przyniósł do niecki torbę zawierającą motyki, saperki i inne narzędzia. Postawił ją z chrzęstem na ziemi. Wainwright odsunął suwak i wyciągnął saperkę.

      – Pomogę – zaofiarowałem się, ale tylko marnowałem ślinę.

      – Och, to nie będzie konieczne – odrzekł archeolog. – Powiem panu, gdy będę potrzebował pomocnika.

      Ostatnie słowo zabrzmiało w jego ustach jak obelga. Teraz, gdy okazało się, że zapewne coś znajdziemy, Wainwright zaczął się szarogęsić. Wiedziałem, komu zostaną przypisane zasługi, gdybyśmy odkryli grób.

      Reszcie z nas pozostało jedynie stać i patrzeć, jak archeolog nacina saperką wąski prostokąt w poprzek garbu. Zrobienie wykopu sondażowego było skuteczniejszym sposobem otwarcia potencjalnej mogiły niż odgrzebywanie wszystkiego naraz. Zyskalibyśmy lepsze pojęcie o tym, z czym mamy do czynienia, zobaczylibyśmy, w jaki sposób zwłoki zostały ułożone i jak głęboko zakopane, zanim zaczęłaby się cała ekshumacja.

      Wainwright sprawiał wrażenie człowieka, który wykonuje bardzo proste zadanie, ale ja wiedziałem, że wcale tak nie jest. Szpadel saperki zagłębiał się sprawnie w ziemię, odkrawając zgrabnie bryły torfu.

      – Oznaki naruszenia gleby – mruknął archeolog. – Coś tu się działo.

      Spojrzałem na Monka. Jego oczy jak u manekina niczego nie wyrażały. Jedynymi dźwiękami, jakie słyszeliśmy, były chrzęst saperki wbitej w ziemię i pękanie korzeni, gdy ostatni kawałek torfu został uwolniony. Po usunięciu wierzchniej warstwy Wainwright zaczął głębiej wbijać sondę. Torf był miękki i włóknisty. Archeolog zagłębił się na niespełna pół metra, gdy nagle znieruchomiał.

      – Dawać kielnię!

      Polecenie nie było skierowane do nikogo konkretnego, ale to ja stałem najbliżej. „I tak nic nie robię”. Podałem mu kielnię i stanąłem po drugiej stronie wąskiego dołu, a on przykucnął, żeby zeskrobać ziemię z tego, co znalazł.

      – Co to? – spytał Terry.

      Wainwright zmarszczył brwi i przyjrzał się uważniej.

      – Nie wiem – odparł. – To może być…

      – Kość – odpowiedziałem.

      W ciemnej ziemi tkwiło coś równego i białego. Widać było tylko mały fragment, ale zęby zjadłem na odróżnianiu gładkiej tkanki kostnej od kamieni i korzeni drzew.

      – Ludzka? – spytała Sophie.

      – Za mało widzę, żeby stwierdzić.

      – Oczywiście, że kość – mruknął Wainwright niezadowolony, że się wtrąciłem.

      Skrobanie kielni wypełniło całą nieckę, bo archeolog zaczął usuwać torf dokoła znaleziska. Wszyscy wpatrywali się w niego. Sophie objęła się nerwowo. Terry stał ze ściągniętymi ramionami, z rękami wciśniętymi głęboko w kieszenie, jakby spięty, a za nim Roper przygryzający wargę. Tylko Monk wydawał się niewzruszony. Zauważyłem, że nawet nie patrzy na ten spektakl, bo odwrócił wielką głowę w kierunku wrzosowisk.

      – Jakby jakaś tkanina – odezwał się znowu Wainwright. – Może ubranie… Nie, zaraz, to jest… – Nachylił się głębiej, zasłaniając nam widok. Nagle się rozluźnił. – Sierść.

      – Sierść? – spytał Terry i podszedł szybko, żeby przekonać się na własne oczy.

      Zamaszystymi ruchami kielni Wainwright pośpiesznie odrzucał kolejne płaty torfu.

      – Tak, sierść. Cholerne zwierzę.

      Odsłonięta przez niego kość była częścią zgruchotanej miednicy, sterczała z najeżonego futra oblepionego ziemią.

      – Co to, lis?

      – Borsuk – odparł Wainwright i oderwał ubłoconą kość od reszty truchła. Zobaczyliśmy ubabrane zakrzywione pazury. Rzucił ją na ziemię. – Gratulacje, pani Keller. Pani metody doprowadziły nas do starej borsuczej nory.