Simon Beckett

Wołanie grobu


Скачать книгу

      Nic nie pozostaje w ukryciu na zawsze.

OSIEM LAT WCZEŚNIEJ

      Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

      This ebook was bought on LitRes

      Jak nazwisko?

      Twarz policjantki wyrażała chłód w podwójnym sensie tego słowa. Kobieta miała zarumienione, spierzchnięte policzki. Gęsta mgła skraplała się na jej obszernej żółtej kurtce, spowijała wszystko wokół jak osiadająca chmura. Funkcjonariuszka przyglądała mi się z nieskrywaną niechęcią, jakbym to ja był odpowiedzialny za fatalną pogodę i za to, że sterczymy pośrodku wrzosowiska.

      – Doktor David Hunter. Nadinspektor Simms mnie oczekuje.

      Zerknęła z wahaniem na podkładkę i uniosła krótkofalówkę do ust.

      – Mam tu kogoś, kto chce się widzieć z oficerem prowadzącym. Jakiś Hunter.

      – Doktor Hunter – poprawiłem ją.

      Jej spojrzenie nie pozostawiało wątpliwości, że ma to gdzieś. Z radia dobiegły trzaski, po czym jakiś głos powiedział coś niewyraźnie. Nie poprawiło to jej nastroju. Patrząc krzywo, odsunęła się na bok, aby mnie przepuścić.

      – Niech pan jedzie prosto. Tam, gdzie stoją samochody.

      – Dziękuję pani uprzejmie – burknąłem, ruszając dalej.

      Rzeczywistość za przednią szybą okrywał mglisty całun, którego postrzępione fragmenty unosiły się i opadały, odsłaniając na moment ponure mokre wrzosowiska, po czym znów otulając moje auto niczym biała pierzyna. Kawałek dalej, na płaskim skrawku łąki, znajdował się prowizoryczny policyjny parking. Jeden z funkcjonariuszy zamachał do mnie ręką, wskazując wolne miejsce. Podjechałem tam, czując, jak mój citroen podskakuje na wybojach.

      Zgasiłem silnik i przeciągnąłem się w fotelu. To była długa podróż bez odpoczynku. Zniecierpliwienie i ciekawość przeważyły nad chęcią zrobienia postoju po drodze. Simms nie przekazał mi przez telefon zbyt wielu szczegółów, wiedziałem tylko, że w Dartmoor odnaleziono szczątki ludzkie; miałem być obecny przy ekshumacji. Wyglądało to na jedną z rutynowych spraw, do których wzywano mnie kilka razy w roku. Jednak w świetle wydarzeń z ostatniego roku słowa „Dartmoor” i „morderstwo” były synonimem jednego człowieka.

      Jerome’a Monka.

      Monk był seryjnym mordercą i gwałcicielem, który przyznał się do zabicia czterech kobiet. Trzy z nich były właściwie dziewczynami, a ich zwłok nigdy nie odnaleziono. Pomyślałem, że jeśli w tym grobie leży ciało jednej z nich, to jest spora szansa, że pozostałe też znajdziemy w tej okolicy. Byłaby to największa operacja tego typu w ostatnich dziesięciu latach.

      Zdecydowanie chciałem wziąć w tym udział.

      – Wszyscy sądzą, że on właśnie tam zakopuje ofiary – powiedziałem do swojej żony Kary, krzątającej się w kuchni tego ranka, gdy szykowałem się do wyjazdu. Już od roku mieszkaliśmy w wolno stojącym wiktoriańskim domu w południowo-wschodniej części Londynu, ale wciąż pytałem ją, gdzie znajdują się konkretne rzeczy. – Dartmoor to rozległy teren, nie wydaje mi się jednak, żeby było tam pogrzebanych dużo innych zwłok.

      – David… – mruknęła, zerkając wymownie na naszą córkę Alice, która właśnie jadła śniadanie,

      – Przepraszam – szepnąłem, krzywiąc się.

      Zazwyczaj byłem na tyle rozsądny, że w obecności naszej pięcioletniej córki nie wspominałem o makabrycznych aspektach swojej pracy, ale tym razem podekscytowanie wzięło górę.

      – Co to są fiary? – spytała Alice, unosząc do buzi łyżkę jogurtu i marszcząc w skupieniu brwi.

      To było teraz jej ulubione jedzenie, bo uznała, że jest za duża, aby ciągle wcinać kaszkę.

      – Chodzi o to, co robię w pracy – odparłem z nadzieją, że to zaspokoi jej ciekawość.

      Zdąży jeszcze dowiedzieć się, że życie ma także ciemne strony.

      – A dlaczego są zakopane? Nie żyją?

      – Słoneczko, kończ śniadanie – wtrąciła się Kara. – Tata musi już iść, a ty chyba nie chcesz spóźnić się na zajęcia?

      – Kiedy wrócisz? – spytała Alice, patrząc na mnie.

      – Zanim się obejrzysz. – Pochyliłem się i uniosłem ją do góry. Miała cieplutkie i niedorzecznie lekkie ciałko, a mimo to wciąż odczuwałem zaskoczenie, że jest taka namacalna w porównaniu z niemowlęciem, którym była jeszcze nie tak dawno temu. Czy dzieci zawsze tak szybko dorastają? – Będziesz grzeczna, gdy tata pojedzie do pracy?

      – Zawsze jestem grzeczna – odparła oburzona.

      Wciąż trzymała w dłoni łyżeczkę, z której właśnie spadła kropla jogurtu prosto na moje notatki leżące na stole.

      – Ojejku – westchnęła Kara, oddarła kawałek ręcznika papierowego i wytarła kartkę. – Będzie plama. Mam nadzieję, że to nie są ważne dokumenty.

      Alice zrobiła boleściwą minę.

      – Przepraszam, tatusiu.

      – Nic się nie stało. – Pocałowałem ją i posadziłem z powrotem. Zgarnąłem kartki. Pierwsza z nich kleiła się od jogurtu. Wcisnąłem wszystkie do papierowej teczki i odwróciłem się do żony. – Lecę.

      Kara odprowadziła mnie do holu, gdzie czekał na mnie spakowany bagaż. Objąłem ją. Jej włosy pachniały wanilią.

      – Zadzwonię, gdy już będę wiedział, jak długo tam zostaję. Mam nadzieję, że tylko kilka dni.

      – Jedź ostrożnie.

      Oboje przywykliśmy już do moich częstych wyjazdów. Byłem jednym z niewielu antropologów sądowych, więc do moich obowiązków należało zjawianie się wszędzie tam, gdzie odnajdywano zwłoki. W ostatnich latach wysyłano mnie do różnych miejsc w Wielkiej Brytanii, a także za granicą. Owszem, dość posępna robota, ale ktoś musiał ją wykonywać, a ja byłem dumny ze swych umiejętności i coraz większej zawodowej reputacji.

      To wszystko miało jednak złą stronę. Rozłąka z żoną i córką była zawsze bolesna, nawet jeśli trwała tylko parę dni.

      Wysiadłem z samochodu i ostrożnie stanąłem na mokrej trawie. Pachniało wilgocią, wrzosem i spalinami. Wyciągnąłem z bagażnika jednorazowy kombinezon trzymany w pudle z całym kompletem odzieży ochronnej. Policja zazwyczaj zapewniała kombinezony, ale wolałem mieć własny. Zasunąłem zamek błyskawiczny i wziąłem aluminiową walizkę ze sprzętem. Do niedawna zadowalałem się sfatygowanym neseserem, ale Kara przekonała mnie, że powinienem wyglądać jak zawodowy konsultant policyjny, a nie jak komiwojażer.

      Jak zwykle miała rację.

      Gdy przeciskałem się między zaparkowanymi radiowozami, nadjechał samochód. Jaskrawożółta karoseria powinna była wcześniej zwrócić moją uwagę, ale za bardzo skupiłem się na przygotowaniach. Nagle usłyszałem głos:

      – Udało ci się trafić?

      Odwróciłem się i zobaczyłem dwóch mężczyzn wysiadających z auta. Jeden z nich był niski i miał wyrazistą twarz. Nie znałem go, znałem za to jego młodszego towarzysza. Wysoki i przystojny, sprawiał