rozmawiać. – Skrzywiłem się.
– Och, naprawdę? – Roześmiała się.
– Powiedzmy, że ktoś mnie w to wciąga.
– To niebezpieczne. Mówili o tym panu?
– Wspominali. W zasadzie powtarzali to do znudzenia. Ale próbuję równocześnie wyciągnąć kogoś z tego, jak pani mówi: bagna. I chyba nie mam wyjścia. Albo go wyciągnę, albo skończę tam razem z nim. Na dnie…
– Dobrze. – Spojrzała na mnie jakoś tak ciepło i wskazała otwarte na oścież drzwi w głębi mieszkania. – To co, zapraszam do okna. Jak test, to test. – Puściła do mnie oko.
Wszedłem do pokoju. Stanąłem przy oknie i odsunąłem firankę, zerkając jeszcze na zegarek. Pięć minut czterdzieści sekund. Spojrzałem w okno: ponure osiedle spowijała mieszanina smogu i lekkiej mgły, która osiadała mokrym, lepkim kożuchem na elewacjach, samochodach, ubraniach i skórze mieszkańców tego miasta. Wbiłem wzrok w bloki naprzeciwko, zastanawiając się, w którym z maleńkich, przeszklonych kwadracików stoi teraz z lornetką przytkniętą do oczu Oleszczuk. Jednym uchem słyszałem, że starsza pani rozmawia z kimś, jej głos dochodził gdzieś z głębi mieszkania. Nie dbałem o to, z kim rozmawia i kto tam jest. Stałem tak i patrzyłem przed siebie, aż nagle za moimi plecami coś brzęknęło.
– Herbatka dla pana – usłyszałem.
Odwróciłem się i wziąłem od starszej, wyjątkowo nieufnej pani stojącą na spodeczku filiżankę z herbatą. Były z delikatnej, zdobionej porcelany, tak kruchej jak ludzka psychika.
– Jak grać, to do końca, co? – Roześmiałem się.
Kobieta stanęła obok mnie przy oknie, trzymając swoją herbatę.
– Myśli pani, że patrzą na nas teraz? – zapytałem.
– Zapewne – odparła.
Jakby na potwierdzenie, poczułem wibracje swojej komórki. Chwytając mocniej spodek, drugą ręką wyciągnąłem telefon z kieszeni spodni i odebrałem.
– Oszukałeś. – W głosie Oleszczuka była tajona wściekłość.
Brzmiał jak dzieciak wyrzucający koledze, że zjadł więcej kawałków czekolady niż on. Wpatrzony w widok za oknem pomyślałem, że właśnie dziś zrujnowałem majorowi świat. Jego poukładany szpiegowski światek, pełen zasad, reguł i algorytmów postępowania na każdą okazję. Oleszczuk chyba zapomniał o polskich lotnikach w Anglii.
– Było w granicach prawa? – zapytałem go spokojnie.
– Nieważne…
– Użyłem siły?
– Zdekonspirowałeś się, palancie jeden…
– Improwizowałem. Nadtłukłem skorupkę – powiedziałem i rozłączyłem się.
Schowałem telefon, delikatnie chwyciłem uszko swojej filiżanki, podniosłem ją i jeszcze delikatniej stuknąłem brzeżkiem filiżankę starszej pani. Rozległ się cichutki, niemal niesłyszalny brzęk.
– Za jajko Kolumba – powiedziałem, upijając łyk herbaty.
Kobieta uniosła nieco brwi, ale nic nie powiedziała, tylko lekko skinęła głową. Wzniosłem kolejny toast, ale już w kierunku okna, potem postawiłem filiżankę na spodeczku, oderwałem od cienkiego jak nitka spaghetti uszka kciuk i palec wskazujący, a następnie wystawiłem środkowy, przyciskając go z satysfakcją do zimnej szyby.
Nie lubię, jak ktoś nazywa mnie palantem.
* * *
Wracaliśmy do Emowa znów przez centrum. Tym razem kierowca nie zgubił się na uliczkach Ursynowa. Siedziałem z tyłu, obok mnie siedział Oleszczuk, wciąż chyba trochę zły z powodu tego, co zrobiłem w mieszkaniu starszej pani.
– Po co w ogóle był ten test? – zapytałem obojętnie.
– Nie rozumiem?
– Po co był ten test, skoro i tak miałem go zdać?
Żuchwa Oleszczuka cofnęła się lekko. Miał minę matki przeszukującej historię przeglądania stron w tablecie nastoletniego syna.
– Dlaczego uważasz, że miałeś go zdać? – Zmarszczył brwi.
– Ta miła pani przyniosła mi herbatę niespełna minutę po tym, jak wszedłem do jej mieszkania. Miałem tam wejść i dostać tę herbatę, cokolwiek by się działo, prawda?
– Może akurat właśnie ją zrobiła? Sobie?
– Były dwie herbaty. Czekały na nas. Na nią i na mnie.
– A może po prostu dorobiła szybko drugą, bo miała gotową esencję?
– Kiedy ta pani podała mi moją filiżankę, herbata nie była już wrzątkiem. Zdążyła przestygnąć. Poza tym w kuchni była zajęta, ale nie robieniem mi herbaty. Rozmawiała z tobą przez telefon, kiedy czekałem na nią przy oknie. Pewnie musiała zapytać o dyspozycje w związku z nieoczekiwanym obrotem sytuacji.
Oleszczuk spojrzał na mnie zezem i oklapł lekko na kanapie.
– Nie za sprytny jesteś? – zapytał cierpko i z jakąś rezygnacją w głosie.
– Nie, ja tylko kojarzę fakty. Ty też zresztą się zdradziłeś…
– Co? Ja?
– Tak. Tłumacząc mi zasady testu, powiedziałeś o herbacie. Nie kawie, wodzie czy czymkolwiek do picia. Jakbyś od razu zakładał, że to będzie herbata. Powiedziałeś też: filiżanka. Że mam stać w oknie z filiżanką w ręku. Ty po prostu wiedziałeś, że to będzie herbata, bo to pewnie zawsze jest cholerna herbata w cholernej filiżance. To powiesz mi, po co był ten test, poza kompletną stratą czasu? Przecież i tak to ja muszę grać w tę grę Kamila. Nikt inny. Po co to było? – Wskazałem za siebie, nie oglądając się.
Oleszczuk popatrzył jakoś smutno w nieokreślone miejsce gdzieś na horyzoncie.
– Kurwa, bo coś muszę wpisać do papierów! – rzucił nagle z goryczą. – Myślisz, że to jest MI6, a ty jesteś pierdolonym Bondem? Jebał pies, że ta operacja ma najwyższy priorytet! Tu jest Polska, chłopie, mamy coś takiego jak Najwyższa Izba Kontroli, a ty jesteś cholernym… Nie, ty nawet nie jesteś żółtodziobem! – Popatrzył, jakby widział mnie pierwszy raz, i nie spodobało mu się to, co zobaczył. – Ty jesteś totalnym amatorem. Pokuszę się o wyrafinowane porównanie, żeby ci to dobrze wytłumaczyć: jesteś prawiczkiem, którego przyprowadzili do gwiazdy porno, żeby pokazał jej coś, czego jeszcze w seksie nie widziała. Żeby ją zadziwił, rozumiesz? I co teraz zrobisz, synku? Jak zadziwisz pannę Sashę Grey?
Patrzyłem przez boczną szybę samochodu na skyline Warszawy, mniej więcej w to samo miejsce, w które przed chwilą wbijał smutny wzrok major, tylko że ja się zastanawiałem, kiedy to wszystko wyrosło z ziemi. Nie byłem tu całe wieki.
– Jak ją zadziwię? – zapytałem spokojnie Oleszczuka.
– No właśnie, jak?
– Otóż mam wielkie jaja.
– Co masz!? – Spojrzał na mnie zdumiony.
– Mam wielkie jaja – powtórzyłem. – Pokażę Sashy moje wielkie cojones. I tym ją zadziwię. Co ty na to?
Naprawdę w to uwierzyłem. Przez tę jedną, krótką chwilę wierzyłem, że wbrew temu, co przyniosło mi życie, stać mnie jednak na wiele. Że nie jestem życiową pizdą, której życie kręci się wokół pracy za biurkiem i telewizora, i nawet wypuszczenie się na kilkunastokilometrową przebieżkę trzy razy w tygodniu nie jest w stanie tego zmienić.
Oleszczuk