przesady. Jakby co, kupimy panu to, co potrzeba. Nie ma aż takiego pośpiechu, ale niech się pan nie grzebie za długo, dobrze? Powiedzmy kwadrans, no, dwadzieścia minut. Wystarczy?
Skinąłem głową i sięgnąłem do teczki po klucze. Drzwi do klatki schodowej były otwarte, bo właśnie ocieplano elewację i na czas remontu wymontowano domofon. Wszedłem na górę, powłócząc nogami jak skazaniec prowadzony na szafot. I tak się czułem. W mieszkaniu odłożyłem teczkę na szafkę na buty i poszedłem do sypialni. Stanąłem na środku, a potem nagle i niemal bez zastanowienia wyciągnąłem z szafy walizkę i zacząłem wypełniać ją ubraniami. Później poszedłem do łazienki i spakowałem kosmetyczkę. Zapinając ją, spojrzałem w lustro i zobaczyłem w nim swoją wymizerowaną twarz. Nie miałem ochoty na nią patrzeć, za to przyszło mi do głowy, żeby zostawić Laurze jakąś informację. List pożegnalny. Kilka słów od męża do żony. Przechodząc do kuchni, wrzuciłem kosmetyczkę do leżącej na podłodze otwartej walizki, następnie podszedłem do blatu i wtedy zobaczyłem kartkę, którą wczoraj pod biblioteką wyjąłem z książki.
List od Kamila.
Tekst jakimś cudem zniknął, zamiast niego na środku arkusza czerniał niewielki prostokąt. Wziąłem papier do ręki i dopiero teraz zwróciłem uwagę na to, jaki jest cienki i gładki. Przypominał trochę ten, na którym drukuje się paragony. Podniosłem papierek i spojrzałem na niego pod światło wpadające przez okno, ale nie było nawet śladu liter. Znów zacząłem zastanawiać się, jakim cudem zostałem czytelnikiem miejskiej biblioteki publicznej, jak wypożyczyłem jedną książkę i zamówiłem drugą, nie mając o tym pojęcia. I nagle coś mi przyszło do głowy. Rzuciłem bluzę na łóżko i sięgnąłem do kieszeni po telefon. W internecie znalazłem numer telefonu do filii biblioteki publicznej i zadzwoniłem tam. Telefon odebrała ta sama dziewczyna, która dała mi książkę.
– Dzień dobry, dzwonię w takiej sprawie: nazywam się Adrian Wicha i wczoraj odebrałem zamówioną książkę, Grishama.
– Taak?
– Tak. Chciałbym się dowiedzieć, kiedy została zwrócona przez osobę, która wypożyczyła ją wcześniej. Rozumiem, że jest RODO i tak dalej, ale ja nie chcę znać nazwiska, tylko datę zwrotu. Może pani to dla mnie zrobić?
– Oczywiście…
Usłyszałem ciche klikanie w klawiaturę i jakieś głosy w tle. Kilkanaście sekund później dziewczyna się odezwała:
– Książkę zwrócono tydzień wcześniej. Od razu trafiła na półkę z zamówieniami.
– Dziękuję pani serdecznie…
– A jeśli chodzi o nazwisko… – przerwała mi rozbawionym i równocześnie lekko zdziwionym tonem – …to myślę, że w tym wypadku RODO nie obowiązuje…
– Co pani ma na myśli?
– Nie wiem, o co chodzi, ale osobą, która zwróciła książkę, był pan. Do widzenia.
Bezwiednie opuściłem rękę, w której trzymałem telefon. Teraz wszystko miało jeszcze mniej sensu niż minutę wcześniej. Stałem tak na środku sypialni z kłębiącymi się pod czaszką myślami, kiedy nagle do mieszkania wszedł Oleszczuk. Zobaczył mnie od razu.
– Z kim pan rozmawiał? – spytał ostrym tonem.
Wzruszyłem ramionami.
– To moja prywatna sprawa. Mam zakaz rozmów telefonicznych?
Oleszczuk westchnął.
– Nie, ale wolałbym, żeby od tej pory informował mnie pan o tym, do kogo chce dzwonić, a także ograniczył te rozmowy. W zasadzie proszę, żeby pan do nikogo nie dzwonił…
– Słucham?
– Ja wiem, że osobie zupełnie niezwiązanej z moją branżą trudno zrozumieć pewne rzeczy, ale proszę od tej chwili bezwzględnie stosować się do moich poleceń czy też próśb. To nam naprawdę ułatwi współpracę. Tak więc ja o to proszę, a nie zakazuję.
– Wymowa za każdym razem jest jednoznaczna – zauważyłem.
– Mimo to widzę tu jednak subtelną różnicę. Poproszę telefon. – Wyciągnął rękę, robiąc dwa kroki w moją stronę.
Ścisnąłem mocniej komórkę, ale po chwili wahania oddałem ją majorowi. Opór na nic by się nie zdał.
Oleszczuk wziął ją, ale nie odsunął ręki.
– Proszę odblokować – polecił.
Przyłożyłem kciuk do Touch ID i ekran telefonu zajaśniał. Major kliknął w ikonkę połączeń.
– Dzwoniłem do biblioteki – bąknąłem.
Oleszczuk mimo to przyłożył telefon do ucha.
– Dzień dobry, przepraszam, gdzie się dodzwoniłem? – zapytał po chwili, potem popatrzył na mnie, kiwając głową. – Dziękuję, do widzenia.
Oddał mi telefon.
– Mogę wiedzieć, dlaczego dzwonił pan tam akurat teraz?
– Załatwiam sprawy, bo nie wiem, kiedy znów będę miał okazję. Nie chcę płacić kary za przetrzymanie książek. Wie pan, ile zarabiają urzędnicy?
– Wiem. – Zabrzmiało to jak szczeknięcie. Zerknął na zegarek i już ciszej mruknął: – Proszę dokończyć się pakować. Tylko najniezbędniejsze rzeczy. Za pół godziny musimy być na dworcu.
Zdążyliśmy. Za to zapomniałem zostawić Laurze list. Już na dworcu doszedłem do wniosku, że i tak nie wiedziałbym, co jej napisać, nawet gdybym mógł powiedzieć prawdę.
5. PKP Intercity, trasa Szczecin Główny–Warszawa Centralna, 23 października, godz. 19.25
Pociąg sunął gładko po torach, jednostajny szum przerywał co chwila stukot kół na złączach szyn i zwrotnicach. Od kilku minut byliśmy z Oleszczukiem w przedziale sami. Przez pierwsze trzy godziny nie odzywaliśmy się do siebie; gapiłem się w okno, za którym przesuwały się pola, połacie lasów i zabudowania. Po jakimś czasie wieże kościołów zmieniły się z ceglanych na tynkowane i wkrótce dojechaliśmy do Poznania, gdzie dwójka naszych towarzyszy podróży wysiadła. Oleszczuk wyciągnął ze swojej torby półlitrową coca-colę i wypił ją całą, od razu. Zgniótł butelkę i wyrzucił ją do śmietniczka pod oknem.
– Czego tak naprawdę ode mnie chcecie? – zapytałem; zapytałem teraz, choć może powinienem zrobić to wcześniej, jeszcze w Szczecinie.
Byłem mistrzem w niezadawaniu pytań na czas. A przeważnie nie zadawałem ich wcale, jak Laurze.
Oleszczuk spojrzał na mnie pytająco.
– Przecież te znaki mógłbym odczytywać zdalnie – powiedziałem głośniej. – Możecie przysłać mi zdjęcie, albo nawet sam przedmiot i też będzie dobrze.
– To zupełnie nie tak. – Uśmiechnął się do mnie wyrozumiale.
– Już wiem: chcecie, żebym przejął jego tożsamość. Żebym się pod niego podszył i znalazł te dyski czy cokolwiek, udając Kamila? – Oleszczuk wciąż patrzył na mnie spokojnie, więc podniosłem głos o jeszcze kilka decybeli. – Jesteśmy bliźniętami dwujajowymi, rozumie pan? Jestem do niego mniej podobny niż pan czy ktokolwiek inny. Umknęło to wam?
Major uśmiechnął się.
– Już? – zapytał.
– Co, już?
– Rozładował pan negatywne emocje?
Sapnąłem przez nos.
– Owszem. Trochę…
I