wyglądem mógłby grać agenta w filmie sensacyjnym, ale nie powiedziałem mu tego, tylko skorzystałem z jego propozycji i usiadłem przy małym stoliku na środku pokoju. Poza nim i dwoma krzesłami w pomieszczeniu nie było niczego. Nawet okna.
– Pewnie zastanawia się pan, po co chcieliśmy z panem rozmawiać? – Jego głos miał przyjemną barwę.
Usiadł przede mną. Patrzył na mnie przyjaźnie, tak jakby chciał, żebym się uspokoił.
– Nic innego nie robię od pół godziny – powiedziałem. – Wykazałem sporo dobrej woli, jadąc tu dobrowolnie. O ile wiem, a tak się składa, że wiem, podczas zatrzymania powinno się podać jego powód.
– Pan nie został zatrzymany. Pan został poproszony o rozmowę. To wszystko.
– Zgadza się – przyznałem spokojnie. – Wiem, że to nie było zatrzymanie. Jedynie wciąż zastanawiam się, jaki był powód tej prośby. A właściwie powód rozmowy.
– Oczywiście, rozumiem, już wyjaśniam. Tamci ludzie nie mieli pojęcia, po co kazano im pana tutaj przywieźć. Takie po prostu otrzymali polecenie. Na początek może się przedstawię: major Arkadiusz Oleszczuk z warszawskiej centrali Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
– Witamy w Szczecinie. – Uśmiechnąłem się i nie sądzę, żeby to wyglądało szczerze.
Kompletnie mi na tym nie zależało. Oleszczuk nie zareagował. Zamiast tego wstał z krzesła, przysiadł na skraju stolika, sięgnął do kieszeni marynarki i położył przede mną model samolotu. To był mały metalowy boeing 767, jaki personel pokładowy wręcza czasem wyjątkowym pasażerom albo gościom linii lotniczych. Ten pomalowany był w barwy lotowskie. Miał nawet maleńkie logo Star Alliance i jedna tylko rzecz różniła go od typowych liniowców LOT-u. Z boku kadłuba ktoś niezdarnie wydrapał kilka niewielkich liter.
ADRIAN.
– To pan? – Oleszczuk dotknął napisu i przejechał po nim palcem, a ja niemal poczułem ten dotyk na sobie.
– Skąd mam wiedzieć? – Moje ciało zaczęło nagle ważyć kilka razy więcej i doznałem uczucia, jakby jakaś niewidzialna siła wciskała mnie w krzesło.
– Pan ma tak na imię – stwierdził major.
– Wiem – odparłem takim samym tonem, wpatrując się w zabawkę jak zahipnotyzowany.
Oleszczuk delikatnie przygryzł dolną wargę, przyglądając mi się uważnie. Potem wziął samolocik za tył kadłuba i podniósł go wysoko. Przez chwilę myślałem, że zechce nim się pobawić jak dziecko, które wydając buczenie, unosi go, a potem pozwala ręce opaść w wyimaginowanej trajektorii rodem z gier, niemającej nic wspólnego z rzeczywistością. Ale Oleszczuk opuścił rękę normalnie i zaczął kręcić samolocikiem w palcach, tam i z powrotem. Skrzydła rozmyły się w białawym wirze, potem zatrzymały i znów zakręciły, tym razem w drugą stronę, kiedy maleńki kadłub przetaczał się po palcu wskazującym.
– Pański brat, Kamil, miał to w szufladzie swojego biurka – powiedział major.
Wciąż nie mogłem oderwać wzroku od zabawki.
– Jaki był powód, że ABW grzebała w szufladzie jego biurka? – zapytałem.
– Przełożeni mają prawo wglądu w stanowisko pracy swojego pracownika, to chyba normalne. Ach, nie wspomniałem, że to było biurko w jego miejscu pracy.
– I znalezienie tam zabawki musi być od razu powodem powiadomienia ABW? Prawo zabrania trzymania w biurku takich rzeczy?
Oleszczuk zamrugał gwałtownie, a kącik jego ust powędrował leciutko do góry.
– Chce mi pan powiedzieć, że nie ma pan pojęcia, co brat robił w życiu? Gdzie pracował?
Milczałem, pełen najgorszych przeczuć. Na twarzy Oleszczuka malowało się niebotyczne zdziwienie.
– Nie wie pan, że był funkcjonariuszem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego? – zapytał.
Zastygłem w bezruchu. Nagle poczułem, że mój mózg jest wyjałowiony z myśli o czymkolwiek i kimkolwiek. Owszem, nie miałem pojęcia. Naprawdę nie wiedziałem, że mój brat pracował w ABW. Nic dziwnego; przecież nie wiedziałem o nim prawie niczego. Poczułem, że zasycha mi w gardle, a kiedy usiłowałem przełknąć ślinę, przyschnięty język tylko lekko drgnął, lecz nie dotknął ściany gardła, by ją zwilżyć.
– Co to znaczy „był”? – zapytałem, kiedy odzyskałem już głos.
– Tak mi się powiedziało – wycedził Oleszczuk. – JEST pracownikiem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Jak na razie, formalnie rzecz biorąc, faktycznie wciąż nim jest…
– To jakiś dowcip?
– Nie. Żarty odkładamy na bok, panie Adrianie, bo tu nie ma na nie miejsca. Więc jak? – Podstawił mi samolocik niemal pod sam nos. – Pan, czy nie pan?
– Pewnie ja. – Potarłem skroń i pod opuszkami palców poczułem tętent krwi w nabrzmiałych pod skórą żyłach. – Tylko co to ma oznaczać?
– Nie domyśla się pan?
– Nie. – Miałem nadzieję, że wzruszenie ramionami wystarczy; że Oleszczuk nie będzie ode mnie wymagał pełniejszej odpowiedzi.
Myliłem się.
– Na pewno?
Spojrzałem mu w twarz.
– Czego pan ode mnie oczekuje; mam teraz powiedzieć, że kłamałem? Że się jednak domyślam? Będzie pan pytał, aż uzyska satysfakcjonującą odpowiedź?
– Dlaczego akurat samolot?
Znowu mnie zatkało. Przez głowę przeszła mi myśl, że wszystko, co działo się w tym pokoju, zakrawa na jakiś ponury żart, nawet pomimo deklaracji Oleszczuka sprzed chwili.
– Nie rozumiem. – Ponownie wzruszyłem ramionami. – Skoro Kamil był pracownikiem ABW, to musieliście go prześwietlić. Chce mi pan wmówić, że umknęło wam… coś takiego?
– Chciałbym usłyszeć to od pana, niezależnie od tego, czego dowiedzieliśmy się sami i co opowiedział nam o tym pański brat, a co jest w jego teczce personalnej. Słucham.
Poczułem, jak oblewa mnie fala gorąca. Kiedy miałem mówić o tym, co sprawiło, że moje życie wyglądało tak, jak wyglądało, zaczynałem się niemal trząść i na przemian oblewałem się zimnym potem albo odczuwałem uderzenia tych cholernych fal gorąca, które sprawiały, że czerwieniłem się jak panna na balu. To siedziało we mnie tak głęboko, że nie było możliwości, bym się tam dokopał. Nie sam. A kogoś innego nie chciałem prosić o pomoc. Nawet Laury.
– Mój ojciec zmarł w dziewięćdziesiątym trzecim roku na pokładzie samolotu lecącego do Lizbony – powiedziałem w końcu powoli. – To jedyny związek, jaki widzę w tej sprawie. Nie, jest jeszcze drugi. Praca. Jak się właśnie okazało, przykład ojca nie nauczył mojego brata niczego…
Wciąż jak zahipnotyzowany wpatrywałem się w modelik.
– Uhm… – Oleszczuk siedział bez ruchu na krawędzi stolika i z kolei wpatrywał się we mnie.
– To wszystko. – Wzruszyłem ramionami.
– Wszystko?
– Tak, wszystko.
– Pana ojciec był funkcjonariuszem służb…
– Zgadza się, był etatowym pracownikiem Zarządu Wywiadu Urzędu Ochrony Państwa. To bardzo stresująca praca, więc nic dziwnego, że w wieku czterdziestu sześciu lat dopadł go zawał…
– Skąd pan wie, że ta praca jest stresująca?