dziecku?
– Jasem jest nastolatkiem, dzieciakiem, który nie powinien oglądać takich rzeczy!
– Tyś nie powinna, grzesznico! – W końcu jej ojciec nie wytrzymuje i policzkuje ją przy wszystkich. – Wynoś się stąd. Wynocha! – drze się jak chyba każdy w ich rodzinie potrafi.
– Jasem jest już mężczyzną. Siedem lat dawno skończył – odzywają się burkliwe głosy.
– Co? – Matka jest ponad zaścianek, w którym dorastała. – Oszaleliście?!
– Niech widzi, co władza zrobiła z jego wujem. – Buntują jeszcze nieukształtowanego chłopaka. – I niech dobrze to zapamięta. – Dziadek, kuzyni i sąsiedzi groźnie kiwają palcem, marszczą brwi i wykrzywiają twarze.
Jednakże słów twardych i pełnych nienawiści nie należy wypowiadać przy wrażliwych dzieciach czy młodzikach, w których sercach potrafią one zasiać ziarno. Ziarno dżihadu, zła, mordu i przemocy. Bo kiedy ono wykiełkuje, roślina, która z niego wyrośnie, będzie zabójcza i może pochłonąć nie tylko jednostki, ale setki albo nawet tysiące istnień.
– Dzisiaj wielki dzień. – Jeden z oprawców w końcu odzywa się do Jasema, a ten patrzy na niego wielkimi oczami, wyraźnie zainteresowany. – Rocznica twojego przyjazdu do nas i naszego pierwszego spotkania.
– Tak? – chrypi torturowany, który przez cały czas jedynie albo szepce do siebie, mruczy, nuci, majaczy czy rzewnie łka, nie artykułując żadnych dźwięków niezbędnych do konwersacji. – I co? – Więzień spodziewa się niezwykłej niespodzianki.
– Z tej okazji tylko sobie postoisz. Lubisz stać czy wolisz leżeć? – Kat z kpiną pokazuje na ławkę, do której osadzony był już przytwierdzany, kiedy przez lejek i brudne szmaty hektolitrami wlewano w niego wodę.
Jasem już się nie odzywa. Liczy na to, że w końcu dostanie wylewu krwi do mózgu, bo nawet jego wytrzymałość ma swoje granice. Bransoletki idą do góry, lecz dzisiaj założenie haka i podciąganie jest dużo bardziej bolesne niż za pierwszym razem. Dzisiaj mężczyzna ma już otwarte rany na nadgarstkach, a nie tylko zadrapaną skórę. O skórze nawet nie ma co wspominać, bo dawno jej w tym miejscu nie ma. Pojawiła się za to zgorzel, a pod nią ropa, gdzieniegdzie ciało jest naderwane, tak że widać zakrwawione białe kości. Jego ręce nie są już ludzkimi dłońmi – nie ma paznokci, tylko krwawą spuchniętą fioletową miazgę, poddającą się procesowi gnilnemu, który w tym klimacie i przy braku jakiejkolwiek higieny przebiega błyskawicznie. Jasem od dłuższego czasu gorączkuje, bo cały jego organizm jest zainfekowany, rozkłada się i zwyczajnie jest na wykończeniu.
Znów traci rachubę czasu, przeważnie wisząc, a nie stojąc. Teraz już nie przejmuje się tym, że sika czy oddaje rozwodniony, cuchnący kał. To już nie jego problem. Większy kłopot mają oprawcy, którzy muszą przebywać w jego towarzystwie. Co jeszcze mi dzisiaj zafundują? Czy na tym poprzestaną? Nurtuje go to, bo zawsze lubi być przygotowany, nawet na najgorsze. Tak jak przygotował się na to, co czekało go w przeklętym królestwie Brytoli56. Dał radę. Zawsze da sobie radę. Ale teraz czekają na niego już tylko Dżenna i hurysy. Zapada w letarg, w którym najchętniej pozostałby już na zawsze. Daleko stąd, jak najdalej od bólu i sadyzmu…
– W tym Londynie nie jest tak źle. – Z uśmiechem od ucha do ucha spragniony Jasem wypija kolejne piwo. – Może jakoś przeżyjemy? – zwraca się do swoich kolegów, poznanych na uniwersytecie, na który wcale nie chciał iść. London School of Economics. Nigdy żadną ekonomią się nie interesował. Nie miał takiej potrzeby. Matka pakowała w niego pieniądze, chcąc zagłuszyć wyrzuty sumienia, a i ojciec, dyrektor szkoły muzycznej, przy swoich niewielkich potrzebach, gwarantował mu całkiem dostatni żywot. – Na jeszcze jedną nóżkę? – Proponuje Sajfowi al-Islam Kaddafiemu57, który jako syn potężnego libijskiego dyktatora opływa we wszelkie dostatki, i księciu Anwarowi al-Saudowi, który tonie w petrodolarach oraz własnym tłuszczu.
– Pewnie, pewnie. – Saudyjczyk nigdy nie odmówi ani jedzenia, ani napitków. Ile trzeba jeść, żeby ważyć sto osiemdziesiąt kilogramów, tego Jasem nie jest w stanie sobie wyobrazić. – Może coś do tego przekąsimy? – Jak zawsze grubas pragnie papu. – Głodny się robię.
Na to oświadczenie towarzysze obżartucha wybuchają śmiechem. Jasem z jednej strony nim gardzi, ale też nie może go nie lubić, bo młokos jest pogodny i dobrotliwy, naiwny jak cielę i oddany całym sercem tym, którzy okażą mu choć odrobinę zainteresowania.
– Zamówię coś w pubie Swan. Zjemy w domu – wychodzi z propozycją Sajf.
– Dobra. – Anwar już się oblizuje. – Ja poproszę dwa… nie, trzy podwójne burgery. – Szczupli koledzy ponownie chichrają. – I niech będą z bekonem, tylko dobrze wypieczonym – instruuje obżartuch.
– Przypominam panu Obeliksowi58, że to będzie double59 haram. – Libijczyk, który w ogóle nie przestrzega szariatu, robi sobie hece.
– Do diabła z tym. – Wahabita się nie przejmuje. – A ty, Jasem? – Jest ciekaw zamówienia kumpla, bo grzeszyć zawsze raźniej w grupie.
– Co ja? Ja na pewno nie wezmę trzech. – Podśmiechuje się. – A bekon i owszem, przecież jestem Brytyjczykiem.
– Dobra, dobra, panie Syryjczyk. – Wydaje im się, że wszystko o sobie wiedzą, bo jak na razie z niczego nie robią tajemnic. – To szybciutko zamawiajmy. – W Anwara wstępują nowe siły. – Powiem ochroniarzom, żeby się zbierali. – Kieruje się do drzwi wielkiego, osiemdziesięciometrowego salonu i prawie biegnie korytarzem do służbówki, którą zajmują jego pracownicy.
– Czekaj! – woła organizator wyżerki. – Dzisiaj załatwi to mój człowiek.
– Ale czemu? Przecież ja mam aż trzech darmozjadów, którzy nie mają nic do roboty.
– Nie licytujmy się. – Starszy kolega o negocjatorskich zdolnościach zawsze potrafi postawić na swoim. – Dzisiaj poznacie mojego szczególnego pracownika. A twoi ludzie mogliby się zająć czymś innym.
– Na przykład? Wynoszeniem śmieci? Sprzątaniem? – Gospodarz zatacza ręką krąg, pokazując swoje luksusowe lokum w najbardziej ekskluzywnej dzielnicy Londynu Knightsbridge przy Hyde Parku. Wszystko tu aż lśni od czystości, bo wraz z księciem przyleciały azjatyckie sprzątaczki i kucharki.
– Na przykład… – Sajf zawiesza tajemniczo głos i figlarnie mruga okiem. – W końcu moglibyśmy zorganizować jakąś wspólną imprezkę. Mamy metę w genialnej lokalizacji i wystarczające fundusze.
– Niezły pomysł, ale… – Niezbyt zachwycony Anwar z rezygnacją klapie na swój ulubiony wielki fotel. Nie rwie się do tego pomysłu, bowiem na salonach czuje się jak słoń w składzie porcelany. – Kto miałby przyjść do nikomu nieznanego saudyjskiego opasłego gówniarza? – Pomimo tytułów i bogactwa inteligentny książę patrzy na siebie trzeźwym okiem.
– Twój sekretarz zapewne wie, jak książętom i szejkom z Zatoki organizuje się party, więc daj mu wolną rękę, a ja podrzucę parę numerów telefonów, żeby nie były to tylko bajzel i jebanko w waszym bliskowschodnim stylu. – Libijczyk jest szczery aż do bólu. – Dobrze by było zorganizować kreatywne spotkanie wyższych sfer. Dzięki temu załapiesz się do rurociągu towarzyskiego.
– Co ty na to, Jasem? – Saudyjczyk znów chce poznać opinię swojego rówieśnika.
– Ja tu tylko