Tanya Valko

Arabski książe


Скачать книгу

do pubu? – zdziwiony Jasem podejrzewa, że diler robi sobie z niego kpinki.

      – Słyszałem, że jesteś pół-Syryjczykiem.

      – Syryjczykiem.

      – No właśnie – potakuje Moe, zastanawiając się, czy stawia na dobrego konia. – Zarówno w moim, jak i w twoim kraju otwarte wyznawanie głębokiej wiary jest obecnie bardzo niebezpieczne i surowo karane, a tutaj, w tej ich zafajdanej demokracji, pozwalają każdemu na wszystko – drwi z wolności słowa i wyznania, o które walczyły pokolenia Europejczyków, by teraz ekstremiści wszelkich nacji mogli to zdradliwie wykorzystywać. – Więc bezkarnie możemy rozwijać nasze zamiłowania i kultywować wiarę w Allaha. Tutaj nikt nas za dewocję nie będzie torturował, nikt nie zabije, nie zacznie prześladować. A jeśli będą chcieli nas uwięzić za prozaiczne przestępstwa, wystarczy narobić hałasu i oskarżyć ich o rasizm i faszyzm. Zaraz wypuszczą człowieka na wolność, przepraszając ze łzami w oczach! – Wybucha szyderczym śmiechem.

      – Allahu akbar! – mówi Jasem, bo widzi, że całkiem przez przypadek znalazł swoją oazę, swoje miejsce na tym zgnitym, paskudnym Zachodzie. Jak sprytnym trzeba być człowiekiem, by tak dobrze umieć się kamuflować. Jakże idealną przykrywkę znalazł pakistański diler narkotyków. Od tej pory przyjaciel Jasema. Jedyny przyjaciel.

      – Allahu akbar, ja achi65. – Moe uśmiecha się szczerze, a jego twarz traci cały chytry grymas. Teraz rozświetlają ją czysta, głęboka wiara i ufność. – Allahu akbar!

      Muzułmańscy mężczyźni kierują swe kroki do pobliskiego meczetu i odtąd już wspólnie podążają drogą, którą będą bezkarnie kroczyć jeszcze długie lata, aż dojdą do samych bram piekieł. Zawiedzie ich ona do najgorszych zbrodniczych czynów. Aż po Abu Salim. Aż po śmierć.

      Potężny ból wyrywa Jasema Alzaniego z transu wspomnień. Ponownie wraca tam, gdzie tak bardzo nie chce być. Do Abu Salim, libijskiego piekła na ziemi. Ale tylko na chwilę, do momentu, kiedy znów traci świadomość i odpływa z miejsca kaźni.

      Ciekaw jestem, czy książę Anwar al-Saud domyślił się, kto mu podłożył taką świnię, nieprzytomnemu torturowanemu kołacze się po głowie kwestia, którą wielokrotnie rozpatrywał. Wtedy nie chciałem aż tak bardzo mu dopieprzyć. Dzisiaj z chęcią bym go zabił. Przed samym sobą jest szczery, a nienawiść wypala jego umysł i serce. Teraz to raczej jego bym posiekał, a tę niby-inteligentną, a faktycznie głupią jak but z lewej nogi kurewkę oszczędził. Choć wtedy byłem jeszcze cienki i nic nie miałem do gadania. To Moe wszystkim kierował, wszystko ustawiał. W tamtych odległych czasach nie sądziłem, że rodzina nie wybroni księcia. Nie zatuszuje sprawy. Byłem święcie przekonany, że afera nie ujrzy światła dziennego, a jedynie potężny jak niedźwiedź grzesznik ze strachu zesra się w swoje wielkie jak namiot gacie. Jasem zamiast libijskich facjat, które obserwują go, chcąc wybadać, czy delikwent jeszcze żyje, widzi jak żywą twarz pakistańskiego kolegi z Londynu, skonwertowanego na fundamentalistyczny islam i opętanego wizją dżihadu.

      Moe podczas imprezy dobrze się bawił, tak samo jak wszyscy – muzułmanie, chrześcijanie czy ateiści – po prostu rozrabiająca bogata międzynarodowa młodzież i celebryci. Jednak żądza mordu tkwiła w nim od najmłodszych lat. Jasem podziwiał go całym sercem, obserwując, jak świetnie gra, jak perfekcyjnie udaje luzaka. Moe obiecał go tego wszystkiego nauczyć, nie spodziewając się oczywiście, że uczeń prześcignie mistrza. Inteligentny pół-Syryjczyk od razu rozszyfrował Pakistańczyka, który bynajmniej nie był tylko dewotem ani nie marzył o robieniu forsy czy opanowaniu brytyjskiego światka hazardu i narkotyków. Wszystko, co robił, czynił po to, by doprowadzić grzeszników prostą drogą do piekła, a tych muzułmanów, którzy zbyt słabo wierzą, poddać próbie – naprowadzić ich na prawdziwą, bogobojną ścieżkę lub wtrącić w otchłanie. Uważał, że dzięki temu na świecie pozostaną tylko prawowierni wyznawcy islamu, którzy wprowadzą nowy ład i porządek. Oddzielał plewy od ziarna, jak przykazał Allah. Jednak czy Jasem wierzył w te wszystkie rzeczy – wtedy i kiedykolwiek? Teraz chyba sam już tego nie wie. To Moe w swoim chorym umyśle opracował intrygę, która miała dogryźć wahabickiemu księciu, sprowadzić go na prawą ścieżkę wiary i przy okazji sprawdzić, ile warte są w Londynie koneksje saudyjskiej rodziny panującej.

      Kiedy impreza kręci się już w najlepsze, większość gości rozchodzi się po kątach i licznych pokojach w apartamencie, a część wraca do domów czy przenosi się do innych przybytków rozpusty. Pakistańczyk najpierw odurza narkotykami Anwara, potem gwałci ogłupiałą od alkoholu i prochów, bawiącą się cały wieczór z gospodarzem przyjęcia polską frywolną modelkę, by na koniec z dużym upodobaniem poderżnąć jej gardło. Wszystko to czyni w pokoju gościnnym, który ostatnim razem Anwar kazał własnoręcznie posprzątać Jasemowi.

      – Fuj! Ech! Nie! Co ty, gościu, zrobiłeś? – Jasem, wezwany przez Moe, baranieje na widok ogromnej ilości krwi, a jej słodki zapach powoduje u niego mdłości.

      – O co ci chodzi? – Na co dzień wyglądający na mięczaka, szczupły i pokorny Pakol teraz stoi pewny siebie z ociekającym posoką nożem w ręce, z gorejącymi czarnymi jak węgle oczyma i szalonym uśmiechem na ustach.

      – Czemuś to zrobił, facet? Po co?! – Pół-Syryjczyk osuwa się na dywan, czując gorzki smak żółci w ustach. – To trochę zanadto… Nie baw się w Pana Boga.

      – Zwykłej dziwki ci szkoda? – Moe jest rozczarowany reakcją przyjaciela.

      – Nie… Ale co teraz będzie z Anwarem?

      – Nie widzisz, że to grzesznik? Rozpustnik! A niby wychowany w wahabickiej wierze! – oburza się pakistański ortodoks. – Haram66! Haram! – Wścieka się jeszcze bardziej.

      – Co haram? Myśmy też chlali gorzałę, palili jointy i brali kokę – zauważa arabski młokos, któremu życie w wolnej, swobodnej Brytanii do tej pory nawet się podobało, bo prawie całkiem zapomniał już o swoich fundamentalistycznych korzeniach i o tym, co nakładł mu do nastoletniej głowy świętoszkowaty wuj.

      Moe jednak zaczyna mu to odświeżać:

      – Niewiele cię ten twój krewniak nauczył. – Robi przytyk do uwięzionego, torturowanego, a następnie zamordowanego przez syryjski rząd najbliższego Jasemowi człowieka, o którym ten nie omieszkał mu opowiedzieć. – Nie wpoił ci, że wolno nam grzeszyć, jeśli robimy to w wyższym celu? W walce z niewiernymi?

      – Nie. Uczył mnie, że należy dać ludziom możliwość wyboru.

      – Jakiego wyboru? Tyś chyba niewiele z tego zrozumiał! – Moe widzi, że z tym młodzieńcem jeszcze będzie miał sporo roboty. – Toś ty kiep.

      – Nie wiem… Może… – Jasem, już nieco oswojony z metalicznym odorem krwi i strasznym widokiem nagiego, nieprzytomnego grubasa oraz szczuplutkiej zakrwawionej modelki, leżącej w jego nogach, postanawia otrząsnąć się z wątpliwości i podążyć ścieżką samowoli i bezkarności.

      – Dobra, dość tego gadania po próżnicy. Musimy tu posprzątać. Usuniemy nasze odciski i przygotujemy lokal na wizję specjalną londyńskiej policji. Potem długa droga przed nami. – Pakistańczyk nie ma zamiaru tracić cennego czasu.

      – A dokąd idziemy? – docieka naiwniak.

      – Do wodopoju. Do prawdziwego islamu.

      Sajf al-Islam coś podejrzewał, konkluduje teraz Jasem. Jego obecny świat w Abu Salim znów oddala się od niego na mile, zaś ten przeszły zalewa jego zmysły i serce. Cholerny inteligencik!,