Tanya Valko

Arabski książe


Скачать книгу

w średniowieczu czytano woluminy, a wy przecież preferujecie średniowieczny styl życia. – Anwar chce komuś dociąć, ale gdy patrzy na przestraszonego faceta w obcisłym stroju z lycry, sam już nie wie, czy ma ochotę się nad nim psychicznie znęcać. – Musi tu chyba być jakaś biblioteka, nieprawdaż? – naciska już nieco łagodniej.

      – Jest, i to ogromna.

      – Możemy się tam przejść?

      – Nie wiem… – waha się instruktor. – Ale w tamtym kierunku jest basen i gym… – sprytnie kombinuje.

      – To idziemy? – Anwar już stoi przy drzwiach, lecz jego przewodnik się ociąga. – No co?

      – Czy książę najpierw mógłby zażyć kąpieli? – Jak najbardziej delikatnie proponuje nieszczęsny homoseksualista, który ledwo co oddycha z powodu rozchodzącego się od jaśnie pana upiornego zapaszku.

      Uszczęśliwiony drobnymi zmianami Anwar pędzi do łazienki, zrzucając po drodze zasmrodzoną suknię i ukazując obcemu mężczyźnie swoje otyłe, paskudne cielsko. Nie zważa na kamery, jest mu już wszystko jedno, ile osób go ogląda. Stracił cały swój wstyd i skrępowanie. Niech się wstydzą podglądacze.

      Po miesiącu intensywnego codziennego treningu, który dla Anwara jest mniejszą gehenną niż samotność i nieróbstwo, młody organizm błyskawicznie zbiera się do życia. Dzięki tygodniowej głodówce i późniejszej diecie traci trzydzieści kilogramów, a za sprawą ćwiczeń jego ciało zaczyna nabierać kształtów. W końcu też zabiera się za swój wymarzony jogging, który zawsze tak mu imponował. Nie trenuje jednak z malutkim trenerem – to ochroniarze na zmianę biegają z nim dookoła muru ogradzającego pałac.

      – Jeśli będziesz chciał zwiać, jaśnie panie, mam zezwolenie, by cię zastrzelić – ostrzega sadystyczny dowódca, najsilniejszy i najpostawniejszy, ten, który znęca się nad Anwarem od samego początku.

      – Zdajesz sobie sprawę, że wcześniej czy później stąd wyjdę i znów powrócę do łask – stwierdza niewzruszony groźbą więzień.

      Na policzku żołdaka zaczyna nerwowo pulsować mięsień.

      – Tak, oczywiście. – Przyznaje.

      – Zatem uważaj na to, co mówisz i co robisz. Radzę. – Teraz Anwar straszy i to skutecznie, bo ochroniarz w końcu pokornieje, buta znika z jego twarzy i dumnie wyprostowanej sylwetki, i wraca z podkulonym ogonem na swoje miejsce w hierarchii Królestwa. Zdaje sobie sprawę, że jeśli książę nie został skrócony o głowę od razu, to najprawdopodobniej stanie się tak, jak mówi. Wróci do społeczeństwa i jakby nigdy nic zajmie należną mu wysoką pozycję.

      Wieczorami więzień ma już co robić. Zgodzono się, by wypożyczał z imponującej królewskiej biblioteki słowniki i książki – techniczne, medyczne, biologiczne czy inżynieryjne – które młody umysł chłonie jak gąbka. Wokabularzy pilny student uczy się na pamięć, zaczynając od powtórki angielskiego, przez hiszpańskie i francuskie słownictwo. Studiuje też z zamiłowaniem opracowania ogrodnicze i analizuje projekty architektoniczne, gdyż marzy mu się własna rezydencja z pięknym ogrodem położona w niezwykłym miejscu. Ma już nawet wymarzoną lokalizację. Wspomina jedne z niewielu wspólnych rodzinnych wakacji, gdzie ojciec był tatą, a nie księciem, mama – mamą, a nie zagonioną w kozi róg, zastraszoną przez mężczyzn Saudyjką, a rozbrykane siostrzyczki były radosnymi, małymi dziewczynkami, a nie zakwefionymi dewotkami. Mama śmiała się od rana do wieczora, bawiła w morzu razem ze swoimi córeczkami, które nosiły kolorowe stroje kąpielowe, a w kruczoczarnych krętych włosach miały wplecione wielobarwne kokardki. Mama dumnie paradowała w granatowym burkini90, udając nowoczesną kobietę na prywatnej strzeżonej plaży, na którą nikt poza ich rodziną nie miał prawa wstępu. Wszyscy tak się wtedy zakochali w tym cudownym miejscu, że ojciec aż kupił kawałek ziemi w Tossa de Mar i obiecał, że wybuduje tam ich letnie hiszpańskie gniazdko. Na obietnicach się skończyło, ale Anwar ma nadzieję, że ziemia pozostała w ich rękach, i teraz oddaje się marzeniom, że jak tylko stąd wyjdzie, właśnie tam znajdzie swoją cichą przystań.

      Coraz częściej w dzień i w nocy na terenie pałacu słychać płacz dziecka91. Dochodzi on z daleka, niezaprzeczalnie z innego skrzydła niż to, w którym rezyduje książę Anwar, jednakże na pewno nie z zewnątrz. Zaledwie trochę ustabilizowany nerwowo mężczyzna ma wrażenie, że zwariuje. Głos małej dziewczynki wwierca mu się w uszy, do mózgu, rozsadza czaszkę.

      – Ummi! Ummi! Gdzie jesteś? – Czasami rozróżnia słowa, w które, przerażony, nie może uwierzyć. – Mamuś, wróć!

      Toż tutaj jest uwięzione jakieś dziecko! Dziewczynka!, konkluduje, zbulwersowany okrucieństwem przedstawicieli swego rodu.

      Nie daje to osadzonemu spokoju, bowiem nie wie, jakiej znowu podłości dopuszcza się jego rodzina. Nie śpi całymi nocami, uważnie nasłuchując. Teraz jest silnym, zdrowym mężczyzną, bardziej wysportowanym niż kiedykolwiek w życiu. Ma też coraz więcej swobody i obawia się, że ją straci, ale musi zaryzykować. Tego domaga się jego uczuciowe serce i dobry charakter. Pewnej nocy przeskakuje mur swojego podwórca i dostaje się na następny. Podciąga się i wspina na dach. Znów zeskakuje na inny dziedziniec. Idąc za smętnym głosem, w końcu trafia na miejsce.

      Widzi całkiem ładny różany ogród z soczyście zieloną trawą i szemrzącą fontanną. Przez tarasowe drzwi i okna ciągnące się przez całą ścianę widzi dwie dorosłe kobiety, nastolatkę i może dziesięcioletnią dziewczynkę, która siedząc przy oknie, przykleja do niego nos i zawodzi. Żadna ze współtowarzyszek nie zwraca na nią uwagi. Mężczyznę zadziwia taka znieczulica. Przygląda się nieznajomym zza winkla. Widać, że jedna cierpi na anoreksję, bo wygląda jak chodzący kościotrup. Druga trzyma nos w telefonie i porównuje coś z informacjami na laptopie leżącym na jej kolanach. Nastolatka jest ubrana na czarno, ma zakryte włosy i klęczy na dywanie, czytając Koran oparty na tradycyjnym stojaku. Co chwilę wykonuje rytualne modlitewne gesty. Najmłodsza, ta rozpaczająca, nagle milknie, patrząc na potężną postać za oknem. Przerażona otwiera usta do krzyku, a oczy chcą jej wyjść z orbit.

      – Saidati92! – Anwar kłania się uniżenie, choć i tak spodziewa się wrzasku. – Co się stało? Skąd wy tutaj?

      – A skąd ty? – Odważna jest tylko kobieta z telefonem, do której przylgnęła dziewczynka. Anorektyczka stoi z rozdziawioną buzią, a pobożna muzułmanka desperacko usiłuje zakryć całkiem ładne liczko, naciągając na nie czarny woal.

      – Nazywam się Anwar al-Saud, jestem księciem internowanym w tym pałacu.

      – Zatem witamy w klubie – woła ze śmiechem elegancka obyta Arabka, wyciągając szczupłą wypielęgnowaną dłoń. – Nie mieliśmy okazji się poznać, a jesteśmy krewniakami. – Wymownie spoziera na młodą dewotkę, dając jej do zrozumienia, żeby już się nie zakrywała, bo nawet od najbardziej ortodoksyjnych kobiet nie jest to wymagane w otoczeniu rodziny.

      – Cóż, jest nas chyba około dwudziestu pięciu tysięcy, więc ciężko być na bieżąco i przyjaźnić się ze wszystkimi.

      – Jesteśmy córkami króla Abdullaha. Mam na imię Suhur, ta chuda tyka to Dżawair, nasza religijna lilia ma na imię Halat, zaś wiecznie chora siostrzyczka to Alija.

      – Miło mi, choć jestem bardzo zaskoczony waszym towarzystwem. – Zachęcony przyjaznym tonem Anwar bez zaproszenia siada w fotelu i lustruje kobiety jedna po drugiej. – Zaliczam się jedynie do średniej klasy, tej spokrewnionej z księciem Naifem. Jestem jego siostrzeńcem. Nie pochodzę z górnej półki, jak