Agata Przybyłek

Recepta na szczęście


Скачать книгу

13b18e01e16b.jpg" alt="RNSCover.jpg"/>

      Copyright © Agata Przybyłek-Sienkiewicz, 2020

      Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2020

      Redaktor prowadząca: Sylwia Smoluch

      Redakcja: Barbara Kaszubowska

      Korekta: Paulina Jeske-Choińska

      Skład i łamanie: Teodor Jeske-Choiński

      Projekt okładki i stron tytułowych: Magda Bloch

      Fotografie na okładce: ©ykordik / Adobe Stock

      Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

      Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

      eISBN 978-83-66517-84-4

      CZWARTA STRONA

      Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

      ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

      tel.: 61 853-99-10

      [email protected]

      www.czwartastrona.pl

      Powieść dedykuję mojej cudownej siostrze,

      która jest dla mnie niewyczerpanym źródłem inspiracji.

      Rozdział 1

      Julia zawsze sądziła, że w wieku dwudziestu ośmiu lat będzie już szczęśliwą żoną i matką. Gdy była młodsza, bez końca wyobrażała sobie, jak w tym wieku spaceruje ze śpiącym w wózku niemowlakiem, a u jej boku idzie dzielnie dumny trzylatek. Zmierzają razem do sklepu, żeby zrobić zakupy na obiad. Jej wysoki, dobrze zbudowany i zapracowany mąż powinien przecież zjeść po powrocie do domu ciepły posiłek, a ona, jak na przykładną żonę przystało, po drugim daniu codziennie raczy go pysznym deserem. W tle tej sielanki słychać by było dziecięce okrzyki, a ona krzątałaby się między zabawkami w zaplamionej przez dziecko bluzce i z tetrową pieluchą na ramieniu. Na fotelu wylegiwałby się kot, pupil rodziny. To wszystko oczywiście sprawiałoby jej ogromną przyjemność i chociaż byłaby wykończona, to nie posiadałaby się z radości. W końcu macierzyństwo zawsze stanowiło w jej oczach kwintesencję kobiecości i szczęścia. Budziło tyle pozytywnych emocji, że warto było się trochę poświęcić.

      Niestety, marzenia czasami nijak mają się do rzeczywistości i to mimo usilnych chęci. Los spłatał jej figla i pomimo licznych randek nadal była singielką. Miejsce wózka zajmował rower, na którym lubiła jeździć do pracy, miejsce męża – mama, siostra i przyjaciółka, którym Julia zwykła się zwierzać, a zamiast kota był szczeniak koleżanki, którego Ola podrzucała jej, gdy musiała wyjechać. Oczywiście wielu znalazłoby mnóstwo plusów tej sytuacji: czysty dywan w salonie bez wdeptanych chrupek, nieskazitelnie biała bluzka zamiast oplutej przez dziecko koszulki czy błogosławiona cisza w miejsce harmidru i płaczów, ale Julia chętnie oddałaby to wszystko za niemowlaka. Albo przynajmniej za mężczyznę, z którym mogłaby mieć dziecko.

      Niestety, nie było w jej życiu perspektyw ani na posiadanie mężczyzny, ani tym bardziej na upragnione dziecko. Otaczało ją grono życzliwych ludzi, a czasami miała wrażenie, że jest sama jak palec. A właściwie nawet nie czasami, w ostatnich latach dość często, i z tego powodu zdarzało jej się płakać w poduszkę. Zwłaszcza po nieudanej randce.

      – Tego kwiatu jest pół światu, kochanie – próbowała pocieszać ją matka, ale Julia zaczęła tracić nadzieję. Trudno było w tych czasach o porządnego mężczyznę. I nie mówiła tego wcale kobieta, która zamykała się w wieży, czekając na księcia z bajki, a aktywna singielka naprawdę dużo robiąca, żeby zmienić swój stan.

      To właśnie dlatego pewnego listopadowego popołudnia przyszła zapłakana do swojej przyjaciółki. Ostatni facet, z którym wyszła w weekend, okazał się dupkiem, a dodatkowo lekarz przekazał jej rano kiepską diagnozę. Kilka tygodni temu umówiła się na rutynową wizytę u ginekologa, potem zrobiła różne badania, a gdy spotkała się z lekarzem znowu, by je omówić, ten nie miał dla niej dobrych wieści.

      – Ma pani znacznie mniej komórek rozrodczych od statystycznej średniej – powiedział, a ona aż pobladła.

      – Jest pan pewny?

      Lekarz pokiwał głową.

      – Jeżeli myśli pani o potomstwie, to radziłbym się pospieszyć. Sytuacja nie jest co prawda jeszcze krytyczna, ale lepiej dmuchać na zimne. Starania o dziecko to nie zawsze jest prosta sprawa i nie każdemu udaje się od razu. Zwykle ten proces trwa kilka miesięcy, a niekiedy i lat. Nie wiem, jakie jest pani podejście do macierzyństwa, ale w moim gabinecie pojawiało się już wiele kobiet, które przegapiły swoją szansę. Potem żałują i łapią się każdej deski ratunku. Wolę uprzedzać pacjentki, zanim będzie za późno.

      Julia pokiwała głową, siląc się na uśmiech, ale w środku coś w niej pękło. Lekarz nie wiedział, że swoimi słowami poruszył najbardziej bolesne struny jej duszy. Chociaż próbowała jakoś się trzymać, znowu dotarło do niej, że nie jest już najmłodsza. Lada moment stuknie jej trzydziestka. I teraz dowiaduje się, że jej szanse na bycie mamą szybko się zmniejszają – a przecież w marzeniach nie chciała poprzestać na jednym dziecku. Zawsze wyobrażała sobie siebie z co najmniej trójką pociech urodzonych w kilkuletnich odstępach. Nawet jeżeli znalazłaby idealnego kandydata na ojca, to przecież nie od razu zaszłaby w ciążę. Najpierw trzeba się dobrze poznać, poukładać pewne rzeczy… Nie była nieodpowiedzialna.

      Poza tym, jak powiedział lekarz, posiadanie dziecka to nie taka oczywista sprawa. Bóg jeden raczy wiedzieć, jak długo musieliby się o nie starać, a ona aż za dobrze znała statystyki dotyczące ryzyka różnych chorób czy wad genetycznych płodu u kobiet, które zachodzą w ciążę w późnym wieku. Nie chciała być matką geriatryczną, jak mówiła o kobietach rodzących pierwsze dziecko po trzydziestce i koło czterdziestki znajoma położna. I chociaż to określenie na skutek zmian obyczajowych powoli przechodziło do lamusa, Julia naprawdę pragnęła być młodą mamą, kwitnącą, pełną zapału oraz energii.

      Zresztą co ja w ogóle rozważam? – pomyślała, idąc załamana do Oli. Skoro miała zmniejszoną płodność, to przecież o późnym macierzyństwie mogła zapomnieć. Jeżeli chciała mieć dziecko, musiała działać teraz, już, jak najprędzej. Pytanie tylko jak, skoro na horyzoncie naprawdę nie było żadnego kandydata na ojca.

      Zimny listopadowy wiatr rozwiewał jej brązowe włosy oraz smagał policzki. Opatulona grubym szalikiem i w zimowym płaszczu skierowała się ku znajomej furtce, a wtedy natknęła się na Olę.

      – Julia? – Usłyszała znajomy głos, na którego dźwięk jeszcze bardziej zachciało jej się płakać. – Boże, Julia… Kochana, co się stało?

      Otarła oczy rękawem, rozmazując przy tym makijaż. Chociaż naprawdę chciała się wziąć w garść, emocje wzięły górę i nie mogła się uspokoić. Zapłakana weszła na podwórko, a wtedy Ola wzięła ją w ramiona i stały przytulone przez kilka minut, podczas gdy ciałem Julii wstrząsały kolejne szlochy.

      – Nie płacz, Jula… Nie wiem, co się stało, ale przecież wszystko się ułoży – pocieszała ją przyjaciółka.

      – Nie, Olka, nic nie jest dobrze. I na pewno nie będzie.

      Przez kilka minut po prostu stały tak na podjeździe, przytulone. Wreszcie Julia się odsunęła, otarła oczy, a Ola zaprosiła przyjaciółkę do środka.

      – Chodź, opowiesz mi wszystko przy ciepłej herbacie – zadecydowała, a Julia nie zamierzała protestować. Skinęła tylko głową i już po chwili zdejmowała płaszcz i szalik w korytarzu, a potem usiadła na kanapie w salonie Oli, podczas gdy pani domu poszła zaparzyć herbatę.

      – Nie ruszaj się stąd – powiedziała przed wyjściem, jakby Julia była jakąś niedoszłą samobójczynią albo zamierzała uciec.

      – Jasne – odparła słabym głosem, po czym podwinęła