Agata Przybyłek

Recepta na szczęście


Скачать книгу

nie chodził do pracy ubrany tak elegancko. Pracował w dziale marketingu prężnie rozwijającej się firmy kosmetycznej, która produkowała też suplementy diety. To właśnie ich promocją się zajmował. Razem z innymi członkami zespołu wymyślał kolejne slogany reklamowe witamin dla kobiet, dzieci czy osób starszych. Tworzył kampanie preparatów na porost włosów oraz paznokci, a czasami nawet specyfików dla panów, którzy zmagali się z łysieniem. Świetnie odnajdował się w swojej roli, a przełożeni cenili jego kreatywność i coraz częściej szeptali o awansie na stanowisko wicedyrektora działu. I to wszystko, gdy miał zaledwie dwadzieścia sześć lat!

      Kiedy zatrudniał się w tej firmie, nie sądził, że zagrzeje w niej miejsce na dłużej. Tematyka była raczej niemęska, poza tym zawsze wyobrażał sobie siebie pracującego w dużym koncernie motoryzacyjnym albo promującego sieć znanych siłowni. Kosmetyki i wszelkie specyfiki dla kobiet nigdy go nie pociągały. Co więcej, z reguły były powodem frustracji, gdy jeszcze mieszkał z siostrą oraz mamą i strącał niechcący jakiś krem z półki, sięgając w łazience po swoją szczoteczkę. Ale wtedy był krzyk!

      Pomimo że na początku traktował swoją pracę jako przejściową, szybko przywiązał się do firmy. Być może dzięki świetnemu zespołowi, a być może dlatego, że często słyszał pochwały, na razie nie zamierzał stamtąd odchodzić. Wizja bycia najmłodszym zastępcą dyrektora oddziału była spełnieniem jego marzeń i nieźle brzmiała, gdy podrywał dziewczyny.

      – Naprawdę jesteś dyrektorem? – Patrzyły na niego rozanielone, więc coraz chętniej i częściej używał tego określenia, mówiąc im o swojej pracy.

      – Oczywiście. – Uśmiechał się uroczo i już wiedział, że te ślicznotki będą jego. Gdyby tylko doba była dłuższa, żeby mógł lepiej i… bliżej poznać je wszystkie!

      W ten środowy poranek nie myślał jednak o kobietach. Bardziej przejmował się swoim katarem i dzisiejszym spotkaniem w firmie. Kiepsko się czuł, a marka lada moment miała świętować swój jubileusz – piętnaście lat od powstania pierwszego projektu. To właśnie na barki działu marketingu spadła organizacja imprezy. W dodatku Maks przeczuwał, że zajęcie się wieloma sprawami przypadnie jemu. Dyrektorka już kilka razy napomknęła, żeby powoli rozglądał się za jakimś hotelem, więc miał solidne powody, żeby tak sądzić.

      – Ty masz takie dobre wyczucie stylu, Maks. – Patrzyła na niego znacząco. – Prezes nie zadowoli się byle czym – dodawała za każdym razem. – To musi być naprawdę coś ekstra.

      Maks polemizowałby z tym pierwszym stwierdzeniem, ale z dwoma kolejnymi jak najbardziej się zgadzał. Prezes rzeczywiście był starszym panem, który wymagał od życia wszystkiego, co najlepsze. Nigdy nie szczędził środków na takie imprezy i o poprzednich jubileuszach firmy krążyły między pracownikami legendy.

      „To musi być coś ekstra”. Słowa dyrektorki brzmiały Maksowi w uszach i momentami odczuwał presję.

      Na razie jednak ważniejszy jest katar – sprowadził się w duchu na ziemię, zapinając spinki przy mankietach koszuli. Ciekawe, czy zostało mu jeszcze chociaż kilka tabletek na zatoki.

      Ubrany poszedł do kuchni i zamiast przygotować sobie śniadanie, spojrzał na leki. Obok czerwonego pudełka na blacie leżało jeszcze kilka tabletek, więc odetchnął z ulgą, bo gdyby musiał zajechać przed pracą do apteki, to pewnie by się spóźnił. Sprawnym ruchem wycisnął jedną z nich z blistra i połknął, nie zaprzątając sobie głowy tym, że przez zażyciem leku powinien coś zjeść. Potem zgarnął resztę pigułek do kieszeni i chwycił butelkę wody. W korytarzu zawiązał eleganckie w buty, założył płaszcz, a potem wyszedł z mieszkania. Jak znał życie, na biurku w jego firmowym pokoju czekała już pyszna bagietka przygotowana przez jedną z pracujących z nim dziewczyn. Ostatnio co rano robiła mu taki prezent, bo poskarżył jej się, że ma dwie lewe ręce, jeśli chodzi o gotowanie.

      – W takim razie biorę na siebie twoje śniadania – oznajmiła, a on oczywiście nie zamierzał narzekać. Czasami był naprawdę wdzięczny rodzicom za geny, dzięki którym wyglądał, jak wyglądał. Nie żeby należał do grona próżnych facetów, ale za sprawą dobrego wyglądu żyło mu się łatwiej.

      Zbiegł po schodach i bez trudu dotarł do samochodu. Na siedzeniu pasażera czekał na niego zapas chusteczek higienicznych kupionych wczoraj po pracy. Gdy włączył radio, z głośników popłynęła spokojna muzyka. Maks ruszył w drogę. Słońce świeciło w najlepsze pomimo niskiej temperatury i zapowiadał się rzeczywiście ładny dzień. No, może gdyby nie ten paskudny katar…

      Po kilkunastu minutach dojechał do firmy. Dozorca podniósł szlaban, więc Maks machnął do niego ręką w podziękowaniu i wjechał na parking. Zajął swoje ulubione miejsce nieopodal drzwi, a stamtąd popędził prosto do budynku. Wszedł na wyłożony kamienną posadzką jasny hol i już miał ruszyć do windy, gdy wypatrzyła go dyrektorka oddziału.

      – Maks! – Podążyła w jego kierunku. – Jak dobrze, że jesteś.

      Słysząc jej słowa, spojrzał na wiszący w holu zegar. Już się wystraszył, że przyszedł po czasie, ale na szczęście nie był spóźniony.

      – Panią też dobrze widzieć, pani dyrektor.

      – Oj, daj spokój z tym paniowaniem – zaszczebiotała, patrząc mu w oczy. – Tyle razy prosiłam, żebyś mówił mi po imieniu.

      – Tak? – zdziwił się szczerze, bo nie przypominał sobie takich sytuacji.

      Kobieta roześmiała się głośno i poprawiła niesforne pasmo blond włosów, które wymknęło jej się z koka z tyłu głowy.

      – Mniejsza o większość. Idziesz do windy? Jedziesz na nasze piętro?

      – Taki właśnie miałem zamiar.

      – To świetnie, bo ja też. Będziemy mogli chwilę porozmawiać.

      Podeszli do windy, a gdy zjechała i drzwi rozsunęły się z cichym szelestem, przepuścił dyrektorkę przodem. Gdyby była młodsza, pewnie nie odmówiłby sobie przyjemności otaksowania jej przy tym wzrokiem, ale nie zwykł podrywać czterdziestolatek, więc skupił się na tym, by się nie potknąć. Może i dyrektorka była zadbaną blondynką o smukłej figurze, lecz pewnych znaków upływającego czasu nie da się ukryć. Zmarszczki na jej czole skutecznie go odstraszały, podobnie jak pierwsze siwe włosy na skroni. Poza tym naprawdę starał się nie wdawać w romanse w pracy. Już raz tego doświadczył i omal nie stracił posady, gdy zwolniła się przez niego wybitna specjalistka w dziedzinie grafiki komputerowej. Spotykał się z nią przez kilka tygodni, a gdy jej powiedział, że między nimi koniec, przeszła poważne załamanie nerwowe. Nie mogła na niego więcej patrzeć, co skrupulatnie opisała w swoim wymówieniu. Prezes jeszcze długo po tym zajściu rzucał Maksowi nieprzychylne spojrzenia, co skutecznie pohamowało jego łowieckie zapędy. Chociaż w pracy było kilka wartych uwagi dziewczyn, musiał szukać kobiet gdzie indziej.

      – Och, jaki ty jesteś szarmancki – zaśmiała się dyrektorka, gdy wszedł za nią do windy.

      Popatrzył na nią zdziwiony i przemknęło mu przez myśl, czy ona przypadkiem nie jest pijana. Co prawda to nie było w jej stylu, bo uchodziła za profesjonalistkę, ale jej dzisiejsze zachowanie na pewno nie należało do normalnych. Zwykle poważna i zdystansowana, nagle trajkotała jak trzpiotka i patrzyła na niego zalotnie.

      Ale nie, to nie możliwe, zganił się w duchu. Ona i alkohol? Dobre sobie. Stroniła od niego nawet na imprezach firmowych. Uznał w końcu, że zwierzchniczka najzwyczajniej w świecie była w dobrym humorze. Czy kadra pracownicza musi być zawsze poważna?

      Tylko dlaczego to wydawało mu się takie dziwne?

      Winda ruszyła, a dyrektorka oparła się plecami o ścianę, postawiła na podłodze torebkę i popatrzyła mu w oczy. To również