Aleksander Sowa

Czas Wagi


Скачать книгу

Wie, że ważniejsi na mieście przychodzą tam o szóstej w czwartek.

      – To jak będzie?

      – Nie wiem, o czym mówisz.

      – Myślisz, Mareczek – Emil podkreśla imię – że nie wiem, komu się możesz opłacać?

      – Nie opłacam się nikomu.

      – Przyznaję, że nawet to nieźle wykombinowałeś. Gratuluję kreatywności. Do tej pory ci tylko nie wierzyłem, teraz mnie już rozśmieszasz. Co ty pierdolisz? Mam uwierzyć, że się bujasz po Pradze z wytrychem w kielni na legalu?

      – Może działa po cichu? – podrzuca Kosar.

      – Działał. Do dzisiaj, bo jutro się wszyscy dowiedzą, że robił ich w chuja.

      – Mówiłem…

      – Zamknij się, kurwa! Miałeś szansę! Dałem ci ją, jak człowiekowi, chociaż widzę, że jesteś gnojkiem. Nie chcesz, jak ulica mówi, po ludzku, trudno – dodaje Emil ciszej. – Twój wybór. Polecę z tobą paragrafami. Zawijamy śmiecia. Trzeba napisać papiery. I legendę ułożyć.

      – Nazywam się Marek Wroński.

      – Wroński? – Emil patrzy na Kosara, kiwa głową, po czym przydeptuje papierosa. Niebo jaśnieje z każdą minutą. – Marek Wroński?

      – No, chciałeś wiedzieć, to powiedziałem. Czego chcesz więcej, psie?

      – Psie?

      – Panie władzo.

      – Nie, nie – odpowiada Emil. – To już psem wolę zostać.

      – Puścisz mnie teraz?

      Emil wskazuje Kosarowi kajdanki. Ten podchodzi do Wrońskiego z kluczykiem. Wroński unosi podbródek i się uśmiecha. Wie, że granie na czas i udawanie idioty przed tym cholernym gliniarzem nie ma sensu. To musi być ten, o którym się opowiada przy piwie w podwórkach.

      – Cieszę się, że poszedłeś po rozum do głowy, Wrona – dodaje Kosar.

      – Kosar, było tak: zauważyliśmy mężczyznę wychodzącego z kiosku.

      – Nie reagował na wezwania i okrzyki „Stój, policja”?

      – Przeciwnie. Zareagował, ale ucieczką.

      – No tak. Potwierdzam. Wznosiliśmy głośne okrzyki „Stój, policja” kilka razy – uściśla Kosar. – I ja też krzyczałem.

      – Tak. Zawsze krzyczysz.

      – Co dalej?

      – Normalnie. Podjąłem pościg. Widziałeś, prawda?

      – Widziałem wszystko. Widząc, jak ścigasz uciekiniera – mówi Kosar – starałem się odciąć draniowi drogę ucieczki radiowozem.

      – Brzmi dobrze. Dogoniłem zbiega, wylegitymowałem się imieniem, nazwiskiem, stopniem oraz głośnym okrzykiem „Policja!”. I wezwałem do zachowania zgodnego z prawem.

      – Tak, ale nie reagował.

      – Reagował. Chciał tym oto narzędziem mnie uderzyć. – Emil wskazuje wytrych.

      – W głowę.

      – W oko. Dlatego się musiałem zasłonić. Widziałeś, prawda?

      – Wszystko. Chciał cię uderzyć w oko z zamiarem pozbawienia życia lub zdrowia. Krzyknął: „Zabiję cię”. Słyszałem dokładnie. Uszy mam zdrowe – mówi Kosar, mrugając do Wrony. – Tak samo jak oczy. Według mnie, wysoki sądzie, chciał zabić sierżanta Stompora tym oto przedmiotem. – Kosar wskazuje wytrych. – Niebezpiecznym narzędziem znaczy. A to stanowi przestępstwo z artykułu dwieście trzydzieści trzy Kodeksu karnego.

      – Ej! Co wy kombinujecie?

      – Milcz!

      – No, Emil ma rację. Lepiej słuchaj. Może ci się to przydać. Bo kto, używając niebezpiecznego przedmiotu, dopuszcza się czynnej napaści na funkcjonariusza publicznego w związku z pełnieniem obowiązków służbowych, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat dziesięciu.

      – Nie dostaniesz za włamanie, Wrona. I nie zrobimy ci syfu na dzielnicy, ale chciałeś obrobić kiosk uczciwego człowieka, więc ujebiemy cię za czynną napaść – mówi Emil tak, jakby napaść miała miejsce. – I posiedzisz do sprawy. A jak trafimy na dobrego proroka, to ci doklei usiłowanie zabójstwa.

      – A za to jest dożywocie – dodaje uprzejmie Kosar.

      – Chyba was pojebało!

      – No właśnie nie bardzo – odpowiada Emil.

      – Wezmę papugę, to mnie wybroni.

      – Uhm. Jak chuj. A kasę ci dadzą ziomki z siłowni? A nawet jak papuga z urzędu cię jakimś cudem wybroni, to i tak posiedzisz na Służewcu, Mokotowie albo Grochowie. A że ładniutki jesteś, będziesz cwelem dla pawilonu zwyroli i zwykłych pedałów. Wreszcie spełnisz fantazje o kutasach w dupie.

      – Spierdalaj.

      – Po sprawie dostaniesz zawiasy. Chyba że pech albo felerna papuga… No, to wtedy pokoik w Białołęce na jakiś rok albo dwa masz pewny. I kutasów ci już nie zabraknie. Jako cwel będziesz mógł dawać audiencję na tronie. – Policjant przesuwa językiem po wnętrzu policzka, sugerując stosunek oralny.

      – Nikt wam nie uwierzy.

      – Wypuszczą cię za jakieś osiem, może dziesięć miesięcy. Odbyt ci zszyją i zostanie tylko syndrom stresu pourazowego. No, i trochę plemników na podniebieniu.

      – Co on pierdoli?

      – Pracował na Grochowie – kłamie Kosar, wzruszając ramionami. – Jako wychowek. Już taki jest. To psycholog, nie przejmuj się. Wiesz, jacy oni są.

      – Nie macie świadków.

      – Ale jest nas dwóch – zauważa Kosar. – A ty jeden. I jest wytrych.

      – Nikogo nie uderzyłem.

      – Kara za usiłowanie jest wymierzana w granicach zagrożenia przewidzianego dla danego przestępstwa – wyjaśnia jednym tchem Emil. – Czyli od roku do lat dziesięciu. Łapiesz już, bystrzaku?

      – Co wy sobie, kurwa, myślicie!

      – Nie podnoś głosu – ostrzega Emil. – Bo ręka mnie świerzbi.

      – Będziecie mnie straszyć? Szantażować? Do reszty was popierdoliło? Za sąd będziecie robić, za prokuratora, psy jebane?

      Emil uderza Wrońskiego dłonią w policzek. Głowa włamywacza odbija się od ściany. Ułamek sekundy później do policzka Wrońskiego przykleja się druga dłoń policjanta.

      – Nie możecie tak.

      – Nie? – Emil poprawia raz jeszcze.

      – Prawo nie zezwala. Nie możesz mnie bić!

      – A ty możesz kioski opierdalać? – Emil wymierza czwarty policzek, ale Wrona jest szybszy i się uchyla. – Możesz opierdolić człowieka, co uczciwie od świtu do zmierzchu zapierdala, żeby wyżywić rodzinę? Na to ci prawo pozwala? Nierobie jebany!

      – Nie jesteś jakimś pieprzonym szeryfem, kurwa!

      – Mogę przyjebać ci tyle razy, ile uznam, że cię to czegoś nauczy. Tak żebyś mnie zapamiętał, gnojku – cedzi Emil przez zęby, po czym wymierza włamywaczowi cios w brzuch, uderza raz jeszcze i kończy prostym w szczękę, po którym bandyta traci przytomność i pada.

      Kosar dyskretnie się rozgląda, czy