Aleksander Sowa

Czas Wagi


Скачать книгу

pomoże. – Braun spojrzał na milczącego dotąd posła Antonowicza.

      Generał obrzucił posła nienawistnym spojrzeniem. To przysłuchujący się w ponurym milczeniu Antonowicz stał za tą rozmową.

      – Wizerunkowo to wygląda źle – powiedział poseł, strzepując niewidzialny pyłek z krawatu. – Obawiam się, że pan minister ma rację.

      – No pewnie, że mam!

      – Niestety.

      – Wyrugują mnie dla dobra Sojuszu!

      – Nawiasem mówiąc – dodał Antonowicz – Sojusz i tak przegra wybory z powodu powodzi. Tak twierdzą analitycy. Premier poda rząd do dymisji, a pan prezydent ją przyjmie.

      – I po nas – mruknął minister. – Na lata.

      – Mam rozwiązanie.

      – Proszę?

      – Wiem, że to nie wygląda dobrze, ale…

      – Nie wygląda dobrze? – powtórzył Braun. – Pan przejdzie w stan spoczynku i tyle. Nikt pana z tą sprawą nie połączy, a mnie media nie dadzą spokoju do końca kariery. Przy każdej sposobności będą przypominać, że kiedy byłem ministrem spraw wewnętrznych i administracji… To koniec, generale – westchnął i usiadł przy stole. – Koniec. Po czymś takim możemy wszyscy zapomnieć o polityce! Nawet na radnego w Żurominie nas nie wybiorą!

      – Mam rozwiązanie – odparł generał. – Już kiedyś wypróbowane – dodał ciszej.

      – Proszę?

      – Powiedziałem, że mam rozwiązanie.

      – To słyszałem. Zastanawiam się tylko jakie.

      – Uważam, że jest jeszcze czas. Możemy z tego wyjść. Z twarzą.

      – Generale! Proszę mi tu nie pierdolić, za przeproszeniem! A jak mamy z tego wyjść? Co? Nos i policzki nam zabiorą? Nie jesteśmy zgrają nieudolnych durni! Zechce pan mi tu więcej nie mydlić oczu idiotycznymi kalkami językowymi!

      Generał poprawił kołnierzyk. Tak, Braun nie był idiotą. Pracując jako adwokat specjalizujący się w zagadnieniach dotyczących prawa karnego, zyskał sobie wśród prokuratorów, sędziów, studentów i bogatej klienteli już dawno temu opinię twardego zawodnika.

      – Jakieś konkrety? Tylko ostrzegam, że…

      – Nie, nie – zaprzeczył skwapliwie generał. – Proszę posłuchać.

      – Przecież słucham.

      – Największy problem mamy z mediami, zwłaszcza jeśli dziennikarze postawią nas w tej sprawie w negatywnym świetle.

      – Postawią nas w nim z pewnością.

      – Chyba że ich zmanipulujemy.

      – Chce pan zmanipulować opinię publiczną? – wtrącił Antonowicz. – Pan oszalał?

      – Nie, nie oszalałem.

      – Obawiam się, że tak – syknął minister.

      – Nie chodzi o opinię publiczną, ale o dziennikarzy. Media są podatne na manipulację. Czasem wystarczy dobry moment i odpowiednia oprawa. Albo kilka nazwisk na liście, nieprawdaż, panie pośle? – zwrócił się policjant do Antonowicza.

      Zdzisław Antonowicz nie odpowiedział. Wiedział, o czym generał mówi, jednak ostatnie lata spędzone w polityce nauczyły bezwzględnego mężczyznę gry. Wciąż z kamienną twarzą niemal niezauważalnie kiwnął głową.

      – Dużo o tym myślałem – rzekł generał, przemilczając fakt, że o sprawie myślało kilku jego doradców. – Jest taki gliniarz… Już kiedyś się sprawdził. Jest bardzo dobry.

      – Dobry w czym?

      – W tym, co powinniśmy zrobić – odparł generał.

      – A coś więcej?

      – Kilka lat temu trafił do grupy operacyjnej, która ścigała seryjnego mordercę.

      – O czy pan mówi, u diabła? – uniósł się Braun. – Co ma do tego seryjny morderca? Przecież teraz mamy uprowadzenie! Zupełnie inną sprawę! I przypomnę panu, panie generale, że najprawdopodobniej tylko godziny dzielą nas od tego, żebyśmy mieli z tego skandal!

      – Właśnie. Wykorzystajmy to.

      – Jak?

      – Dla siebie. Ten policjant był szeregowcem, kompletnym żółtodziobem, ale świeżym, bez powiązań z czasami brązowych butów. Dyskretnie wykreowaliśmy tego człowieka na specjalistę, fachowca nowych czasów. Sprzedaliśmy to mediom i wtedy chwyciło. Dziennikarze skupili się na nim, przestali pisać o naszej nieudolności.

      – Proszę mówić dalej – zainteresował się minister.

      – Potem pojawiły się głosy, że zrywamy z czasami bezpieki.

      Antonowicz się uśmiechnął, dając do zrozumienia, że policja nie zerwała z tamtymi czasami. Nie umknęło to uwadze ministra. Policjant spojrzał w kierunku posła i kiwnął głową. Mieli remis.

      – Specjalista, fachowiec, do tego skromny i bez powiązań – dodał. – Przyjął się w nowych czasach. I pracuje na Grenadierów. A to tam przecież…

      Minister otworzył teczkę z prostokątną pieczątką z czerwonego tuszu: ściśle tajne. Na kilka minut zapadła cisza. Urodzony w 1962 roku w Opolu. Sto siedemdziesiąt osiem centymetrów, dwaj bracia. Starszy na emigracji, również jest policjantem. Kolejne opinie służbowe z wyróżnieniem. Wykształcenie wyższe. Studia na WAM w Łodzi na kierunku psychologia kliniczna. Nieukończona psychiatria dorosłych oraz prawo karne. Profiler. Doskonałe wyniki z egzaminów strzeleckich. Dwukrotnie umorzone postępowanie dyscyplinarne w kierunku wydalenia ze służby z powodu przekroczenia uprawnień.

      – Kto to jest profiler?

      – Określa cechy sprawcy na podstawie dowodów i informacji o przestępstwie.

      – Brzmi dobrze – rzekł minister, wstał, podszedł do okna i kiwnął w zamyśleniu głową. – Medialnie.

      – Tylko że możemy mieć problem, żeby go przekonać. Jest kłopotliwy.

      – Kłopotliwy? Czy mnie uszy zawodzą? Przecież to funkcjonariusz! Ma wykonywać rozkazy.

      – Tak, ale to nie takie proste. Wiem, że to dziwnie brzmi – przyznał generał – ale taka jest prawda.

      – Chce mi pan powiedzieć, że jakiś podrzędny glina – minister znów usiadł przy stole – może nie zgodzić się wziąć takiej sprawy? Co to ma być? A co to jest: policja czy agencja ochrony? – zakończył, zamykając teatralnym ruchem teczkę Stompora.

      – To nie jest podrzędny glina.

      – Nie rozumiem.

      – Dawno byśmy go już usunęli, ale…

      – To jak nie groźbą, to marchewką. Proszę coś temu Stomporowi obiecać.

      – Nie o to chodzi.

      – A o co?

      – O to, że on – generał stuknął palcem w teczkę – potrafi o siebie zadbać. Tak naprawdę to nie wiadomo, kto za nim stoi. Do tej pory zachodzę w głowę, jak z tamtej sprawy wywinął się bez szwanku. Przecież powinien dawno nie żyć. A wciąż żyje. I nie da się go kupić.

      – Każdego się da kupić – mruknął poseł.

      – Tak, musi być sposób, aby go przekonać – powiedział