wyższy, niż masz teraz – kusił Kraus. – Tyle mogę obiecać.
– A co może pan zagwarantować?
– Wydział kryminalny.
– To obietnice, a co z konkretami?
– Nie, Stompor – odparł Kraus. – To konkret. Spodoba ci się ta praca.
– To, co robię teraz, też mi się podoba. I coś mi śmierdzi. Powiedział pan, że pan nie ma etatów, a teraz rozmawiamy o wydziale kryminalnym. O co chodzi?
– W kryminalnym się rozwiniesz, policja będzie miała z ciebie większy pożytek – rzekł Kraus, znów patrząc za okno – a także ojczyzna, społeczeństwo dzielnicy i miasta. Robisz dobrą robotę, a ja doceniam ludzi. Zresztą z tego, co pamiętam, od dawna chciałeś się przenieść, prawda?
– Do techniki operacyjnej, a nie do kryminalnego. Napisałem dziewięć raportów. Wszystkie zaopiniował pan negatywnie.
– No tak, faktycznie. – Komendant podrapał się za uchem. – To prawda.
– W trzy lata. Średnio wychodzi jeden co cztery miesiące.
– Jest potrzeba w wydziale kryminalnym. Mam nadzieję, że łapanie prawdziwych bandytów pójdzie ci tak samo dobrze jak matematyka.
– Nie interesuje mnie wydział kryminalny.
– To nie koncert życzeń – powiedział chłodno szef, zerkając na Emila. – Otworzyły się możliwości i nie zapomniałem o tobie. O twoim partnerze również. Tworzycie zgrany duet. Słyszałem, że jesteście jak stare, dobre małżeństwo.
– Tak, policja nas rucha na każdym kroku, ale my…
– Daj już spokój!
– Jak pan komendant sobie życzy.
– Taka uprzejma odpowiedź w twoich ustach nie brzmi wiarygodnie – stwierdził podejrzliwie Kraus.
– Wiem o tym.
– Zostawmy to. W ostatnim roku zatrzymaliście z Kosarewiczem najwięcej sprawców wśród wszystkich policjantów służby prewencyjnej w Warszawie. Coś chcesz dodać?
– Tak, ale pagon mi nie pozwala.
– Mów.
– Jaki jest prawdziwy powód naszej rozmowy? Bo, z całym szacunkiem, to, co słyszę, to pieprzenie.
– Nie musisz mi wierzyć.
– Nie wierzę.
– To twój punkt widzenia – chrząknął komendant. – Przyznam, że jest w nim ziarno prawdy.
– A jaka jest cała prawda?
– Prawda – westchnął szef. – Po co ci ona?
– Dla zasady.
– Ty i twoje zasady, Stompor. Tylko ci przeszkadzają. Jedna powinna ci wystarczyć. Ja jestem tutaj, a ty po drugiej stronie. Zresztą, prawdę i tak poznasz – powiedział, częstując Emila papierosem. Zatrzymał wzrok na policjancie, a potem nabrał powietrza. – Widzisz, prawda będzie dla nas inna. I wiem, że to rozumiesz. Niestety. – Kraus uchylił okno. Do gabinetu wdarły się dźwięki Kamionka, Pragi Południe i Grochowa. Komendant zapalił, zaciągnął się i wydmuchał dym w kierunku nieba. Przez chwilę myślał, po czym szczerze się uśmiechnął. – Car Rosji, Piotr Pierwszy, wydał zarządzenie, w którym jest mowa o tym, że podwładny powinien przed obliczem przełożonego mieć wygląd lichy i durnowaty, tak by pojmowaniem istoty sprawy nie peszyć przełożonego.
– Wolałby pan mnie głupszego?
– Wolałbym, żebyś nie sprawiał problemów.
– Mamy wiek dwudziesty.
– A ja nazywam się Kraus, a nie Piotr Pierwszy.
– I nie jest pan carem Rosji – zauważył Emil.
– Żyłoby ci się lżej, gdybyś nie pyskował.
– Taka natura.
– I byłoby lżej innym.
– Cały czas trzymam język na wodzy.
– Nie wierzę. Co nie zmienia faktu, że jestem twoim przełożonym. I mówię ci, Emil – zwrócił się do Stompora po imieniu – że prawda nie jest dobra. Masz ledwie siedem lat służby, ale doświadczenia więcej niż niejeden kryminalny przed emeryturą.
– I dlatego pracuję piętnaście razy w miesiącu w nocy na dwudziestej drugiej grupie? I za moje wyniki ktoś inny bierze nagrody i awanse w Święto Policji.
– A co chciałbyś robić?
– Pisałem w raportach, że…
– Wiem, co pisałeś. Pytam, co chciałbyś robić.
– Nie mogę powiedzieć.
Kraus zatrzymał papierosa w pół drogi do ust i uniósł brwi. Emil nabrał powietrza, spojrzał na krople deszczu sunące po szybach, a potem na komendanta. Nie potrafił wyczytać z jego twarzy nic oprócz wyczekiwania i ciekawości.
– To nie zabrzmi dobrze.
– Byłbym zdziwiony, gdyby było inaczej – odpowiedział Kraus. – Nie znamy się miesiąc.
– Wstąpiłem do policji, żeby bronić słabszych.
– Nie jesteśmy na konferencji prasowej.
– Mnie naprawdę nie interesuje służba, etos, patos i inne…
– Pierdoły?
– …sprawy, komendancie. Pewnego dnia postanowiłem, że nie chcę, aby ludzie się bali bandytów, złodziei, gwałcicieli…
– Co chciałbyś robić, kiedy dorośniesz? Chcesz zostać kierownikiem, naczelnikiem, komendantem? – dodał Kraus bez zastanowienia. – Powiatowym, stołecznym, a może głównym? Nie chciałbyś?
– Jestem zbyt uczciwy.
– Dajże już spokój! Z takim pyszczkiem nie zrobisz kariery.
– Myślałem, że karierę robią ci, co są dobrzy.
– Trzeba tylko wiedzieć w czym. Dobrą radę ci daję: nie pyskuj, bo niczego nie osiągniesz. I nie narzekaj. Właśnie proponuję ci awans. Od jutra możesz być detektywem.
– Teoretycznym, bo bez grupy i bez pieniędzy.
– Nie mówiłeś przypadkiem, że chciałeś bronić słabszych?
– Mówiłem też, że chciałem do innego wydziału. I rozumiem, że się nie da, więc wyjaśnijmy przynajmniej, w co mnie pan komendant pakuje.
– W nic.
– Nie wierzę.
– Po prostu przyszedł czas na kopa w górę. – Kraus wzruszył ramionami i obrzucił Emila czujnym spojrzeniem, po czym zmrużył oczy i zagasił niedopałek w popielniczce.
– Chodzi o Katowice?
– Nie zapomniano tego, co zrobiłeś, kiedy byłeś posterunkowym.
– Szeregowym. A Kosar?
– Jesteście jak Sonny Crockett i Ricardo Tubbs. Jak Starsky i Hutch albo Dempsey i Makepeace!
– Pan komendant chyba spędza sporo czasu przed telewizorem.
– To ja ciebie wezwałem na dywanik, a nie ty mnie! Weźmiesz się za prawdziwą robotę. Tym bardziej że moja komenda ma braki kadrowe. I mały problem. – Komendant uśmiechnął się szeroko, odsłaniając