księżycową bramą rzeka była płytka i płynęła wolno w niewłaściwym kierunku – z powrotem do czarnej zatoczki! Za zakrętem i płytkim wirem wreszcie skierowała się w stronę, w którą podążał Julian, i wypełniła po kolana łożysko w kształcie beczki. Na cylindrycznych ścianach migotały miraże jak wyrzeźbione rysunki. Julian nie wierzył już własnym oczom. To równie dobrze mógł być test Rorschacha. Widział to, co chciał widzieć, a nie to, co się tam znajdowało. Ale czemu miałby chcieć oglądać wijące się bestie z ryczącymi paszczami, żywe stworzenia kochające się, pieprzące, zabijające się nawzajem? W wielu przypadkach wszystko naraz.
Niebawem nadeszły kłopoty. Pojawiły się w postaci wody, która podniosła się do jego ud, a potem do pasa. Skafander nurkowy był mokry w środku i wilgoć zapewniała ciepło, ale woda płynąca po żebrach i plecach wywoływała okrutne swędzenie. Jaskinia pozostała niepokojąco ciepła, podobnie jak woda. Czy w jaskiniach nie powinna panować stała temperatura dwunastu stopni? Może nie w magicznych. Powinien był zabrać ponton. Był taki zmęczony. Nie znalazł półki ani występu skalnego, na którym mógłby odpocząć, żadnego suchego miejsca. Niemal po omacku uporczywie parł do przodu w wodzie sięgającej bioder, unikając obrazów, które stawały mu przed oczami, obrazów przedstawiających bogów, ludzi i splecione bestie.
Nie powinien był narzekać na skalne rysunki, bo kiedy zniknęły, woda sięgnęła mu piersi. Nie mógł już dalej iść. A to oznaczało, że nie mógł już dłużej nieść latarki ani nawet trzymać jej w ustach. Płynął w nieprzeniknionej ciemności. Poziom wody albo nadal się podnosił, albo dno jaskini obniżyło się, bo gdy unosił ramię w kraulu, uderzał w sufit. Przestrzeń pomiędzy powierzchnią wody a sufitem – innymi słowy przestrzeń, w której oddychał – nie mieściła już jego głowy. Miała dwadzieścia centymetrów, piętnaście, potem dziesięć.
Zatrzymał się, włączył latarkę, wsunął ją między zęby i oparł obie dłonie na suficie, by przez chwilę odpocząć. Rozejrzał się. Uniósł usta do wapienia i oddychał w szczelinie, która mu pozostała. Nie mógł długo tak zostać, bo kanał zaczął się wypełniać czarną rwącą wodą. Teraz buchnęła z całych sił. Połknęła go i rzuciła do przodu, zanim zdążył schować swoje jedyne źródło światła. Kiedy rzucało nim jak gumową kaczką, latarka wysunęła mu się z rąk i utonęła. Kolejny raz pogrążył się w mokrej, wirującej ciemności.
Na kursie chodzenia po jaskiniach dla zaawansowanych nauczył się wielu rzeczy. Co mogło teraz okazać się przydatne? Pierwsza rzecz, która przyszła mu do głowy, zdecydowanie nie okazała się pomocna.
Nigdy nie wchodź do jaskini sam.
Dennis, jego niewzruszony instruktor, nie mógł wyrazić się jaśniej. W jaskini można się było znaleźć samemu tylko z dwóch powodów: odniesionych obrażeń lub nagłego wypadku.
Kiedy Julian mknął z rwącym prądem, przyszła mu do głowy trzecia ewentualność: szaleństwo.
Nurkowanie w jaskini jest najbardziej zaawansowaną, najbardziej wyspecjalizowaną, najbardziej niebezpieczną ze wszystkich jaskiniowych aktywności. Bez szkolenia, powiedział Dennis, żaden człowiek nie ma dość wiedzy, by pozostać przy życiu. Pomóc mogą tylko miesiące rygorystycznych przygotowań. Musisz się nauczyć kontrolować pięć rzeczy, od których zależy twoje życie. Jeśli nie wpiszą się w twoją pamięć mięśniową, umrzesz.
Nie: prawdopodobnie umrzesz.
Umrzesz na pewno.
Julian przypomniał sobie dokładnie dwie z tych rzeczy.
Pierwsza: oddychanie.
Druga: emocje.
Pierwsze okazało się niemożliwe, gdyż był zanurzony w rwącej wodzie, a drugie? Emocje w nadmiarze.
Nie uczyłeś się pływać w otwartej wodzie, słyszał stale w głowie. Stop. Pomyśl. Wyobraź sobie kostuchę. Spójrz jej w twarz. Powstrzymaj swoją śmierć. Oddychanie. Emocje.
Co jeszcze?
Głowa znalazła się na moment nad wodą, złapał powietrze i prąd znów go wciągnął. Ale nad nim było powietrze! Tlen dla Juliana. Zabrzmiało jak piosenka.
Oddychanie!
Emocje!
Uspokój się!
Pomyśl!
Znów wyskoczył.
Kolejny oddech.
Tlen dla Juliana.
Nie wolno otwierać ust. Jeśli wciągnie wodę i płuca się nią wypełnią, nie będzie mógł podskakiwać jak boja. Zatonie. Myśl! Oddychaj! Znów wyskoczył. Oddech. Tlen dla Juliana.
Problem polegał na tym, że nie mógł oddychać z zamkniętymi ustami.
Jak może ją ocalić, gdy nie potrafi ocalić nawet siebie?
Josephine. Mary.
Uspokój się. Pomyśl! Oddychaj!
Tlen dla Juliana.
Czuł tylko panikę i lęk o życie.
Wreszcie znalazł coś, czego mógł się uchwycić, podskakującą na wodzie deskę. Podciągnął się i położył na niej, chwycił krótszy brzeg obiema dłońmi, zwiesił głowę, wyrzucił wodę z płuc i po paru sekundach zasnął.
Żadne przerażenie nie było w stanie zmusić go do otwarcia oczu.
3
Silver Cross
Budzi się, bo czuje, że wszystko go parzy. Nie ma pojęcia, co się z nim dzieje; wie tylko, że jest strasznie gorąco, i chce się wyczołgać ze swojej skóry, by się ochłodzić. Gorąca jest deska, na której dryfuje, woda i powietrze. Woda nie jest już ciepła jak w zatoczce, lecz parzy, jakby się gotowała. Julian zsuwa się bokiem do wody, a parująca deska, rozgrzana jak taras w lecie, odpływa w dół rzeki.
Wreszcie może stać i mimo że stracił latarkę, w jaskini nie jest już kompletnie ciemno. Coś widać.
Czemu jest tak straszliwie gorąco? Ciało okropnie go swędzi pod skafandrem. Rozpina go, ściąga do pasa, opiera się o ścianę jaskini i jak zwierzę pociera plecami o skałę. Zsuwa skafander do kolan i drapie się po nogach, po brzuchu. Jest lepiej, ale nie całkiem dobrze. Im bardziej się drapie, tym bardziej go swędzi, jakby na jego skórze ucztowało tysiąc komarów.
Teraz, kiedy już wyszedł z wody, przypomina sobie trzy pozostałe rzeczy, których musiał się nauczyć przed nurkowaniem w jaskini. Postawa. Napęd. I zdolność utrzymywania się na powierzchni wody. Jak można się tego nauczyć, myśli. Albo się utrzymujesz, albo nie. Zna to z autopsji. Idioci.
Jest jednak podekscytowany, że żyje, choć wszystko go tak cholernie swędzi.
Za nic nie może znów zapiąć skafandra. Próbuje. Jednak w chwili, gdy materiał dotyka jego ciała, Julian wpada w szał. On i skafander muszą wyschnąć, ale kiedy Julian wysycha, zaczyna się pocić, a sól zawarta w pocie sprawia, że jego swędzące ciało płonie. Nieźle się wpakował. Musi się stąd wydostać, dotrzeć w jakieś chłodniejsze miejsce. Gdzie się znajduje? Dokąd przywiodła go rzeka?
W skafandrze zwisającym w pasie Julian wspina się po zboczu w stronę przyćmionego migoczącego światła. Gorące skały parzą mu podeszwy stóp i wnętrze dłoni. Światło wpadające przez szczelinę w jaskini znajduje się gdzieś nad jego głową. Wspina się w jego stronę niczym po kręconych schodach wyrzeźbionych w skale, w górę, w górę, w górę, dookoła i dookoła.
Nad nim znajduje się drewniany występ. Drewniany? Podciąga się na rękach i przez wąski otwór wpełza do niewielkiego,