Deborah Harkness

Księga życia. Trylogia Wszystkich Dusz. Tom 3


Скачать книгу

polował w Pradze. Każdy cal muskularnego ciała wampira był napięty z gniewu i powściąganej siły.

      Rozejrzałam się po pokoju. Nie my jedni zostaliśmy wezwani na rodzinne zebranie. Przy kominku czekała drobna młoda kobieta o skórze koloru odtłuszczonego mleka i czarnych sterczących włosach. Jej oczy były ciemnoszare i ogromne, okolone gęstymi rzęsami. Wciągnęła powietrze nosem, jakby wyczuwała burzę.

      – Verin.

      Matthew ostrzegł mnie przed córkami Philippe’a, które były tak przerażające, że rodzina kazała mu przestać je tworzyć. Ale ta tutaj nie wyglądała na groźną. Twarz miała gładką i pogodną, postawę rozluźnioną, jej oczy tryskały energią i inteligencją. Gdyby nie czarne ubranie, można by ją wziąć za elfa.

      I wtedy zauważyłam rękojeść noża wystającą z jej czarnych wysokich butów na obcasach.

      – Wölfling – Verin chłodno powitała brata, ale spojrzenie, które posłała mnie, było jeszcze bardziej lodowate. – Czarownica.

      – Diana. – Zapłonął we mnie gniew.

      – Mówiłam ci, że nie da się pomylić. – Verin nie zareagowała na moje słowa, tylko zwróciła się do najstarszego brata.

      – Co tu robisz, Baldwinie? – spytał Matthew.

      – Nie wiedziałem, że potrzebuję zaproszenia do domu mojego ojca – odparł brat. – Tak się składa, że przyjechałem z Wenecji, żeby zobaczyć się z Marcusem.

      Spojrzenia obu mężczyzn się zwarły.

      – Wyobraź sobie moje zaskoczenie, kiedy ciebie tu zastałem – ciągnął Baldwin. – Nie spodziewałem się również, że twoja partnerka jest teraz moją siostrą. Philippe umarł w tysiąc dziewięćset czterdziestym piątym, więc jak to możliwe, że czuję jego przysięgę krwi? Że ją słyszę?

      – Może niech ktoś inny przekaże ci najnowsze wieści. – Matthew wziął mnie za rękę i odwrócił się, żeby pójść na górę.

      – Żadne z was nie zniknie mi z oczu, póki się nie dowiem, jak czarownica wyłudziła przysięgę krwi z martwego wampira. – W głosie Baldwina zabrzmiała groźba.

      – To nie było żadne wyłudzenie – oświadczyłam z oburzeniem.

      – A zatem nekromancja? Jakiś brudne zaklęcie wskrzeszające? A może wezwałaś jego ducha i zmusiłaś go do złożenia przysięgi?

      – To, co się wydarzyło między Philippe’em i mną, nie ma nic wspólnego z moją magią, a wszystko z jego wspaniałomyślnością. – Mój gniew jeszcze bardziej się rozpalił.

      – Mówisz tak, jakbyś go znała – stwierdził Baldwin. – To niemożliwe.

      – Nie dla podróżniczki w czasie.

      – Podróżniczki w czasie? – Baldwin osłupiał.

      – Diana i ja byliśmy w przeszłości – wyjaśnił Matthew. – Dokładnie mówiąc, w roku tysiąc pięćset dziewięćdziesiątym. Odwiedziliśmy Sept-Tours tuż przed świętami Bożego Narodzenia.

      – Widzieliście Philippe’a? – zapytał Baldwin.

      – Widzieliśmy. Philippe był tamtej zimy sam. Przysłał mi monetę i kazał przyjechać do domu.

      Obecni w pokoju de Clermontowie zrozumieli prywatny kod ich ojca. Kiedy senior rodu przysyłał starą srebrną monetę, odbiorca musiał bez pytania posłuchać rozkazu.

      – W grudniu? To znaczy, że musimy znosić jeszcze pięć miesięcy pieśni krwi – wymamrotała Verin, ściskając mostek nosa, jakby bolała ją głowa.

      Zmarszczyłam brwi.

      – Dlaczego pięć miesięcy? – zapytałam.

      – Według naszych legend przysięga krwi śpiewa przez rok i jeden dzień – wyjaśnił Baldwin. – Wszystkie wampiry ją słyszą, ale pieśń jest szczególnie głośna i wyraźna dla tych, którzy mają w żyłach krew Philippe’a.

      – Philippe chciał usunąć wszelkie wątpliwości, że jestem de Clermont – powiedziałam, patrząc na Matthew.

      Wszystkie wampiry, które poznały mnie w szesnastym wieku, musiały słyszeć tę pieśń, dlatego wiedziały, że jestem nie tylko partnerką Matthew, ale również córką Philippe’a de Clermonta. Mój teść chronił mnie na każdym etapie naszej podróży przez przeszłość.

      – Żadna czarownica nie zostanie uznana za członka rodu de Clermont. – Ton Baldwina był beznamiętny i stanowczy.

      – Ja już nim jestem. – Uniosłam lewą rękę, żeby zobaczył moją obrączkę. – Matthew i ja wzięliśmy ślub. Wasz ojciec był gospodarzem ceremonii. Jeśli przetrwały archiwa parafii Saint-Lucien, dowiecie się z nich, że uroczystość odbyła się siódmego grudnia tysiąc pięćset dziewięćdziesiątego roku.

      – We wsi znaleźlibyśmy księgę kościelną z wyrwaną stroną – powiedziała cicho Verin. – Atta zawsze zacierał ślady.

      – Nie ma znaczenia, czy się pobraliście, bo Matthew również nie jest prawdziwym de Clermontem, a jedynie dzieckiem partnerki mojego ojca – rzekł zimno Baldwin.

      – To niedorzeczne – zaprotestowałam. – Philippe uważał go za swojego syna. Matthew nazywa ciebie bratem, a Verin siostrą.

      – Nie jestem siostrą tego szczeniaka – oświadczyła Verin. – Nie mamy wspólnej krwi, tylko nazwisko. I dzięki Bogu.

      – Przekona się pani, Diano, że małżeństwo i partnerstwo nie liczą się dla większości de Clermontów – rozległ się cichy głos z wyraźnym hiszpańskim albo portugalskim akcentem. Należał do nieznajomego, który stał w drzwiach. Jego ciemne włosy i oczy koloru espresso kontrastowały z jasnozłotą skórą i jasną koszulą.

      – Nie prosiliśmy o twoją obecność, Fernando – rzucił gniewnie Baldwin.

      – Jak wiecie, przychodzę, kiedy jestem potrzebny, a nie kiedy mnie wzywają. – Mężczyzna ukłonił mi się lekko. – Fernando Gonçalves. Bardzo mi przykro z powodu pani straty.

      Nazwisko tego człowieka kołatało się w mojej pamięci. Już gdzieś je słyszałam.

      – To pana Matthew poprosił o przywództwo nad Zakonem Rycerzy Świętego Łazarza, kiedy sam zrezygnował ze stanowiska wielkiego mistrza – stwierdziłam w końcu.

      Fernando Gonçalves należał do najgroźniejszych rycerzy zakonu. Sądząc po szerokości jego ramion i ogólnej sprawności, nie wątpiłam, że to prawda.

      – Tak. – Jak wszystkie wampiry miał ciepły i głęboki głos o brzmieniu jak nie z tego świata. – Ale Hugh de Clermont był moim partnerem. Odkąd zginął razem z templariuszami, miałem niewiele do czynienia z zakonami rycerskimi, bo nawet najdzielniejszym rycerzom brak odwagi, żeby dotrzymywać obietnic. – Fernando wbił wzrok w najstarszego de Clermonta. – Prawda, Baldwinie?

      – Rzucasz mi wyzwanie? – Baldwin wstał.

      – A muszę? – Fernando się uśmiechnął. Był niższy od szwagra, ale coś mi mówiło, że nie byłoby łatwo pokonać go w walce. – Nie pomyślałbym, że zlekceważysz przysięgę krwi swojego ojca.

      – Nie mamy pojęcia, czego Philippe chciał od tej czarownicy. Mógł próbować dowiedzieć się więcej o jej mocy. Albo ona mogła użyć magii. – Baldwin wysunął podbródek do przodu.

      – Nie bądź głupi. Cioteczka nie użyła żadnej magii wobec dziadka. – Gallowglass wszedł do pokoju krokiem tak niedbałym i zrelaksowanym, jakby de Clermontowie zawsze spotykali się o wpół do piątej rano, żeby porozmawiać o pilnych sprawach.

      – Skoro Gallowglass już tu jest, zostawię