Deborah Harkness

Księga życia. Trylogia Wszystkich Dusz. Tom 3


Скачать книгу

przedramieniu wikinga zalśniły od opalizującego zielonego pyłu. Gallowglass kichnął.

      Corra, towarzyszka Diany, trzymała się pazurami galerii minstreli, trajkocząc jak szalona i cmokając językiem. Powitała męża swojej pani machnięciem kolczastego ogona, przy okazji przebijając bezcenny gobelin z jednorożcem uwiecznionym w ogrodzie. Matthew się skrzywił.

      – Zagoniłem ją do kaplicy na ołtarz, ale to przebiegła dziewczyna. – W głosie Gallowglassa zabrzmiała nutka dumy. – Z szeroko rozłożonymi skrzydłami ukryła się na grobie dziadka. Mylnie wziąłem ją za rzeźbę. Tylko spójrz na nią. Siedzi teraz pod krokwiami, chełpliwa jak diabli, a ja mam dwa razy większy kłopot. Przejechała ogonem po jednej z ulubionych draperii Ysabeau. Babcia dostanie apopleksji.

      – Jeśli Corra jest choć trochę podobna do swojej pani, zapędzenie jej w kozi róg nie skończy się dobrze – ostrzegł Matthew. – Spróbuj przemówić jej do rozsądku.

      – O, tak, bo to jest bardzo skuteczne, jeśli chodzi o cioteczkę Dianę. – Gallowglass prychnął. – Co was opętało, żeby spuścić Corrę z oczu?

      – Im bardziej aktywny jest smok ognisty, tym spokojniejsza wydaje się Diana – odparł Matthew.

      – Może, ale Corra źle działa na wystrój domu. Po południu stłukła wazon z Sèvres.

      – Jeśli to nie był ten niebieski z głową lwa, który podarował maman Philippe, nie martwiłbym się zbytnio. – Matthew jęknął, kiedy zobaczył wyraz twarzy bratanka. – Merde!

      – Alain też tak powiedział. – Gallowglass oparł się na pice.

      – Ysabeau będzie musiała sobie poradzić z mniejszą liczbą fajansu – skwitował Matthew. – Corra może i jest utrapieniem, ale Diana śpi lepiej po raz pierwszy, odkąd tu przyjechaliśmy.

      – No, to w takim razie w porządku. Po prostu powiedz Ysabeau, że niezdarność Corry jest dobra dla jej wnucząt. Babcia da jej w ofierze wszystkie wazony. Spróbuję tymczasem zabawić tę latającą sekutnicę, żeby cioteczka mogła pospać.

      – Jak zamierzasz to zrobić? – zapytał sceptycznym tonem Matthew.

      – Oczywiście śpiewem.

      Gallowglass spojrzał w górę. Corra zagruchała, widząc jego nowe zainteresowanie, i rozprostowała skrzydła, tak że zalśniło na nich światło pochodni wetkniętych w ścienne uchwyty. Wielkolud odebrał jej reakcję jako zachętę, wziął głęboki wdech i grzmiącym głosem zaintonował kolejną balladę.

      – Obracam głowę, cały płonę, kocham jak smok. Powiedzże, znasz imię mojej pani?

      Corra zatrajkotała z aprobatą. Gallowglass uśmiechnął się szeroko i zaczął poruszać piką jak metronomem. Patrząc na stryja, uniósł brwi i zaśpiewał następną zwrotkę.

      Bez końca słałem jej błyskotki,

      Klejnoty, perły, żeby była milsza,

      A kiedy nie miałem już nic,

      Wysłałem ją… do piekła.

      – Powodzenia – rzucił Matthew, mając nadzieję, że Corra nie rozumie tej poezji.

      Zajrzał do najbliższych komnat, żeby skatalogować przebywające w nich osoby. Hamish Osborne siedział w rodzinnej bibliotece i, sądząc po skrzypieniu pióra i słabym zapachu lawendy i mięty, zajmował się robotą papierkową. Po krótkim wahaniu Matthew otworzył drzwi.

      – Czas dla starego przyjaciela? – zapytał.

      – Już zaczynałem myśleć, że mnie unikasz.

      Osborne odłożył pióro i poluzował krawat w letnie kwiatowe wzory, na jakie nie odważyłaby się większość mężczyzn. Nawet na francuskiej wsi Hamish ubrał się w granatowy prążkowany garnitur i lawendową koszulę jak na spotkanie z członkami parlamentu. Prezentował się jak elegancki relikt z czasów edwardiańskich.

      Matthew wiedział, że demon próbuje sprowokować kłótnię. On i Hamish od wielu lat byli przyjaciółmi z Oksfordu. Ich zażyła przyjaźń opierała się na wzajemnym szacunku i podobnych, ostrych jak brzytwy intelektach. Nawet prosta wymiana zdań potrafiła być skomplikowana i strategiczna jak partia szachów rozgrywana przez dwóch mistrzów. Było jednak za wcześnie, żeby pozwolić Hamishowi na zepchnięcie go do defensywy i zdobycie przewagi.

      – Jak Diana? – Osborne zauważył, że Matthew celowo nie chwycił przynęty.

      – Tak jak można się spodziewać.

      – Oczywiście sam bym ją zapytał, ale twój bratanek mnie wygonił. – Hamish podniósł kieliszek do ust. – Wina?

      – Pochodzi z mojej piwnicy czy Baldwina? – Na pozór niewinne pytanie stanowiło subtelne przypomnienie, że teraz, kiedy on i Diana wrócili, Hamish może będzie musiał wybierać między nim a resztą de Clermontów.

      – To bordeaux. – Osborne zakręcił winem w kieliszku, czekając na reakcję przyjaciela. – Drogie. Stare. Dobre.

      Matthew wykrzywił wargi.

      – Nie, dziękuję. W przeciwieństwie do mojej rodziny nigdy za nim nie przepadałem. – Zapasem cennego bordeaux Baldwina wolałby napełnić fontannę w ogrodzie niż je wypić.

      – Co to za historia ze smokiem? – Mięsień w szczęce Hamisha zadrgał, ale Matthew nie potrafił stwierdzić, czy to z rozbawienia, czy z gniewu. – Gallowglass mówi, że Diana przywiozła go jako suwenir, ale nikt mu nie wierzy.

      – Ona należy do Diany – powiedział Matthew. – Będziesz musiał sam ją zapytać.

      – Sprawiłeś, że wszyscy w Sept-Tours trzęsą się ze strachu. – Hamish nagle zmienił temat. – Reszta jeszcze nie zauważyła, że najbardziej przerażoną osobą w château jesteś ty.

      – A jak William? – Matthew potrafił równie skutecznie zmieniać temat jak demon.

      – Słodki William gdzie indziej ulokował uczucia. – Osborne wykrzywił usta i odwrócił głowę. Jego wyraźne cierpienie doprowadziło ich grę do nieoczekiwanego końca.

      – Tak mi przykro. – Matthew sądził, że ten związek przetrwa. – William cię kochał.

      – Nie dość. – Hamish wzruszył ramionami, ale nie mógł ukryć bólu w oczach. – Obawiam się, że swoje romantyczne nadzieje będziesz musiał przenieść na Marcusa i Phoebe.

      – Prawie wcale nie rozmawiałem z tą dziewczyną – stwierdził Matthew. Westchnął i nalał sobie kieliszek bordeaux Baldwina. – Co możesz mi o niej powiedzieć?

      – Młoda panna Taylor pracuje w jednym z domów aukcyjnych w Londynie: Sotheby albo Christie. Nigdy ich nie potrafię odróżnić. – Hamish zagłębił się w skórzany fotel stojący przy zimnym kominku. – Marcus poznał ją, kiedy odbierał coś dla Ysabeau. Myślę, że to poważna sprawa.

      – Bo jest. – Matthew wziął kieliszek i ruszył wzdłuż regałów ustawionych pod ścianami. – Zapach Marcusa jest na niej całej. On znalazł partnerkę.

      – Tak podejrzewałem. – Hamish sączył wino, obserwując niespokojne kroki przyjaciela. – Oczywiście nikt nic mi nie powiedział. Twoja rodzina naprawdę mogłaby nauczyć MI6 co nieco o tajemnicach.

      – Ysabeau powinna była to zakończyć. Phoebe jest za młoda na związek z wampirem. Nie może mieć więcej niż dwadzieścia dwa lata, a Marcus połączył się z nią nierozerwalną więzią.

      – O, tak, zabronić Marcusowi się zakochać! – Szkockie „r” Hamisha stało się jeszcze wyraźniejsze. – Jak się okazuje, on jest równie uparty jak ty, jeśli chodzi o miłość.

      – Może gdyby myślał o swoim stanowisku przywódcy Zakonu Rycerzy Świętego