Andrzej Ziemiański

Virion 4. Szermierz


Скачать книгу

jechała obok Viriona i była jedyną osobą w orszaku, którą cieszyła każda mijająca chwila. Nareszcie miała odpowiednie dla siebie towarzystwo. Chłopak nie dość, że dobrze urodzony i nauczony manier, to jeszcze elokwentny, biegły w sztuce komplementowania dam, a co najważniejsze, koneser poezji. Potrafił z pamięci recytować wiersze nieznanych jej zupełnie poetów, a wszystkie dotyczyły miłości.

      Virion był dla Natrii, znudzonej długą, upokarzającą podróżą, istnym darem Bogów. No i przecież, o czym była w duchu przekonana, to rycerz. Dzielny wojownik w tajnej misji ochrony dobrego imienia kobiety ukrywającej się pod gminnym pseudonimem Niki. Sama Niki zresztą też okazała się sympatyczna. Pogodna, małomówna, nie przeszkadzała w rozwijającym się flircie z Virionem. Jedynym jej minusem było to, że jechała na męskim siodle, rozkraczona jak chłopak, co niezmiennie powodowało wzburzenie matriarchini i jej narzekania na upadek obyczajów u współczesnej szlachty. Dziewczyna siedziała w męskim siodle! Niebywałe! Winne chciała nawet znaleźć jakiś koc, żeby przykryć zbyt wyemancypowanej podróżniczce nogi. Na szczęście Natrija w porę położyła kres tym zapędom. Wydawało jej się, że rozumie, dlaczego Niki postępuje właśnie w ten sposób, i nawet mrugała porozumiewawczo do „rycerza w tajnej misji”. Załagodziła wszystko. A teraz mogła bez przeszkód oddawać się konwersacji, która interesowała ją najbardziej.

      – Twoja wiedza na temat poezji jest naprawdę wyjątkowa! – ekscytowała się bez przerwy. – Znasz wiersz na każdą miłosną okazję?

      Virionowi przypomniały się tabuny poetów, których wynajmował w Mygarth, ubiegając się o względy Aride. Bolesny skurcz nie umknął uwadze rozmówczyni.

      – Przykre wspomnienia? – zapytała. – Czyżby jakaś zawiedziona miłość?

      – Owszem. Bardzo przykre, bardzo zawiedziona.

      – Och, jak mężnie poddajesz się cierpieniu!

      Uśmiechnął się, usiłując grać nieśmiałego.

      – Nie lubię wracać pamięcią do tamtych spraw – zgasił jej ciekawość. – A ty? Powiedz, od dawna interesujesz się poezją?

      – Odkąd pamiętam. Z tym że ja bardziej śpiewam. Lubię recytacje, ale… bardziej wychodzi mi śpiewanie.

      – O! Dasz popis wieczorem?

      – Ohoho… Jakaś przydrożna karczma nie jest warta mojego talentu.

      Virion docenił i refleks, i dowcip.

      – Każę miejscowym wybudować dla ciebie w lesie amfiteatr! – zapewnił.

      – O nie! – droczyła się. – Mężczyzna, który jest pewny siebie, to zła wróżba.

      – Wolisz zagubionych?

      – Zagubionych? W lesie? Nigdy w życiu. – Podniosła ręce. – W tym miejscu wolę pewnych siebie i swojej wiedzy na temat, gdzie jechać.

      Śmiali się cicho.

      – Oż ty zarazo z cudownymi oczami!

      Pokazała mu język.

      – Ale… skoro już jesteśmy przy amfiteatrach i śpiewie…

      – Tak?

      – Być może będziesz miał okazję mnie posłuchać. Zbliżamy się do Miletty.

      – Przyznam, że nie słyszałem o tym mieście.

      – To największe miasto w okolicy. Wyobraź sobie, że mam tam koleżankę.

      Virion zmarszczył brwi.

      – No ale to chyba z dawnych lat, bo odległość między wami…

      – Zbyt duża? Owszem. Wychowywałyśmy się jako dziewczynki razem. Potem Marcja musiała wyjechać i osiadła z rodzicami aż tutaj. Ale pisałyśmy do siebie.

      – Jakim cudem?

      Virion znał zwyczaj dostarczania listów, nie tylko urzędowych. Ale rzecz miała miejsce wewnątrz jednego cesarstwa. Nie bardzo mógł sobie wyobrazić wysłanie listu do innego królestwa. No chyba że umyślnym czy przy pomocy posłańca, ale to kosztowne rozwiązanie, dla bardzo bogatych.

      – Och, to tylko tak się wydaje. Kupcy na szlaku handlowym często świadczą sobie wzajemnie takie usługi, a ojciec Marcji jest kupcem. Pokazał nam, jak słać korespondencję nawet za bardzo symboliczne pieniądze.

      – Ona też interesuje się poezją?

      – Też śpiewa. I właśnie w Miletcie organizowany jest konkurs śpiewaczy dla dziewcząt z dobrych domów. Zaprosiła mnie na to wydarzenie. Ale wiesz, jak to się zaprasza kogoś, będąc absolutnie pewnym, że osoba zapraszana nie będzie mogła skorzystać.

      – A ty zrobisz koleżance niespodziankę?

      – Właśnie. Burzliwe koleje losu mojej rodziny sprawią, że „w cudowny sposób” zjawię się na konkursie.

      – Ależ będzie sensacja.

      – Spodziewam się.

      Virion co prawda miał swoje przemyślenia na temat niespodziewanych wizyt niezapowiedzianych gości, lecz wolał się nimi nie dzielić.

      – To znaczy, że oni w tej dziczy mają jednak amfiteatry – podjął po chwili.

      Odpowiedź go zaskoczyła.

      – I tak, i nie. Są teatry, ale wewnątrz budynków. Normalnie takich z dachem i ścianami. No i nie ma na czym siedzieć. Widzowie stoją, i to nie wokół, a tylko z jednej strony sceny.

      – Niesamowite. Teatry w domach? A jak oni to oświetlają?

      – Pod sufitem wiszą ogromne świeczniki. No i gorący wosk kapie widzom na głowy.

      – Warto mieć kapelusz.

      – O nie, nie. Nakryć głowy nie wolno nosić, bo możesz zasłaniać widok tym, co stoją za tobą.

      Virion zaczął się śmiać.

      – Cudowne.

      – Za to aktorzy nie muszą nosić masek. Sztuki wystawia się wewnątrz budynku i wszystko słychać doskonale.

      – No fakt. Pamiętam z Mygarth, że kiedy zawiało niespodziewanie, to ci z tylnych rzędów amfiteatru przerywali aktorom kwestie, krzycząc: „Co?!”, „Co mówiłeś?!”.

      Tym razem roześmiała się Natrija. Virion był cudowny. A flirt osładzał tę koszmarną podróż, zamieniając niewygody i nudę we frapującą przygodę.

      Początkowo nawet nie zwróciła uwagi na nagły tętent, który dobiegł ich z przodu. Virion miał lepszy refleks, ale nie było nic niepokojącego w widoku, jaki zobaczył. Z naprzeciwka zbliżali się żołnierze książęcej pary.

      Gorzej zrobiło się, dopiero kiedy żołnierze w absolutnym milczeniu minęli ich, objeżdżając po obu stronach, nie zwalniając, lecz przeciwnie, coraz mocniej poganiając konie.

      Naprawdę źle zrobiło się, kiedy posuwający się tuż przed nimi służący również zawrócili i rzucili się do ucieczki. Ci już nawet nie wybierali kierunku. Zwiewali we wszystkie możliwe strony.

      – Co się stało? – Natrija razem z Virionem znaleźli się nagle na samym czole grupy. – Co to jest?

      – Myślę, że właśnie ktoś postanowił nas napaść.

      – A żołnierze? Czemu nas nie bronią?

      – Nie każdy, kto nosi mundur, jest od razu żołnierzem. I nie każdy najemnik robi to, za co mu się płaci.

      Virion od samego początku nie miał zaufania do zbrojnych towarzyszących książęcej rodzinie. Nie przypominali wojska, tylko lokajów w mundurach z lichą bronią. Bardziej zdziwiła go ucieczka sług. Czyżby oni też nie byli starymi, służącymi od pokoleń, a tylko wynajęto ich za najmniejsze,