Andrzej Ziemiański

Virion 4. Szermierz


Скачать книгу

znacznie lepszy, panie. Dzięki papierowi kupię naprawdę świetne produkty.

      Taida czuła przyjemne zmęczenie. Usiadła znowu na swoim miejscu, a potem z krzesłem przysunęła się bliżej Daazy’ego.

      – Nie miała czasu, żeby przestudiować zawartość własnej teczki – szepnęła, nachylając się do jego ucha.

      – A jaki był cel zostawienia jej tych dokumentów do wglądu? – zapytał równie cicho.

      – Chciałam, żeby dowiedziała się, że Zakon jest też zamieszany w jej uwięzienie. A przynajmniej że wiedział o jej losie i niczego nie zrobił.

      – Aha. Miało jej to wsączyć trochę nienawiści do zakonnych?

      – Tak. Choć z drugiej strony… Widziałeś, jak skwapliwie przyjęła moją niby żartobliwą propozycję.

      – Nie umknęło to mojej uwadze.

      – O co więc chodzi?

      Oficer śledczy wzruszył ramionami.

      – Chce walczyć z systemem, a przynajmniej powiedzieć, co o nim myśli. Ale to nie Zakon jest jej głównym przeciwnikiem.

      – A co?

      – Cesarstwo Luan.

      – Niech zgadnę, jak ci na imię – droczył się Virion, niosąc nieprzytomną Natriję do obozowiska.

      – Nie zgadniesz – mruknęła upiorzyca.

      – Kilka waszych już spotkałem, więc tak analogicznie… Koszmar, Majak, Omam?

      – Nie w tę stronę.

      – Zgroza, Straszydło, Mara?

      Upiorzyca stanęła jak wryta.

      – Zgadłeś! – Patrzyła na niego zaskoczona.

      – Które z tych trzech?

      – Mara.

      – No widzisz, znam mechanizm.

      – Jaki mechanizm? – Nie mogła uwierzyć, że to aż tak proste.

      – Wyobrażam sobie po prostu mężczyznę, który ma się żenić z upiorem, popija sobie taki na odwagę, a potem ma wybrać jej imię. No to chce być bardzo dowcipny i niezwykle oryginalny. Stąd u wszystkich bez wyjątku pojawiają się te Mary, Zmory, Nikt i inne kwiatki.

      – I to ma być oryginalne?

      – Kiedyś opowiadał mi poborca podatkowy, że kiedy tylko przychodzi do niego płatnik, to brońcie Bogowie nie można do niego powiedzieć, że dużo złota przyniósł.

      – Dlaczego?

      – Bo zawsze słyszy w odpowiedzi: całą noc biłem te monety w piwnicy. No po prostu każdy chce być i dowcipny, i oryginalny, ale wszyscy polegają na pierwszym skojarzeniu. I wszyscy są dokładnie tacy sami. Mówią to samo, myślą schematami, są nieodróżnialni, mimo że wydaje im się co innego.

      – I co ten poborca?

      – Ach, skończył z tymi dowcipami. Zaczął im wszystkim odpowiadać: właśnie zawiadomiłeś urzędnika państwowego o popełnieniu przestępstwa. I powiewało grozą.

      Mara śmiała się cicho.

      – A wracając do tematu, jak twoja ma na imię?

      – Niki.

      – Oooo!… To się postarałeś – zakpiła.

      – Zostałem uprzedzony. I byłem trzeźwy.

      Kiedy tylko wkroczyli w krąg światła rzucanego przez ognisko, matriarchini na widok niesionej w ramionach córki poderwała się natychmiast.

      – Co z moim dzieckiem?!

      – Żyje i jest zdrowa, pani! – odparł Virion, kładąc Natriję na kocu przy ogniu. – Nie ma podstaw do niepokoju.

      – Co się stało?

      – Ach, pani Mara – wskazał na dopiero co poznaną upiorzycę – w wyniku okropnego splotu przypadków znalazła się tutaj sama. Miała powody, by obawiać się ludzi, więc nie podchodziła do ognia. Słysząc naszą rozmowę z Natriją, zrozumiała, że nie nastajemy na nikogo, odważyła się i wyszła do nas. Niestety, w najmniej spodziewanym momencie, no i z ciemności…

      – Ach, rozumiem. I moje biedne dziecko po prostu przestraszyło się, a w wyniku tego zemdlało.

      – Nie inaczej, pani.

      Mara włączyła się do rozmowy, przedstawiając się wszystkim obecnym. Zaczęła opowiadać, jak to napadli ją i jej towarzyszy zbójcy, mężczyzn wyrżnęli, zrabowali konie i rzeczy. Tylko ona jedna zdołała ujść z życiem i ukryć się w ruinach… Miała spory talent aktorski. I wszyscy jej wierzyli. Wszyscy oprócz Niki oraz Kili, który od razu rozpoznał, że ma do czynienia z upiorem. Nawet coś tam złorzeczył pod nosem, że demony rozpleniły się ostatnio i wyłażą zewsząd niczym dżdżownice po deszczu, a dawniej tak nie bywało. Szczęściem nikt go nie słuchał.

      Natrija zaczęła się budzić.

      – Ona… ona szła po ścianie – wyszeptała, wodząc błędnym wzrokiem. – Jak mucha po ścianie…

      – Anai, daj jej coś na uspokojenie. Nie widzisz, że majaczy?

      – To szok! – Specjalista od przesłuchań przysunął bliżej swoją ogromną torbę. Szybko przebierał wśród fiolek z różnymi specyfikami.

      – Ona chodziła po ścianie.

      – Biedne dziecko. Rano już będziesz spokojna. – Anai z dobrotliwym uśmiechem podawał Natrii narkotyk, którego ogromne ilości naprodukował ostatnimi czasy. – Lekarstwo nie jest smaczne, ale od razu poczujesz się tak jakoś… heroicznie! – zapewnił. – Żadne strachy już nie będą ci groźne.

      Niki dyskretną gestykulacją pokazywała, że bardzo chce już odejść z Marą na bok, gdzie mogłyby porozmawiać swobodnie. Ale Virion zaprzeczył ledwie dostrzegalnym ruchem głowy. „Jak wytłumaczysz, że dwie kobiety, które dopiero się poznały, koniecznie muszą rozmawiać bez świadków?” – odpowiedział jej gestami. „Musimy czekać, aż zasną”.

      Pod żadnym pozorem nie wolno było zdradzić się przed książęcą rodziną. Jak dotąd ich towarzystwo odsuwało już nie tylko wszelkie kontrole, ale najmniejsze nawet zainteresowanie władz. Musieli czekać.

      Virion w tym czasie ustalił kolejność wart, wypytał Marę o całą okolicę i ustalił marszrutę na dzień następny. Trudno było zebrać się do snu. Dokuczały polowe warunki, wilgoć, hałas powodowany przez bębniące o wszystko krople, zamoczone ubrania i wszelkie inne niewygody. Nie było ciepłej kolacji i łóżek, koce musieli rozłożyć bezpośrednio na zmurszałej, twardej podłodze. Już nawet nocleg w lesie wydawałby się lepszy, niestety, niemożliwy, bo poszycie przesiąkło wilgocią. Ale tam przynajmniej byłoby miękko.

      Tylko dwoje ludzi w obozowisku wyglądało na szczęśliwych. Horech spał od dawna ukojony przez alkohol, a Natrija unosiła się szczęśliwa na skrzydłach heroicznych marzeń.

      Virionowi nasunęło to myśl, że wystarczy coś łyknąć, żeby przestać narzekać. Razem z Kilą podpięli się do zapasów starego szermierza. Oszczędzali się oczywiście. Wystarczyło im osiągnięcie stanu radosnego pogodzenia się z losem. Raźniej doczekali pory, aż zasnęli pozostali.

      – Ty tu pilnuj, a ja idę z babami pogadać. – Virion odrzucił koc, którym się okrywał.

      – Ale powiesz potem, co i jak?

      – No pewnie.

      Skinął ręką towarzyszowi. A potem powstrzymał upiorzyce, które