Joe Abercrombie

Czerwona kraina


Скачать книгу

sądzicie ludzi po rękojeści i pochwie,

       jak sprawić, byście poznali się na ostrzu?”.

      Jedediah M. Grant

      Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

      20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20

      Wyjątkowy tchórz

      – Złoto... – Wist sprawił, że to słowo zabrzmiało jak niewyjaśniona tajemnica – ...czyni ludzi szalonymi.

      Płoszka pokiwała głową.

      – Tych, którzy już nie są szaleni.

      Siedzieli przed Domem Mięsa u Stupfera. Taką nazwę mógłby nosić burdel, lecz w istocie była to najgorsza oberża w promieniu pięćdziesięciu mil, chociaż konkurencja była ostra. Płoszka przycupnęła na workach w swoim wozie, zaś Wist na płocie, jak miał w zwyczaju, zupełnie jakby unieruchomiła go tam drzazga wbita w dupę. Obserwowali tłum.

      – Przyjechałem tutaj, żeby uciec od ludzi – rzekł Wist.

      Płoszka pokiwała głową.

      – No to popatrz.

      Poprzedniego lata można było spędzić w mieście cały dzień i nie napotkać żadnych nieznajomych. Można było spędzić tutaj kilka dni i w ogóle nikogo nie spotkać. Jednakże wiele może się zmienić za sprawą kilku miesięcy oraz gorączki złota. Teraz Uczciwość pękała w poszarpanych szwach od śmiałych pionierów. Ruch odbywał się tylko w jedną stronę, na zachód ku domniemanym bogactwom. Niektórzy przebijali się tak szybko, na ile pozwalał tłum, a inni przystawali, żeby zwiększyć pulę handlu i chaosu. Turkotały koła wozów, rżały muły i konie, wrzeszczał żywy inwentarz i ryczały woły. Mężczyźni, kobiety i dzieci wszelkich ras oraz stanów również robili mnóstwo hałasu, w różnych językach i z różnego powodu. Byłby to całkiem kolorowy spektakl, gdyby nie wzbijany z ziemi pył, który nadał wszystkiemu taki sam brudny odcień.

      Wist hałaśliwie pociągnął z butelki.

      – Niezła zbieranina, co?

      Płoszka przytaknęła.

      – Wszyscy chcą zdobyć coś za darmo.

      Wszyscy oszołomieni wariacką nadzieją. Albo chciwością, w zależności od tego, jak bardzo patrzący wierzył w ludzkość, z czym u Płoszki nie było najlepiej. Wszyscy pijani wizją sięgnięcia obiema rękami w głąb jakiegoś lodowatego stawu pośrodku wielkiego pustkowia i znalezienia w nim nowego życia. Pozostawienia monotonnej egzystencji na brzegu niczym zrzuconej skóry i skorzystania ze skrótu do szczęścia.

      – Nie kusi cię, żeby do nich dołączyć? – spytał Wist.

      Przycisnęła język do przednich zębów i splunęła przez szparę.

      – Ani trochę.

      Jeśli nawet przedostaną się żywi przez Daleką Krainę, prawdopodobnie spędzą zimę z tyłkami w lodowatej wodzie i nie znajdą niczego poza błotem. A jeśli nawet piorun trafi w czubek twojej łopaty, to co z tego? Czy bogaci nie mają kłopotów?

      Kiedyś Płoszka wierzyła, że dostanie w życiu coś za darmo. Zrzuci skórę i odsunie się od niej z uśmiechem. Okazało się, że czasami skrót nie prowadzi tam, gdzie byśmy chcieli, lecz wiedzie na krwawe manowce.

      – Wystarczy plotka o złocie, żeby stracili rozum. – Wist pociągnął kolejny łyk, aż podskoczyła grdyka na jego wątłej szyi. Patrzył, jak dwóch niedoszłych poszukiwaczy złota walczy o ostatni kilof na straganie, a handlarz bezskutecznie próbuje ich uspokoić. – Wyobraź sobie, jak ci dranie będą się zachowywali, jeśli wpadnie im w ręce samorodek.

      Płoszka nie musiała sobie tego wyobrażać. Widziała to na własne oczy i nie lubiła tych wspomnień.

      – Mężczyznom niewiele trzeba, żeby zachowywać się jak zwierzęta.

      – Podobnie jak kobietom – dodał Wist.

      Zmrużyła oczy.

      – Dlaczego patrzysz na mnie?

      – Zajmujesz najważniejsze miejsce w moich myślach.

      – Nie wiem, czy mam ochotę być z tobą tak blisko.

      Wist roześmiał się, pokazując zęby wyglądające jak nagrobki, po czym podał jej butelkę.

      – Dlaczego nie znajdziesz sobie mężczyzny, Płoszko?

      – Chyba nie bardzo ich lubię.

      – Ty nikogo nie lubisz.

      – To oni zaczęli.

      – Wszyscy?

      – Wystarczająco wielu. – Mocno przechyliła butelkę, uważając, żeby upić tylko łyczek. Wiedziała, jak łatwo jeden łyk może się zmienić w całą butelkę, a potem w przebudzenie w zaszczanym ubraniu z jedną nogą w strumyku. Ludzie na nią liczyli, a ona już dostatecznie wiele razy zawodziła.

      Rozdzielono walczących, którzy obrzucali się wyzwiskami w swoich językach, nie rozumiejąc szczegółów, ale pojmując ogólne przesłanie. Wyglądało na to, że kilof zaginął w całym zamieszaniu; zapewne zabrał go jakiś sprytniejszy awanturnik, gdy oczy wszystkich były zwrócone w innym kierunku.

      – Złoto z pewnością może czynić ludzi szalonymi – mruknął z mądrą miną Wist. – Ale gdyby nagle otworzyła się ziemia i zaproponowała mi swoje bogactwa, raczej bym nie odmówił.

      Płoszka pomyślała o gospodarstwie i wszystkich obowiązkach, na które nie miała czasu, po czym potarła poobijanymi kciukami o pogryzione palce. Przez chwilę wyprawa na wzgórza nie wydawała jej się aż takim szalonym pomysłem. A jeśli tam naprawdę jest złoto? Obfite bogactwa rozsiane na dnie jakiegoś strumienia, tęskniące za pocałunkiem jej świerzbiących palców? Płoszka Południe, największa szczęściara w Bliskiej Krainie...

      – Ha. – Odpędziła tę myśl jak natrętną muchę. Nie mogła sobie pozwolić na luksus marzeń. – Z doświadczenia wiem, że ziemia niczego nie daje za darmo. To taka sama sknera jak my wszyscy.

      – Nie brakuje ci go, prawda?

      – Czego?

      – Doświadczenia.

      Mrugnęła, oddając mu butelkę.

      – Żebyś wiedział, staruszku.

      Na pewno miała więcej doświadczenia niż większość pionierów. Pokręciła głową, obserwując najnowszą grupę. Po wyglądzie rozpoznała w jej członkach czcigodnych Unionistów, których stroje bardziej nadawały się na piknik niż na kilkaset mil podróży przez pozbawione praw pustkowie. Ludzie, którzy powinni być zadowoleni ze swojego wygodnego życia, nagle postanowili, że zrobią wszystko, żeby jeszcze bardziej się obłowić. Zastanawiała się, jak prędko pokuśtykają do domu, złamani i zubożali. Jeżeli w ogóle wrócą.

      – Gdzie jest Gully? – spytał Wist.

      – Został w gospodarstwie, opiekuje się moim bratem i siostrą.

      – Dawno go nie widziałem.

      – Dawno go tu nie było. Twierdzi, że jazda konna sprawia mu ból.

      – Starzeje się. To dotyka nas wszystkich. Kiedy się z nim zobaczysz, powiedz, że mi go brakuje.

      – Gdyby tutaj był, opróżniłby twoją butelkę jednym haustem, a ty przeklinałbyś jego imię.

      – Nie zaprzeczę. – Wist westchnął. – Tak to już jest z rzeczami, za którymi tęsknimy.