Joe Abercrombie

Czerwona kraina


Скачать книгу

Płoszka.

      – Nie mam nic do powiedzenia. – Owca wskoczył na siedzenie wozu. Do zmroku pozostało około godziny.

      – Nie bierzemy go – oznajmiła Płoszka. – Potrafię biec szybciej niż te przeklęte woły.

      – Ale nie dłużej i nie z obciążeniem, a my nie musimy bezmyślnie rzucać się w pogoń. Mają nad nami dwa albo trzy dni przewagi i ostro popędzają konie. Mówiłaś, że jest ich około dwudziestu? Musimy być realistami, Płoszko.

      – Realistami? – szepnęła, niemal nie wierząc własnym uszom.

      – Jeśli popędzimy za nimi pieszo i uda nam się nie umrzeć z głodu ani nie zginąć podczas burzy, to co zrobimy, kiedy ich dogonimy? Nawet nie mamy broni. Tylko twój nóż. Nie. Pojedziemy tak szybko, jak zdołają pójść Szalka i Calder – rzekł, wskazując głową woły wykorzystujące chwilę przerwy na skubanie trawy. – Spróbujemy oderwać kilku od głównej grupy. Dowiedzieć się, co knują.

      – To chyba jasne, co knują! – odparła, wskazując grób Gully’ego. – A co się stanie z Ro i Pestką, kiedy my będziemy się opierdalać?! – wywrzeszczała, a jej głos rozdarł ciszę i przegonił dwie wrony z gałęzi drzewa.

      Kącik ust Owcy drgnął, ale olbrzym na nią nie spojrzał.

      – Pojedziemy za nimi – powiedział, jakby już to uzgodnili. – Może uda nam się z nimi dogadać. Wykupić dzieciaki.

      – Wykupić? Spalili twoje gospodarstwo, powiesili twojego przyjaciela i porwali twoje dzieci, a ty jeszcze chcesz im zapłacić? Ty pieprzony tchórzu!

      Wciąż na nią nie patrzył.

      – Czasami tchórzostwo się przydaje – odrzekł szorstkim głosem, który trzeszczał mu w krtani. – Rozlew krwi nie cofnie tego, co się stało z gospodarstwem i Gullym. To już przeszłość. Teraz musimy odzyskać malców, niezależnie, w jaki sposób. Odzyskać ich całych i zdrowych. – Tym razem skurcz zaczął się przy ustach, po czym przemknął po całym pokrytym bliznami policzku aż do kącika oka. – Potem zobaczymy.

      Po raz ostatni popatrzyła na zgliszcza, gdy ruszyli w stronę zachodzącego słońca. Jej dom. Jej nadzieje. Jak wiele może zmienić jeden dzień. Nie zostało nic poza kilkoma zwęglonymi belkami sterczącymi pod różowiejącym niebem. Nie trzeba mieć wielkich marzeń. Jeszcze nigdy nie czuła się tak pognębiona, a bywała w naprawdę kiepskich, mrocznych i podłych miejscach. Nagle zabrakło jej sił, żeby unieść głowę.

      – Dlaczego musieli wszystko spalić? – wyszeptała.

      – Niektórzy ludzie po prostu to lubią – odparł Owca.

      Obejrzała się na niego, na zarys sponiewieranej, surowej twarzy widoczny pod równie sponiewieranym kapeluszem, na błysk umierającego słońca w jednym oku, i zdziwiła się, że potrafi zachować taki spokój. Mężczyzna, który boi się targować w sklepie, zna się na śmierci i porwaniach. Podchodzi realistycznie do końca wszystkiego, na co pracowali.

      – Jak możesz być taki obojętny? – wyszeptała. – Zupełnie jakbyś... się spodziewał, że to się wydarzy.

      Wciąż na nią nie patrzył.

      – Takich rzeczy zawsze trzeba się spodziewać.

      Najprostsze wyjście

      – Doznałem wielu rozczarowań. – Nicomo Cosca, generał Kompanii Łaskawej Dłoni, wsparł się sztywno na jednym łokciu. – Podejrzewam, że dotyczy to każdego wybitnego człowieka. Porzucamy marzenia zrujnowane przez zdradę i znajdujemy nowe, za którymi podążamy. – Zmarszczył czoło i popatrzył w stronę Mulkovej i kolumn dymu unoszących się w błękitne niebo ponad płonącym miastem. – Porzuciłem wiele marzeń.

      – To z pewnością wymagało niezwykłej odwagi – odrzekł Sworbreck, a jego okulary mignęły, gdy na chwilę uniósł wzrok znad notatek.

      – Zaiste! Nie potrafię zliczyć, jak wiele razy jakiś optymistycznie nastawiony wróg przedwcześnie ogłaszał moją śmierć. Czterdzieści lat prób, zmagań, wyzwań i zdrad. Kto żyje dostatecznie długo... zobaczy, jak wszystko obraca się w ruinę. – Cosca otrząsnął się z zamyślenia. – Ale przynajmniej nie było nudno! Cóż za przygody mieliśmy po drodze, prawda, Temple?

      Temple się skrzywił. Od pięciu lat osobiście doświadczał chwil strachu, długich okresów nudy i epizodów biegunki, a także nieskutecznie unikał zarazy oraz walki, jakby to była zaraza. Jednakże nie płacono mu za prawdę. Wręcz przeciwnie.

      – Heroiczne – odparł.

      – Temple jest moim notariuszem. Przygotowuje umowy i dba o to, by ich dotrzymywano. To jeden z najzmyślniejszych drani, jakich znam. Iloma językami władasz, Temple?

      – Płynnie zaledwie sześcioma.

      – To najważniejszy człowiek w całej przeklętej Kompanii! Oczywiście, nie licząc mnie. – Wiatr, który zerwał się na zboczu wzgórza, poruszył delikatnymi białymi włosami na pokrytej plamami wątrobowymi łepetynie Coski. – Nie mogę się doczekać, kiedy usłyszysz moje opowieści, Sworbreck! – Temple powstrzymał kolejny grymas obrzydzenia. – Oblężenie Dagoski! – Które skończyło się kompletną katastrofą. – Bitwa pod Afieri! – Pożałowania godne fiasko. – Krwawe Lata! – Strony konfliktu zmieniane jak koszule. – Kampania w Kadiri! – Pijacka porażka. – Przez kilka lat nawet hodowałem kozę. Uparte zwierzę, ale trzeba przyznać, że lojalne...

      Sworbreckowi udała się nie lada sztuka, gdyż ukłonił się służalczo, siedząc ze skrzyżowanymi nogami pod przewróconą bryłą marmuru.

      – Nie wątpię, że moi czytelnicy z zapartym tchem przeczytają o pańskich wyczynach.

      – Można nimi wypełnić dwadzieścia tomów!

      – Trzy w zupełności wystarczą...

      – Kiedyś byłem Wielkim Księciem Visserine. – Cosca powstrzymał gestem słowa protestu, których nikt nie wypowiedział. – Nie przejmuj się, nie będziesz musiał mnie tytułować Waszą Ekscelencją. Wszyscy w Kompanii Łaskawej Dłoni odnosimy się do siebie bez zbędnych formalności, prawda, Temple?

      Temple przeciągle westchnął.

      – Bez zbędnych formalności. – Większość z nich była kłamcami, wszyscy bez wyjątku złodziejami, a niektórzy zabójcami. Brak formalności nikogo nie dziwił.

      – Sierżant Przyjazny jest ze mną jeszcze dłużej niż Temple, od czasu, gdy obaliliśmy Wielkiego Księcia Orso i posadziliśmy Monzcarro Murcatto na tronie Talinsu.

      Sworbreck podniósł wzrok.

      – Zna pan Wielką Księżną?

      – I to blisko. Nie przesadzę, jeśli powiem, że byłem jej bliskim przyjacielem i mentorem. Uratowałem jej życie podczas oblężenia Muris, a ona mi się odwzajemniła! Kiedyś będę ci musiał opowiedzieć o jej dojściu do władzy, gdyż to szlachetna historia. Na świecie nie ma zbyt wielu wartościowych ludzi, dla których albo przeciwko którym nie zdarzyłoby mi się walczyć. Sierżancie Przyjazny?

      Pozbawiony szyi sierżant podniósł wzrok, ukazując twarz wyzutą z emocji.

      – Co sądzisz o czasie spędzonym u mojego boku?

      – Wolałem życie w więzieniu – odparł Przyjazny, po czym wrócił do rzucania kośćmi, co potrafiło zająć go na długie godziny.

      – Prawdziwy z niego dowcipniś! – Cosca pogroził mu kościstym palcem, chociaż w słowach sierżanta próżno było szukać chociaż śladu humoru. – Sworbreck, z pewnością odkryjesz,