Tadeusz Dołęga-mostowicz

Kariera Nikodema Dyzmy


Скачать книгу

Mani pożyczę. Czy dwadzieścia wystarczy?

      Dziewczyna ze zdziwieniem przyglądała się pieniądzom. Wiedziała przecie, że sublokator jeszcze w południe grosza nie miał przy duszy. Skądże miałby teraz tyle banknotów? Chyba, chyba że gdzieś ukradł. Może dlatego właśnie nałożył frak. Zresztą – pomyślała – co mi do tego?

      Nikodem wyciągnął do niej dwa papierki.

      – Proszę.

      Mańka zrobiła przeczący ruch głową.

      – Nie chcę. Nie wezmę. I tak nie będę miała z czego oddać.

      – No to i nie trzeba oddawać.

      – Nie chcę. – Zmarszczyła brwi. – Widzisz go, bankier. – Odwróciła głowę i dodała cicho: – Chyba że... Za darmo nie chcę. Chyba że pójdzie pan ze mną.

      – E – bąknął Dyzma i się zarumienił.

      Mańka spojrzała mu w oczy.

      – Nie podobam się panu?

      – To nie, czemu?

      – Z pana to też mężczyzna! – wybuchnęła niespodziewanie ze złością. – Uuuu... kalosz!

      Zawróciła na pięcie i ruszyła wolnym krokiem ku domowi.

      – Panno Maniu! – zawołał za nią. – Proszę zaczekać, pójdziemy.

      Przystanęła, a gdy z nią się zrównał, powiedziała: – Hotel też pięć złotych.

      – Dobrze – odparł.

      Szli wąskimi uliczkami w milczeniu.

      Zaspany drab w pluszowej kamizelce otworzył im drzwi, wprowadził do małego brudnego pokoju i wyciągnął rękę. Dyzma zapłacił.

      Przez szare butwiejące firanki wpadał snop jaskrawego słońca. W pokoju było duszno, parno i czuło się stęchliznę.

      – Może by okno otworzyć? – zapytała Mańka.

      – Późno już. Czas do domu. Pewno będzie dziesiąta – powiedział Dyzma.

      Mańka przed lusterkiem rozczesywała gęste czarne włosy wyszczerbionym grzebykiem.

      – Znalazł pan miejsce? – rzuciła obojętnie.

      Nagle opanowała Dyzmę niepohamowana chęć zaimponowania Mańce. Wydobył z kieszeni wszystkie pieniądze i rozłożył je na stole.

      – Zobacz – powiedział z uśmiechem.

      Mańka odwróciła głowę i oczy jej szeroko się rozwarły. Długo przyglądała się rozrzuconym banknotom.

      – Tyle forsy... tyle forsy... A to pięćsetki. Psiakrew!

      Nikodem rozkoszował się efektem.

      Dziewczyna chwyciła go za rękę.

      – Słuchaj, miałeś robotę? – zapytała z podziwem.

      Dyzma się roześmiał i ot tak, dla kawału, powiedział: – Aha!

      Mańka ostrożnie dotknęła końcami palców pieniędzy.

      – Powiedz... powiedz – wyszeptała – chodziłeś na mokrą robotę?

      Skinął głową.

      Milczała, a w jej oczach malował się strach i podziw. Nigdy nie przypuszczała, że ten cichy sublokator, ten niedorajda...

      – Nożem? – zapytała.

      – Nożem.

      – Ciężko było?

      – Phi – odparł – ani zipnął.

      Pokręciła głową.

      – Ale forsy miał... Może Żyd?

      – Żyd.

      – Nie wiedziałam...

      – Czegoś nie wiedziała? – zapytał Dyzma i zaczął chować pieniądze.

      – Nie wiedziałam, że ty taki...

      – To niby jaki?

      – No taki...

      Nagle przytuliła się do niego.

      – A ciebie nie nakryją?

      – Nie bój się, dam sobie radę.

      – Nikt nie widział? Może ślady zostawiłeś? Trzeba bardzo uważać. Gliny to wiesz, oni po śladach palców nawet znajdą.

      – Mnie nie złapią.

      – Powiedz, miałeś pietra?

      Roześmiał się.

      – Nie ma o czym gadać. No, chodźmy do domu. A to masz dla ciebie na sukienkę.

      Położył przed Mańką sto złotych. Dziewczyna zarzuciła mu ręce na szyję i raz po raz zaczęła całować w usta.

      Szli do domu, nie rozmawiając po drodze. Nikodem z satysfakcją spostrzegł, że stosunek tej małej do niego zmienił się niemal z miejsca. Szybko się zorientował, że szacunek graniczący z zachwytem wzbudziły w Mańce nie pieniądze, lecz cała ta zmyślona historia bandycka. I chociaż pochlebiała mu ta zmiana, wstydził się, że na nią właściwie nie zasłużył. Dlatego za żadną cenę nie przyznałby się jej teraz, że to, co mówił, było bajką.

      – Uważasz, Mańka – rzekł, gdy wchodzili na schody – tylko w domu ani pary z gęby. Rozumiesz?

      – No, pewno.

      – Ja teraz będę musiał wyjechać na jakiś czas, żeby... Rozumiesz? No, bezpieczniej.

      – Rozumiem. Ale wrócisz?

      – Wrócę.

      Zjawienie się sublokatora z Mańką nie zrobiło na Barcikach żadnego wrażenia. Natomiast wódkę i kiełbasę przyjęto z szacunkiem. Walentowa zaraz nakryła stół zieloną ceratą i zasiedli do śniadania. Szklaneczka, która niegdyś była słoi-

      kiem do musztardy, krążyła z rąk do rąk, a że objętość jej była dość duża, Dyzma wkrótce wyjął pięć złotych i Mańka pobiegła po nową flaszkę.

      Tymczasem Nikodem uregulował zaległe komorne, a gdy dziewczyna wróciła, rzekł: – No, powinszujcie mnie, państwo. Znalazłem dobrą posadę.

      – A gdzie? – zagadnął Walenty.

      – Nie w Warszawie. Na prowincji.

      – Nie mówiłam – pokiwała głową Walentowa. – Na prowincji zawsze o zarobek łatwiej. Dostatek wszystkiego. Wiadomo, chłopi.

      Przepili jego zdrowie, a gdy już butelka była pusta, Nikodem rozstawił polowe łóżko, rozebrał się, kamizelkę z pieniędzmi wsunął pod poduszkę i zasnął niemal zaraz.

      Walenty siedział chwilę w milczeniu, a że podpił sobie, zaczął ni z tego, ni z owego śpiewać, lecz spotkał się z ostrą opozycją Mańki.

      – Cicho, do cholery, nie widzisz: człowiek śpi. Odpocząć nie dadzą.

      Zaległa cisza. Walenty nasunął czapkę i wyszedł, jego żona wyniosła się do sąsiadki, aby się pochwalić, że sublokator postawił wódkę na oblanie nowego zajęcia.

      Mańka wyjęła z szafy batystową chusteczkę i nakryła nią głowę śpiącego, w izbie było bowiem dużo much.

      Cały ranek zajęły przygotowania do wyjazdu. Dyzma duże porobił zakupy, bo zdawał sobie sprawę, że musi wyglądać przyzwoicie. Kupił więc kilka zmian bielizny, kilka krawatów,