– Falko!
Chłopak podniósł wzrok i zobaczył ojca Malakiego, sunącego w jego stronę zamaszystym krokiem.
– Malaki! – zawołał przez ramię Balthazak. – Tutaj jest! Tutaj jest mały wariat, przez którego o mało nie zginąłeś!
Chudzielec skrzywił się, a potem zmarszczył z bólu, gdy potężny kowal uściskał go i zasadził na jego policzku szorstkiego całusa.
– Niech mnie kule, synu, zawsze byłeś wolnym duchem – powiedział Balthazak, osadzając wyprostowane ręce na jego ramionach. – Zupełnie jak twój ojciec.
Falko spuścił wzrok, a potem podniósł go na Malakiego, który pojawił się u boku ojca. Rozochocony tłum wciąż klaskał i wiwatował, ludzie klepali młodego kowala po plecach i mierzwili mu włosy, ale pierwsza fala radości już minęła. Ciżba powoli zaczynała rzednąć.
– Jak twoje usta? – zatroskał się Falko.
– Obolałe – odparł Malaki, odejmując szmatkę od opuchniętych warg.
– Tak to się kończy, jak ktoś wyzywa na pojedynek Nieugiętego – zarechotał Balthazak.
– Jasne – prychnął Malaki, a potem zauważył uniesione brwi ojca.
– Jak to? Nie wiedziałeś?
Malaki wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć.
– Nie! – wykrzyknął, oplątując Falka oskarżycielskim spojrzeniem. – Nie wiedziałem!
– Nie patrz tak na mnie! – bronił się Falko. – Ja też nie wiedziałem. No, przynajmniej dopóki nie było już za późno – dodał skruszony.
– Ha! – zagrzmiał Balthazak, jakby uznał całą tę sprawę za niezwykle zabawną. Ujął obu chłopców za karki i przycisnął ich do siebie czołami, aż stuknęło. – Wspaniałe! – zawołał. – Po prostu niesamowite!
A potem ucałował obydwu i zaniósłszy się śmiechem, ruszył tam, gdzie płynął swobodny korowód ludzi opuszczających pole turniejowe.
Gdy przyjaciele znaleźli się sami, zapadła między nimi osobliwa cisza.
– Czyli jedziesz do Furii – odezwał się Falko, usiłując zachować w głosie coś z uroczystej wesołości.
– A ty jesteś szlachcicem!
Przez kilka sekund gapili się na siebie, a potem szerokie uśmiechy rozpogodziły ich twarze i padli sobie w ramiona.
– Nigdy nie zapomnę tego, co dzisiaj zrobiłeś – wydyszał Malaki w kark przyjaciela.
Falko zignorował miażdżący uścisk, nawet jeśli poważnie obawiał się o swoje żebra. Znalazł jakąś satysfakcję w potwornej sile przyjaciela, coś głęboko krzepiącego. Czuł, że będzie mu tego brakować.
– Szkoda tylko, że walczyłeś jak noga – powiedział Falko, gdy już się rozłączyli.
– Jakbyś potrafił to ocenić, chłopczyku od ciepłych bułeczek! – Malaki zasunął przyjacielowi sójkę, która prawie skończyła się nokautem.
– Mów, co chcesz, skopał ci dupsko, aż się echo niosło. – Falko roztarł miejsce, gdzie boleśnie wylądował łokieć kowala.
– No nie? – roześmiał się Malaki, jakby nic nie sprawiało mu większej radości niż solidny łomot. – A widziałeś, jak on walczył? I nawet się specjalnie nie starał. Wyobrażasz sobie, co by było, gdyby naprawdę chciał mnie wykończyć?
Zamiast odpowiedzieć, Falko uniósł brwi i wskazał na coś za plecami Malakiego. Ktoś jeszcze podszedł pogratulować młodemu kowalowi. Ktoś, czyich gratulacji ten na pewno nie chciałby przegapić.
– Co... O rety – powiedział Malaki, zauważywszy, że stoi za nim Bryna Godwin.
Dziewczyna zdjęła z włosów rzemień. Rude loki rozsypały się wokół jej twarzy i spłynęły na ramiona i plecy. Falko zerknął na przyjaciela i nie zdziwił się, widząc malujący się na jego twarzy wyraz przerażenia.
Typowe! – rzuciło mu się na myśl. Facet bez wahania staje do walki z Nieugiętym, a potem kuli się pod spojrzeniem dziewczyny, która sięga mu do ramienia.
– Gratulacje, Malaki – powiedziała Bryna, wyciągając do niego smukłą dłoń.
– To ty... – zająknął się przyjaciel, a Falko wiedział, po prostu wiedział, że Malaki chciał powiedzieć: „To ty znasz moje imię?”. Ale na szczęście urwał i zamiast tego wykrztusił: – Ja również gratuluję.
Falko uśmiechnął się, widząc najbardziej niezręczne potrząśnięcie dłoni w historii, a potem coś przykuło jego uwagę. Ludzie w pawilonie nie patrzyli już na pole turniejowe. Zamiast tego wzrok wszystkich utkwiony był gdzie indziej – tam, gdzie pojawiły się właśnie trzy postacie w budzących respekt szatach.
Przybyli magowie.
A zatem przygotowania musiały się już zakończyć. Nadszedł czas, by Darius zaczął szykować się do przywołania.
Ogarnięty nerwową ekscytacją, Falko spojrzał chyłkiem na przyjaciela. Malaki i Bryna robili, co mogli, by normalnie ze sobą porozmawiać. To idealny moment, by Falko wymknął się niepostrzeżenie. Przemknął między ludźmi i szybko wrócił do pawilonu. Wspiął się po schodach i zbliżył na tyle, by słyszeć wszystko, co zostanie powiedziane, bez wzbudzania niczyich podejrzeń. Magowie posiadali moc, której maluczcy nie potrafili sobie nawet wyobrazić, i Falko był pewien, że jeśli zanadto się zbliży, jakimś sposobem go wyczują.
Nie było na świecie osób bardziej uczonych i tajemniczych niż magowie. Znajomość wiedzy tajemnej czyniła ich prawdziwie potężnymi i nawet królowa Catherine nie mogła uchronić się przed ich wpływami. Wzbudzali zarówno szacunek, jak i strach, i większość ludzi odnosiła się do nich nieufnie, niektórzy nawet winili ich za Wielkie Opętanie, gdy wszyscy magowie bitewni na świecie nagle zginęli, a ich ogarnięte szaleństwem smoki zwróciły się przeciw nim.
To wydarzenie miało miejsce w zamierzchłej przeszłości. Do tamtych czasów wierzono, że smoki są odporne na opętanie. Gdy okazało się to nieprawdą, spotkało się to z niedowierzaniem i zdumieniem. Byli tacy, którzy twierdzili, że magowie doskonale zdawali sobie z tego sprawę, ale postanowili nie dzielić się tą wiedzą ze światem. Od zarania dziejów zazdroszczono im zdolności i ludzie zastanawiali się, czy czasem rozmyślnie nie doprowadzili do Wielkiego Opętania i nie przekonali się o swojej pomyłce dopiero wtedy, gdy wszyscy magowie bitewni i ich smoki padli trupem.
Niektórzy przebąkiwali o tym, że kiedyś prawda wyjdzie na jaw, lecz nikt nie chciał ryzykować ściągnięcia na siebie ich gniewu, bo magowie grali kluczową rolę w szkoleniu tych, którzy doskonalili się w czarach wojennych – a bez magów bitewnych ludzkość nie miała szans na przetrwanie, gdy po świecie chodzili Opętani i demony.
Falko z ostrożnością podchodził coraz bliżej, wpijając się wzrokiem w trzy okutane w obszerne szaty postacie idące środkiem pawilonu. Na przedzie kroczył Morgan Saker, starszy mag Caer Dour. Za nim szedł jeden z czarodziejów z Furii, ostatni zaś był wciąż nowicjuszem, początkującym magiem, który nie ukończył jeszcze szkolenia. Zwał się Meredith Saker i był synem Morgana.
Falko wlepiał w nich łakomy wzrok, gdy zatrzymali się, by porozmawiać z Belliusem Snidessonem. Falka, jak zwykle zresztą, onieśmielała obecność starszego maga.
To właśnie Morgan Saker zabił smoka jego ojca. I to również on wyciągnął małego Falka z płomieni, gdy jakaś mściwa dusza podpaliła jego dom rodzinny. Widok maga biegnącego po niego przez płomienie i chmury dymu na zawsze wyrył się w pamięci chłopca.