Peter A. Flannery

Mag bitewny. Księga 1


Скачать книгу

trwa o wiele dłużej – wyszeptał do Chevaliera.

      Każdy wiedział, że jedną z podstawowych różnic między magiem bitewnym a zwykłym jest szybkość, z jaką rzucają zaklęcia. Zwykli magowie władali potężną magią, ale przygotowania potrafiły zająć kilka godzin, dni czy tygodni. Taki tryb tkania czarów nie sprawdzał się w pędzie bitwy. Z kolei magowie bitewni potrafili wyzwolić swoją moc błyskawicznie. Ich czary budziły się do życia tak prędko jak myśl.

      Emisariusz zmarszczył groźnie brwi, zdumiony, jak szybko Falko zapomniał o tym, że ma milczeć. Lecz wyraz jego twarzy złagodniał.

      – Zaczął przygotowywać zaklęcie o wschodzie słońca – wyjaśnił.

      – Rozumiem... – wydyszał Falko, niemalże przepraszając.

      – To niełatwa rzecz ukryć się przed smokiem – powiedział emisariusz. – A co dopiero ukryć trzy osoby.

      Meredith nagle otworzył oczy i zwrócił się do nich:

      – Już czas.

      Pomarańczowy dysk zaczął znikać za poszarpaną linią odległych gór. Darius przeszedł na skraj Smoczego Kamienia. U jego stóp rozciągała się przepaść głęboka na tysiąc stóp. Było tak, jakby stał na skraju świata. Falko chłonął ten widok wzrokiem, oszołomiony i zadziwiony.

      Wtedy Darius opuścił ręce, tak że miecz i tarcza zawisły u jego boków, a potem pochylił głowę.

      Bum!

      Falko poczuł, że powietrze gwałtownie gęstnieje w punkcie nad areną, a potem rozległ się ogłuszający huk, jakby w niebie nad ich głowami załomotał grom.

      Raz... dwa... trzy razy poddźwiękowa eksplozja przetoczyła się po Wichrowej Twierdzy, nim rozeszła się po świecie. Darius czekał, aż umrą echa dwóch ostatnich wybuchów, a potem zadarł głowę i wrócił na środek Smoczego Kamienia.

      – Skąd one wiedzą? – zaciekawił się Falko, ledwie uświadamiając sobie, że wypowiedział tę myśl na głos.

      – Kto taki? – odszepnął emisariusz.

      – Smoki. Skąd wiedzą, że mają stawić się dokładnie w momencie przywołania?

      Emisariusz zmierzył go wzrokiem.

      – Żyją za Nieskończonym Morzem – szeptał Falko. – Jakim cudem są w stanie zjawić się tak szybko?

      Odpowiedział mu Meredith.

      – Nikt tego nie wie. Niektórzy twierdzą, że wołanie rozlega się na długo przed samym aktem przywołania, w momencie narodzin maga bitewnego lub w chwili, gdy rozpoznają prawdziwą naturę swojego powołania. – Kiedy natrafił wzrokiem na widocznego w dole Dariusa, umilkł. – Ale nikt nie wie, jakim sposobem stawiają się tutaj dokładnie w godzinie przywołania.

      Falko skupił wzrok na Meredicie. Domyślił się, że nie po raz pierwszy rozważa tę kwestię.

      – A jak ty sądzisz?

      Meredith znienacka obrzucił go spojrzeniem, jakby Falko próbował podstępem skłonić go do podzielenia się myślami. Zanim odpowiedział, zahaczył wzrokiem emisariusza.

      – Sądzę... – powiedział, jakby chciał zaznaczyć, że to tylko jego zdanie – że ma to coś wspólnego z pamięcią smoka.

      Falko skrzywił się, nie rozumiejąc.

      – Jak miałyby pamiętać coś, co się jeszcze nie wydarzyło?

      Meredith utkwił wzrok w ziemi.

      – Tego nie wiem – odparł zmienionym głosem.

      Emisariusz łypnął na czarodzieja, nim zwrócił się do chłopaka.

      – Tylko najstarsi magowie otrzymują pozwolenie na studiowanie smokoznawstwa. Czy nie tak, lordzie Saker?

      Falko zauważył, że wysłannik zwrócił się do czarodzieja tytułem zarezerwowanym dla pełnych magów.

      – Łatwo dać się uwieść – rzekł Meredith, jakby powtarzał tylko coś, czego go nauczono, ale było oczywiste, że fascynowały go te tajemnicze stworzenia zza Nieskończonego Morza.

      – Potrzebujemy smoków – powiedział cicho emisariusz. – Ale magowie uważają, że wytworzenie zbyt głębokiej więzi jest niebezpieczne. Ich zdaniem musimy wiedzieć tylko, jak najlepiej je wykorzystać. I jak je zabić, gdy zwrócą się przeciw nam.

      Ton Chevaliera zdradził Falkowi, że uważa takie podejście za haniebne, lecz chłopak już go nie słuchał. Stał zapatrzony w pustkę. Na jego twarzy malowało się napięcie, a w spojrzeniu – ewidentny strach. Był zwrócony na zachód, w jego oczach odbijała się pomarańczowa kula słońca.

      – Coś się zbliża! – powiedział.

      Meredith i emisariusz podążyli za jego spojrzeniem do świetlistego pasa nad linią horyzontu, ale niczego nie zobaczyli. Słońca nie było już widać, a zwieszające się nisko chmury przybrały barwę różu.

      Chevalier spojrzał w dół, na Dariusa, i wówczas również coś poczuł. Napięcie w Wichrowej Twierdzy sięgało zenitu i wszyscy mogli wyobrazić sobie potężniejącą energię, którą trzymali kurczowo w ryzach rozstawieni na trybunach magowie. Nadeszła chwila, na którą czekali i której się lękali. Emisariusz raz jeszcze spojrzał na Falka, a potem wpatrzył się w płonące jak piec niebo. Z początku nie widział niczego, lecz po chwili w oddali zarysowała się widoczna na tle pomarańczowej pożogi drobinka piasku.

      Stojący obok Falko stał jak wryty. Lada moment miał stanąć twarzą w twarz ze stworzeniem, które sprowadziło śmierć na jego ojca. Mag bitewny z Caer Dour wykonał powierzone mu zadanie. Darius Voltario przywołał smoka, a smok stawił się na wezwanie.

      9

       Smoczy Kamień

      

      Wszyscy wpili się wzrokiem w wiszący nad horyzontem punkt. Był zupełnie nieruchomy. Nie mógł to być orzeł ani kruk. Był to smok, który leciał prosto na nich. Pozostawało tylko pytanie: jakiego jest koloru?

      Czy będzie niebieski, niczym pancerz Malakiego, czy może pokryty łuskami w kolorze szmaragdowej zieleni? Może lśnić jak złoto lub polerowany brąz, może migotać bielą jak śnieg w promieniach słońca. Może być czerwony jak krew tętnicza. Byle tylko nie czarny; jakikolwiek, byle nie czarny.

      – To jakiś ciemny kolor – wydyszał Meredith.

      – Zawsze są czarne na tle nieba – szepnął emisariusz. – Przecież widzimy tylko zarys.

      Meredith łypnął z przestrachem w kierunku Wichrowej Twierdzy. Chciał poszukać na twarzy Dariusa i reszty magów jakichś oznak zmartwienia, ale wszyscy czarodzieje stali spokojnie, czekając na to, co właśnie się do nich zbliżało.

      Potwornie długo wydawało się, że punkcik na niebie wcale się nie powiększa, po czym nagle zaczął rosnąć w oczach. Po kilku chwilach dało się już prawie wyszczególnić części ciała, odróżnić potężne, trzepoczące skrzydła od powiewającego z tyłu ogona.

      – Wydaje się ciemny – powtórzył Meredith.

      – Poczekajmy – nalegał emisariusz, ale nawet jego głos niósł ze sobą nutę niepewności, której przed chwilą jeszcze w nim nie było.

      Falko stał obok nich, nieruchomy jak w transie. Nie potrafił oderwać wzroku od majaczącego w oddali kształtu. Wwiercając się spojrzeniem